Ona, On i... kawa. Lavazza 2011.

Wybrzeże Capri o poranku. Toskański krajobraz w samo południe. Wysoki przypływ w wieczornej Wenecji. Balkon Romea i Julii w Weronie. Nocny ogród we Florencji. Historia miłosna w Neapolu. Sześć zdjęć, sześć historii, sześć intymnych momentów. Jeden wspólny mianownik - miłość. A może raczej próba odpowiedzi na pytanie, co to znaczy zakochać się we Włoszech? Bo właśnie Falling In Love In Italy to temat przewodni 19. edycji kalendarza Lavazza. Być może jest coś takiego w samym powietrzu, co rozpala w ludziach pasje? - zastanawiają się twórcy projektu Lavazza 2011. - Zakochałem się we Włoszech za sprawą specyfiki ludzi, tu jest taka swoista jakość życia, która sprawia, że Włochy są naprawdę wyjątkowe - mówi autor zdjęć, Mark Seliger. Trudno się z nim nie zgodzić.

- Nasz kalendarz na 2011 rok to hołd złożony uniwersalnemu uczuciu, będącemu ponad językami i kulturami – podkreśla Michele Mariani, dyrektor artystyczny projektu – uczuciu które w erze Facebooka i wirtualnych związków ciągle intryguje i wzywa, by je odkryć ponownie. I dlatego postanowiono, że  w sesji wezmą udział prawdziwe pary, które z uczuciem przedstawią "przerwę na kawę" we włoskim stylu, między innymi Olivia Wilde ("Trzynastka" z Dr. House'a) i jej włoski mąż, Tao Ruspoli (muzyk i reżyser).

- Nigdy nie spotkałam nikogo, kto nie zakochałby się we Włoszech po pobycie w tym kraju – mówi Olivia – czy to dzięki architekturze, czy to dzięki ludziom, czy dzięki jedzeniu, po prostu niemożliwe jest nie kochać tego kraju. Okazuje się również, że "Trzynastka" jest wybredna w kwestii kawy: - Na planie Dr. House’a poprosiłam o mały ekspres do kawy. Na początku wyśmiewano się ze mnie, ale mówiłam sobie "później mi podziękują!". I teraz każdy członek obsady zaczyna dzień od filiżanki mojego espresso.

Więcej na temat tegorocznego kalendarza Lavazza można poczytać m. in. na stronie Świata Obrazu. 
Zajrzyjcie również na  www.2011.lavazza.com
dodajdo.com

Anegdotka z warszawskiego podwórka

J. grywa z kolegami w pokera, w każdy poniedziałek w małym klubie w Warszawie - adresu nie podaję, bo nie wiem, czy to do końca legalne ;)
W klubie poza beczkami z piwem i lodówką z napojami stoi też mały, automatyczny ekspres do kawy. W przerwie między jednym rozdaniem, a drugim, J. poleciał do baru zamówić kawę "malutką". Barman przyjął zamówienie, po czym przyniósł jakieś 200 ml kawy. J. pokazał mu filiżanki do espresso, stojące na ekspresie i stwierdził "myślałem, że dasz mi w małej filiżance". A gość na to: "W tym małym? W tym to my mleko do kawy podajemy"...

Cóż, człowiek się uczy całe życie.
dodajdo.com

O tym, jak czekolada uratowała Turyn

Kto z nas choć raz nie zastanawiał się, jak to zrobić, żeby zarobić, ale się nie narobić? Odpowiedź chyba znalazł znany krytyk kulinarny i autor książek, Piotr Adamczewski. Można go usłyszeć w Radiu TOK FM, gdzie czyta swoje felietony. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że pisze je na kolanie tuż przed nagraniem. Ostatnio opowiadał, że był we Włoszech 26 razy, a nigdy nie dotarł do Piemontu. Dopiero niedawno w książce przeczytał o tamtejszej kuchni i właśnie o niej mówił w felietonie. Cóż, ja nie mam tyle tupetu, żeby opowiadać o czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia ;) I w Turynie byłam, a co!

Turyn i okolice słyną z białych trufli i potwornie drogiego wina Barolo (kilkaset zł za butelkę), ale z przyczyn tak jakby oczywistych nie dane było mi ich spróbować. Piemont uznawany jest także za ojczyznę zabaglione, a vermuty Martini i Cinzano produkowane są właśnie tam, z regionalnych win i kilkunastu dziko rosnących ziół. Przyznaję - potraktowałam kuchnię Piemontu po macoszemu. Co więcej, nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Sam Turyn wydał mi się tak brzydki i szary, że niczego dobrego po tamtejszych kulinariach się nie spodziewałam i nie bardzo miałam ochotę na testy. Chciałam wyjechać stamtąd jak najszybciej. W porę przypomniało mi się jednak, że Turyn to nie tylko betonowe place, budynki tak równe, że aż boli, przemysł i obskurne przedmieścia.

Co jeszcze? Czekolada! W końcu niektórzy twierdzą, że to turyńczycy wprowadzili czekoladę do Francji. Ile w tym prawdy nie do końca wiadomo, faktem jednak jest, że produkcja czekolady na eksport zaczęła się w połowie XVII wieku i od tamtej pory czekolada jest jednym z głównych produktów tego miasta. Gdyby zostać tam dłużej, pewnie opłacałoby się wykupić ChocoPass, książeczkę z kuponami uprawniającymi do degustacji czekoladowych smakołyków we wszystkich turyńskich historycznych zakładach, cukierniach i fabrykach czekolady. Karnet za 10 euro umożliwia 10 degustacji w ciągu 24 godzin, za 15e - 15 w ciągu 48 godz. Ja miałam tylko kilka godzin, więc ograniczyłam się do zamówienia gorącej czekolady w jednej z kawiarni. W życiu nie piłam lepszej! Mówi się, że czekolada ma tę przewagę nad psychoterapią, że jest tańsza i nie trzeba umawiać się na wizytę. Coś w tym jest. Cała irytacja spowodowana tym, że to miasto nie jest takie, jak sobie wyobrażałam, wzmocniona jeszcze głodem i zarwaną nocą ulotniła się jak kamfora. I właśnie tak czekolada uratowała Turyn!
dodajdo.com