Mało rzeczy irytuje mnie tak bardzo jak to, kiedy ktoś mówi o sprawach, o których nie ma zielonego pojęcia. Niemal wszyscy Polacy świetnie się znają na piłce nożnej, wiedzą co zrobić, żeby jeździć lepiej niż Kubica i jak uzdrowić polską gospodarkę. Kiedy takie sądy wypowiadane są w kameralnym gronie, przy piwie czy rodzinnym obiedzie, to pół biedy. Gorzej, kiedy podobne rzeczy czytam w gazetach. I to nie byle jakich, bo np. w Poradniku dziennika "Polska"* czy artykule Adamczewskiego w "Polityce".**
W tekście z Dziennika czytamy:
"(...) prawdziwą gratką dla koneserów jest kawa Kopi Luwak. Rocznie zbiera się jej nie więcej niż 400 kg i zbierają ją…cywety. Te niewielkie, żyjące na Sumatrze przypominające lisa ssaki spokrewnione z łasicami uwielbiają owoce kawowca."
Niby drobiazg, ale Sumatra to nie jedyna wyspa, z której pochodzi Kopi Luwak. Równie dobrze
może być z Jawy lub Celebes, a także z Filipin czy Wietnamu.
"Jeśli inwestycja w ekspres ciśnieniowy to zbyt duży wydatek, podobny efekt można uzyskać, kupując dzbanek z tłokiem do parzenia kawy. Wtedy zmielone ziarna wystarczy zalać gorącą wodą (nie wrzącą – najlepsza jest o temp. od 88 do 92 stopni C) i powoli opuszczać tłok. Potem trzeba kawę przelać do innego naczynia. Zmielona nie powinna być poddawana działaniu wody dłużej niż dwie minuty."
Autor tekstu chyba nigdy nie pił kawy z french pressu? Jej smak niewiele ma wspólnego z espresso, a i sama instrukcja obsługi tłoczka pozostawia wiele do życzenia... Pisałam już o tym, ale przypomnę - najpierw wsypujemy kawę, wlewamy wodę, potem czekamy 3-4 minuty, opuszczamy tłoczek i dopiero pijemy.
I wreszcie gwóźdź programu:
"Można także kupić tzw. mokkę – włoską maszynkę do parzenia kawy, którą stawia się na gazie lub płycie kuchennej.
(...) Aby jednak efekt był doskonały, przed pierwszym wypiciem kawy z nowego urządzenia trzeba przynajmniej dwa razy „zaparzyć” samą wodę, zostawiając ją potem na 24 godziny, później jeszcze kolejne dwa razy zużyte już fusy kawowe. One także powinny postać dobę. Później maszynkę można opłukać i przystępować do parzenia kawy. Po użyciu powinno się ją płukać w wodzie (bez dodatku środków chemicznych). To wystarczy, jeśli mokka jest używana codziennie. Jeśli tylko od czasu do czasu – przed każdym użyciem trzeba wykonać dwa „ślepe” parzenia – z samej wody i z fusów."
Po pierwsze - "ślepe parzenia". Wszystko to brzmi dość skomplikowanie, a tymczasem w instrukcji obsługi mojej kawiarki piszą tylko o tym, żeby pierwsze dwa-trzy napary wylać.
Kolejna sprawa - nazewnictwo. Mokka to gatunek kawy i miasto w Jemenie, które dawno, dawno temu było centrum handlu pomiędzy krajami środkowego wschodu, a Indiami i stało się miejscem przeładunku kawy (dlatego ówczesna metropolia nadała swoje imię arabskiej kawie). Ewentualnie, po wiedeńsku, potoczne określenie espresso.
Włoska kawiarka, którą ma na myśli autor tego cytatu, to moka. Niestety, jako potwierdzenie tej informacji musi wystarczyć
włoska wikipedia, bowiem nawet tłumacz książki Jona Thorna pod wiele obiecującym tytułem "Przewodnik po światowych markach kawy" nie popisał się i niemal wszystko, co jest kawą, nazywa mokką.
Swoją drogą ta "moka" często sprawia kłopoty, więc wyjaśnijmy jeszcze przy okazji, że pisana z "ch", mocha, to po prostu kawa z czekoladą (1/3 kawy, 1/3 mleka, 1/3 czekolady lub syropu czekoladowego).
O wiele bardziej zabawny jest jednak tekst Adamczewskiego. "Otóż, jeżeli w kawiarni już od drzwi czuć intensywny zapach mielonej kawy, to znaczy, że mają kiepski młynek i olejki eteryczne bezużytecznie ulatują w powietrze, zamiast znaleźć się w moim espresso." Dawno takiej bzdury nie czytałam. Panie Piotrze, to nie tak. To, co czuć od progu, to zwykle kawowy odświeżacz powietrza. Inna sprawa, że świeżo zmielona kawa musi pachnieć! Jeśli nie pachnie, to pewnie jest zwietrzała.
I dalej: "Espresso należy sporządzać z 30 g kawy zmielonej w młynku żarnowym (nie uwalnia olejków, bo nie przecina, lecz zgniata ziarna) i zaparzanej w temperaturze ok. 90 stopni przez 20 sekund"
Espresso robi się z 7 g mielonej kawy. Ok, nie każdy musi to wiedzieć. Ale z tym młynkiem to już przesada. Co pachnie mocniej - listek, choćby bazylii, roztarty w palcach, czy posiekany nożem?
Takich "kwiatków" jest znacznie więcej, wybrałam te dwa teksty, bo jeden jest dosłownie sprzed kilku dni, a drugi został napisany przez Piotra Adamczewskiego, który dla wielu ludzi jest kulinarnym guru i można by się spodziewać, że wie, co mówi. Prawie dwa i pół tysiąca lat temu Sokrates powiedział "Wiem, że nic nie wiem". Wielka szkoda, że dzisiaj tak mało osób potrafi to za nim powtórzyć. Przecież naprawdę nie każdy musi się znać na wszystkim.