Palm Cafe. Zdecydowanie lepszy róg.

Dzisiaj coś optymistycznego i nie z Warszawy. Już ten fakt powinien Was zachęcić do przeczytania tego wpisu.

W całym swoim krótkim życiu byłam we Wrocławiu może z pięć razy, więc nie znam tego miasta dobrze i wpis nie będzie rankingiem wrocławskich kawiarni. Za to jeśli tak jak ja, będziecie tam przejazdem, polecam Wam po spacerze po wrocławskim Rynku usiąść w Palm Cafe na Oławskiej.

Przyjemna kawiarnia z dużymi oknami, ciekawym, przestronnym wnętrzem, to strzał w dziesiątkę i rewelacyjny następca sklepu odzieżowego, który zajmował wcześniej tą rewelacyjną miejscówkę na rogu Oławskiej i Świdnickiej. Jeśli załapiecie się na dobre miejsce (polecam przy oknach od Oławskiej), to możecie sobie popijać kawę i obserwować ruch na Rynku i pobliskich uliczkach. Zaiste, przyjemne to.
Cieszę się, że właściciele nie ulegli pokusie i nie zrobili z tego miejsca dwupoziomowej sieciówki napchanej stolikami i mieszaniną foteli i krzeseł, w której co chwila ktoś cię potrąca. A mogli tak przecież zrobić i pokusa na pewno była dużo - więcej miejsc to większa "przepustowość" i większy utarg. Dlatego doceniam to i poczytuję właścicielom za duży plus.

Espresso dobre. Ceny średnie - teraz już dobrze nie pamiętam, bo to było miesiąc temu - ale cena espresso chyba w okolicach 6 PLN. Latte około 10 PLN. Dodatkowo Palm Cafe serwuje świetne desery, a bardziej głodni mają do wyboru kilka przekąsek. Wypieki mozna tez wziąć na wynos. Właściwie moja jedyna drobna uwaga, to gołe nogi kelnerek. Ale to kwestia estetyki. Moim zdaniem, kobieta w takich warunkach powinna bezwzglednie nosić rajstopy. Bo blade, zmęczone od stania nóżki naprawde nie prezentuja się dobrze w krótkiej spódniczce, nie mówiąc o tym, ż nie licują z wnętrzem w klimacie glamour. Poza tym drobnym szczegółem obsługa miła i profesjonalna.
Byłam pewna, że pisząc o tym miejscu na Kawowym, dokładne nazwy deserów i dań oraz ich ceny wezmę ze strony internetowej, dlatego ich nie notowałam. Ale się przeliczyłam. Strona www.palmcafe.pl to na razie tylko wizytówka.

Tym niemniej, wierzcie mi na słowo. Palm Cafe szau może nie robi, ale jednak 4 gwiazdki można mu przyznać. Warto się wybrać i odpocząć. Tylko uważajcie na fotele - oparcia nie sięgają głowy i rzucając się w otchłań takiego siedziska można - jak ja - zupełnie poważnie uderzyć się potylicą w ścianę. Co odbiera trochę przyjemności z kontestowania wnętrza i zewnętrza;)

Palm Cafe Snack&Sandwich
Wrosła, ul. Oławska 1
www.palmcafe.pl
dodajdo.com

Kawiarnie w centrum Warszawy obniżają loty. [Dla ludzi o mocnych nerwach]

Przykro mi, ale muszę to powiedzieć. Warszawska ulica Chmielna i jej okolice powoli stają się dla mnie miejscem obleśnych gastronomicznych oszustów. A to ci zaserwują latte z posypką z kakao instant, a to ci kelnerka rzuci talerzem po godzinie oczekiwania, a to ci kulkę lodów owiną we włosa. Czy tak powinno wyglądać centrum stolicy w XXI wieku?

Czasami nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektóre lokale gastronomiczne w centrum założyli po prostu kolesie ze złotymi łańcuchami, którzy się dorobili na Stadionie X-lecia sprzedając adinajki, purmy i inne podróby. Zainwestował taki potem w marmury w łazience, bmw, a żonie sprawił knajpę w świetnej lokalizacji.

Ulica Chmielna testowała moją cierpliwość wiele razy. Zdzierżyłam burkliwą paniusię w Między słowami, udało mi sie nie zwymiotować na widok włosa w sałatce w Świętej Pamięci Centorino, jakoś przeżyłam naleśnika przypominającego podeszwę od kalosza w Cafe Almondo czy problemy żołądkowe po wizycie w Bordo. Ale wczoraj miarka sie przebrała.

Wczoraj bowiem, Moi Kochani, miało miejsce comiesięczne spotkanie z moimi dobrymi znajomymi ze studiów (pozdrowienia dla PR Teamu!). Zaproponowałam spotkanie w Lorelei (www.lorelei.pl), na ul. Widok 8 (równoległa do Chmielnej), który to lokal polecił mi znajomy. Dzisiaj już wiem: z kawiarnią czy restauracją jest jak z mieszkaniem, musisz ją zobaczyć i w nocy, i za dnia. Ja w Lorelei byłam wczesniej raz, w nocy, po kilku drinkach było mi własciwie wszystko jedno. Ale kiedy wczoraj tam weszłam po południu, zbladłam. Na kanapie leżało podziurawione coś, co było kiedyś pokrowcem. Było zmięte, ukurzone, brudne po prostu, pełne okruchów. Stolik był niewytarty, krzesła za wysokie i nie można było zmieścić nóg pod stołem. Zamówienia przy barze, luz. Poszliśmy po frytki, sałatkę caprese i makaron. Paliłam się ze wstydu, kiedy mój kumpel głodny jak wilk dostał garstkę penne (na moje oko 50 g) w sosie koloru łososiowego, bo łososia to tam nie widziałam. W cenie tego żałosnego makaronu, można dostać rewelacyjną pastę z truflami w Pasta i Basta. Caprese wyglądała żenująco. Nie wiedziałam, że można tak cienko pokroić mozarellę, brawo dla kucharza i jego noża. Jak również całość pokrywało coś, co w menu nazwane było "pesto", a wygladało i smakowało jak starte ogórki kiszone.
Na stronie Lorelei pisza, że za dnia można tam spokojnie pogadać bez przekrzykiwania się. Myślę, że moi przyjaciele w komentarzach poświadczą, jak to miło się tam rozmawia.
Podsumowując, w Lorelei jest za drogo i obleśnie. Chciałabym niniejszym powiedzieć włascicielom, że nazwanie lokalu "klubokawiarnią" nie zwalnia ze sprzątania. A czasy, kiedy outsiderskie klimaty utożsamiało się z brudem i niedojadaniem też już minęły.

Skończyliśmy piwo i wyniesliśmy się z Lorelei. Niczym z deszczu pod rynnę, poszliśmy na Chmielną. Zdegustowani i zażenowani, usiedliśmy w "Czekoladzie".
Uważam, że jakiś związek producentów czekolady czy coś w tym stylu powinien tej kawiarni wytoczyć proces. I znowu się pytam: czy był jakiś strajk służb sprzatających, o którym nie wiem? I co do cholery robi warszawski sanepid?!
Zapewniam Was, że w lokalu "Czekolada" w Warszawie, na Chmielnej 28 (nie mylić z pijalnią czekolady BCC po drugiej stronie ulicy) nie trzeba zamawiać kawy, żeby podnieść sobie ciśnienie. Wystarczy iść do WC. Poczujecie się jak w "Testosteronie" oraz "REC" naraz. Najpierw dostaniecie kluczyk. Będziecie próbowali otworzyć pierwsze drzwi, które jednak będą otwarte. Wtedy znajdziecie się na obleśnej klatce w kamienicy. Obok windy będzie dwoje drzwi. Jeśli Wam sie uda, traficie we właściwe. Te trzeba będzie otworzyć. Uwaga, w środku jest brudno jak w robotniczym kiblu, ale nie martwcie się, to jest miejsce, w którym myją ręce ludzie, którzy właśnie w tym czasie szykują Wam jedzenie, co można poznac po tym, że nad umywalką będzie instrukcja mycia rąk - żeby się sanepid nie przyczepił (sic!!!).
Po tej przygodzie wróciłam do stolika pod parasolem z wrażeniem, jakbym wyszła przez jakąś szafę z Narni, tylko opanowanej nie przez Białą Królową, a potwory z reklamy Domestosa. Na stoliku stało już moje latte z posypką z kakao instant (!), a obok tarta jabłkowa z kulką lodów. Lodów włoskich. Tak, tak, Kochani. Co wrażliwsi moga dalej nie czytać. Wokół moich lodów owinięty był tak z kilkunastocentymetrowy czarny włos. Widac, że właściciel włosa się zdrowo odzywia, bo włos gruby i lśniący. Dwóch chłopaczków robiących za kelnerów nie od razu zczaiło, o co mi chodzi, że tak rzucam im to posuwistym ruchem na bar. Ale potem ten bystrzejszy zaczął, nie wiem po co, tego włosa z kulki wyciągać - cudny widok. Może chciał sprawdzić długość i znaleźć właściela. Tych cudownych przeżyć nie wyparł fakt przyniesienia mi gratis (zdziwiłam się, że na to wpadli) ogromnej porcji tortu czekoladowego.

No cóż, myslę, że wybaczycie mi tym razem, że nie napisze, jaką kawę podają w "Czekoladzie" i "Lorelei", prawda? A może ktos z Was chciałby sie tam wybrac i sprawdzić, czy to był tylko wypadek?

Z przykrością po prostu muszę oświadczyć, że testowanie lokali w okolicach Chmielnej. uważam za zakończone. Zbyt wiele razy płaciłam tam zbyt wysokie rachunki za podobne obrzydliwości. Prawdziwych smaków poszukujcie w innych miejscach w Warszawie. Czasami warto pojechać na Ochotę, Saską czy Pragę, by nie tylko dostac to, za co się płaci, ale też podziwiać piękne i czyste wnętrza.
Magdaro
dodajdo.com

Trzy zdania o Między słowami

"Między słowami" lubię za lokalizację. Teoretycznie - Chmielna 30. W praktyce - urokliwe podwórko odnowionej kamienicy, do którego prawie nie dociera gwar Chmielnej, nawet jeśli wędrują nią tłumy. Zawsze siadałam na zewnątrz, na jednym z bambusowych foteli, więc o wnętrzu wam nie opowiem, choć na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem przyjemne. Ale największy atut tego miejsca to "ogródek". Rok temu o tej porze parapety wszystkich okien wychodzących na podwórko uginały się pod skrzynkami czerwonych pelargonii. Donice z tymi kwiatami stały również w kilku innych miejscach i wyglądało to fantastycznie.

W tym roku pelargonie jeszcze nie kwitną, więc miejsce od razu traci kilka punktów. Poza tym trafiłam tam tuż przed niedzielnym oberwaniem chmury. W środku tłoczno i duszno, więc siedliśmy na zewnątrz. Chwilę później lunęło. Niespecjalnie mi to przeszkadzało - siedzenie pod parasolem, wokół którego momentalnie wyrosła ściana deszczu miało swój urok. Niestety, kelnerka chyba nie podzielała tego zdania. Z krzywą miną podano nam karty, a realizacja zamówienia trwała tyle, że śmiem przypuszczać, że obsługa czekała, aż przestanie padać.

Espresso kosztuje 6 zł i nie jest to żadna rewelacja (na 3+). Uważam również, że 8 zł za czekoladę z proszku, to zbyt wygórowana cena. Tosty i kanapki zaczynają się od 9 zł. Trochę drogo. Można byłoby uznać, że to miejsce jest tego warte, ale... No właśnie, znowu wracamy do obsługi. Ja naprawdę nie wymagam od pracowników kawiarnii gracji baletnicy. Kiedy jednak ktoś stawia przede mną talerz na tyle głośno, że cichną rozmowy przy stoliku obok, to chyba coś jest nie tak. I - niestety - nie mogę powiedzieć, że widocznie kelnerka miała "zły dzień", bo ten styl obsługi zwrócił moją uwagę już kiedy byłam w Między słowami wcześniej. Staram się być miła dla ludzi, którzy coś dla mnie robią, zazwyczaj metoda "uśmiech za uśmiech" działa. W tym przypadku nie, i wiecie co? Chyba jeszcze nigdy nie korciło mnie tak bardzo, żeby sobie stamtąd pójść nie płacąc rachunku ;)

Między słowami
ul. Chmielna 30, Warszawa
dodajdo.com

Z gwiazdą na kawę

Robert De Niro wziął niedawno udział w charytatywnej aukcji Centrum Roberta F. Kennedy'ego, organizacji walczącej o przestrzeganie praw człowieka. Zaoferował możliwość umówienia się ze sobą "na kawę". Znalazł się fan, gotów zapłacić za to spotkanie 8,5 tysiąca dolarów, czyli prawie 30 tysięcy złotych. Wiadomo, że nie o napój tutaj chodzi, tylko towarzystwo, ale przypuszczam, że to będzie najdroższa kawa w życiu tego człowieka.

Robert De Niro i Al Pacino w scenie z filmu Gorączka

Zaczęłam się zastanawiać, czy jest taka osoba, z którą sama tak bardzo chciałabym się spotkać? Jasne, że gdyby z propozycją kawowego spotkania wystąpił Matt Damon czy George Clooney, to popędziłabym na nie od razu, nawet jeśli mielibyśmy popijać Nespresso ;) Ale mówiąc poważnie - to wcale nie jest takie oczywiste. Nigdy nie zbierałam autografów, nie wieszałam sobie plakatów idoli na ścianach. Spotkanie z Clooneyem wydaje się mało prawdopodobne, a nasze rodzime gwiazdy (a czasem raczej "gwiazdy"), jakoś nie robią na mnie wrażenia. Może dlatego, że większość z nich miałam okazję poznać. Wiele takich spotkań wspominam bardzo miło, ale - niestety - równie często rozmowy z tymi ludźmi były... rozczarowujące. Inna sprawa, że pewnie podczas kontaktów z dziennikarzami zachowują się zupełnie inaczej, niż prywatnie. Stawiałabym więc raczej na autorytet w jakiejś dziedzinie niż aktora, muzyka czy osobę "znaną z tego, że jest znana", ale żadne konkretne nazwisko nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. Ja chyba po prostu wolę spotykać się ze "zwykłymi" ludźmi. Mniejsze ryzyko rozczarowania, nie mówiąc już o aspektach ekonomicznych.

A Wy? Z kim chcielibyście pójść na kawę?
dodajdo.com

Kluski i już

Ostatnio "na kawę" ciągle mi było nie po drodze. Zaglądałam do miejsc już znanych, opisanych i ocenionych, dlatego dział "miejsca" został troszkę zaniedbany. Co więcej, nie obiecuję poprawy w najbliższym czasie ;) Mimo wszystko jednak czasem udaje mi się odkryć jakieś nowe, godne polecenia miejsce... Takie jak Pasta i basta na Mokotowie. W porównaniu z makaronami, jakie tam serwują, kawa schodzi na dalszy plan. Wprawdzie byłam tam tylko raz, ale chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że to moja ulubiona włoska knajpka w okolicy.

Trzy bruschetty z pomidorami (14zł) zaskoczyły (pozytywnie!) jędrnymi kawałkami pomidorów. Z czystym sumieniem rekomenduję również kremową zupę z cebuli (10 zł) - lepsza, niż sama robię w domu, lepsza niż z opisywanego kiedyś Gara (w czasach, kiedy serwowano tam kuchnię francuską). Doskonale skomponowana, głęboka w smaku... Nie należy jednak zapominać, że specjalność lokalu to świeże makarony. Żeby spróbować ich jak najwięcej, najlepiej zamówić Tris di pasta fresca (29zł). Na jednym talerzu znajdziemy trzy rodzaje pasta fresca, każdy z innym sosem:
- długie wstążki z gałką muszkatołową i kremem z trufli oraz gotowaną szynką
- szerokie wstążki z mięsnym sosem bolońskim
- ravioli z ricottą i szpinakiem.
Właśnie na to danie skusił się J., a ja skubnęłam mu z talerza kęs każdego z makaronów. Sama zamówiłam Penne alla norcina, czyli rurki z czarnymi truflami, białą włoską kiełbaską i śmietaną (21zł). I to był strzał w dziesiątkę. Tym daniem zostałam kompletnie zauroczona!

Deseru nie daliśmy rady zjeść, zamówiliśmy tylko espresso (7zł) i to był najsłabszy punkt programu (choć piłam gorsze w teoretycznie lepszych miejscach).  Następnym razem skuszę się na panna cottę - ta z sąsiedniego stolika wyglądała baaardzo zachęcająco ;)
Ceny w Paście i baście są bardzo przyzwoite. Byłam w sobotę wieczorem i za swoją pastę zapłaciłam 21 zł. W ciągu tygodnia to samo danie (i każdy inny zestaw makaron+sos) w porze lunchowej (od 12:00 do 17:00) kosztuje 15 zł, co jest ceną zdecydowanie niewarszawską. Niewarszawski (i na szczęście niekrakowski) jest też wystrój restauracyjki. Nie ma ani zimnych i pustych korporacyjnych przestrzeni, ani gratów powyciąganych z okolicznych kamienic. Jest świeżo, jasno i przestronnie, stoły się nie kiwają, krzesła są solidne. Lubię takie bezpretensjonalne wnętrza.

Pasta i basta
ul. Odolańska 5
Warszawa
www.pastaibasta.pl
Restauracja tylko dla niepalących, w dodatku przyjazna dzieciom. Jest dla nich nawet specjalne menu.
dodajdo.com