Zrób mi filiżankę, a powiem ci kim jesteś...

Spece od marketingu i PR łamią sobie głowy, wymyślając coraz to nowsze sposoby na przyciągnięcie klientów i zwrócenie uwagi na firmę. Tymczasem najlepsze okazują się te najprostsze pomysły. Jak choćby ten, na który prawie 20 lat temu wpadł Francesco Illy, szef firmy kawowej. Poprosił Matteo Thuna (słynnego architekta i designera) o zaprojektowanie nowej filiżanki Illy. Efektem była powszechnie znana biała filiżanka do espresso z klasycznym logo Illy. Na pewno ją widzieliście setki razy:

Francesco Illy był miłośnikiem kawy i sztuki, wpadł więc na pomysł, żeby połączyć te dwie pasje. Poprosił Thuna, żeby udekorował zaprojektowaną przez siebie filiżankę. Tak rozpoczęła się "illy collection". Przez kolejnych kilkanaście lat znani artyści projektowali kolejne edycje filiżanek Illy. Wszystkich nie ma sensu wymieniać, ale warto wspomnieć, że swoje filiżanki mieli między innymi Luca Trazzi, Frederico Fellini, James Rosenquist, Sebastiao Salgado czy Francis Ford Coppola. Wydaje mi się, że teraz to jest trochę tak, jak z Kalendarzem Pirelli. Illy nie musi już prosić i namawiać artystów, żeby coś dla niego zaprojektowali. To raczej do niego zgłaszają się chętni, bo być na filiżance (podobnie jak robić zdjęcia dla Pirelli) to po prostu nobilitacja.

A najnowszą (18 III 2009) zaprojektował Pedro Almódovar, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Hiszpański reżyser umieścił na niej - jakże by inaczej - swoją muzę Penelopę Cruz. Premierę filiżanki połączono z premierą najnowszego filmu Almodovara, Los Abrazos rotos, czyli po polsku Przerwane objęcia.

Przez prawie 20 lat powstało kilkadziesiąt różnych projektów, jedne były fantastyczne, a inne... jeszcze lepsze! Postanowiłam, że w tym wpisie zamieszczę kilka moich ulubionych. I siedzę tak od trzech dni i oglądam, porównuję, zastanawiam się. I nie mogę się zdecydować. Wrzucę więc kilka, które za mną "chodzą" od tych kilku dni, a Was odsyłam na www.collection-cups.com gdzie są wszystkie filiżanki - powiedzcie, która Wam podoba się najbardziej. To strona pasjonaty-kolekcjonera z Holandii. Wie wszystko o każdej filiżance wydanej w "Illy Collection". Co więcej, większość z nich ma w swojej kolekcji. Kilku nie udało mu się zdobyć i wtedy pisze: "jeśli trafisz na jakąkolwiek informację o tym, gdzie mogę ją kupić, błagam, daj znać".


VeneXia - moja faworytka. :) Zaprojektowana w 1997 przez Lucę Trazzi w trzech wersjach - z białym (wyprodukowano 5 tys sztuk), platynowym (1997) i złotym (tylko 97 egzemplarzy) uchem. Ta złota jest szczególnie ceniona przez kolekcjonerów i praktycznie nie do zdobycia dla przeciętnego miłośnika kawy, również ze względu na cenę - kosztuje przynajmniej 3,500 e.



Statti d'animo - zaprojektowana w 1997 r. z okazji wystawy Mario Giacomellego, który był jednym z najważniejszych włoskich fotografów XX w. Filiżanka również wyjątkowa - powstało tyko 1000 sztuk.





Kounellis z 2002 roku. Grecki malarz Jannis Kounellis nie tylko zaprojektował, ale także własnoręcznie (!) pomalował każdą z 3000 filiżanek.






Ginger e Fred. Filiżanka wydana z okazji śmierci Felliniego(1993). Ukazało się 6000 egzemplarzy, przedstawiających karykaturę reżysera. Filiżanki były rozdawane w czasie nowojorskiego festiwalu Tutto Fellini.

I pomyśleć, że niektórzy zbierają znaczki...



Podobne wpisy:
Kawiarnia według illy
dodajdo.com

Monsun pachnie kawą

Powiało dobrą kawą. Dosłownie i w przenośni. I to w centrum Warszawy...

Zachęcona dobrymi opiniami wśród znajomych wybrałam się któregoś dnia do Monsoon Cafe. Nie zawiodłam się. Już dawno nie piłam tak dobrego cappuccino (8 zł), notabene podanego w bardzo ładnej filiżance (gruba porcelana z małym, okrągłym uszkiem, bardzo podobne do firmowych filiżanek Illy, ale te wyprodukowano we Włocławku!).

Para przy sąsiednim stoliku najwyraźniej przyszła do Monsoonu na lunch. Pachniało smakowicie, więc też się skusiłam. Okazało się, że każdego dnia jest jeden zestaw do wyboru - w piątek był kapuśniak i sola z pieczonymi ziemniakami i fasolka szparagową (17 zł). Wszystko było bardzo dobre, zwłaszcza ten komplement dla kapuśniaku w moich ustach nabiera specjalnego znaczenia, bo to jedna z niewielu zup, których nie lubię. Spróbowałam też sałatki z tuńczyka (16 zł)- porcja w sam raz na obiad. Tuńczyk porządny, nie żadne wiórki z puszki marki Aro. ;) Dużo oliwek, soczysta sałata - nie mam nic do zarzucenia.

Z kolei w niedzielę postanowiliśmy się wybrać ze znajomymi na jeden z filmów prezentowanych na Tygodniu Kina Hiszpańskiego. Niestety nie przyszło nam do głowy, żeby zarezerwować wcześniej bilety... No i z kina nici, bo biletów od dawna nie ma, i to nie tylko na niedzielę, ale na wszystkie kolejne dni festiwalu. Stwierdziliśmy więc, że wybierzemy się gdzieś na kawę. Najlepiej gdzieś blisko, czyli w centrum Warszawy. Ale żeby nie było tłoczno, i żeby się nie udusić w oparach dymu z papierosów... No to może Monsoon?


fot. www.monsooncafe.pl

Potwierdza się moja opinia, że kawa tam jest pyszna, że robią rozetki z mlecznej pianki, i klimat jest sprzyjający rozmowom, bo wystrój ładny, dużo przestrzeni i można się rozsiąść wygodnie, bez obaw o trącanie się łokciami z sąsiadami. No i wystrój - elegancko i nowocześnie, ale nie sterylnie. Jedna z niewielu kawiarni, która sprawdzi się zarówno jako miejsce na spotkanie biznesowe, jak i plotki z przyjaciółką. A jak się komuś znudzą rozmowy, to w Monsoon Cafe jest kilkadziesiąt różnych gier towarzyskich, od Scrabble, przez Monopoly aż po jakieś dziwne gry z kulkami w których zupełnie nie wiem o co chodzi.

Monsoon Cafe
Al. Jerozolimskie 85
Warszawa
www.monsooncafe.pl
dodajdo.com

Z dedykacją dla miłośników kawy!

Kochani, nie mogłam się temu oprzeć - dzisiaj cały dzień nucę tą rozkoszną pioseneczkę i dedykuję ją wszystkim, którzy traktują kawę jak panaceum...;) A za podesłanie utworku dziękuję Fili:)
dodajdo.com

Lejta maciate, panocku

Większość nazw, z jakimi spotykamy się w kawiarniach, pochodzi z języka włoskiego. Niestety, jego znajomość nie jest tak powszechna jak angielskiego. Miałam już okazję słyszeć, jak ktoś zamawiał kawę "lejt", notorycznie spotykam się z "lateee", a macchiato zwykle bywa "maciato". A co, jeśli ktoś chce się napić latte macchiato? Wychodzi tytułowe "lejt maciato". Uszy bolą od tego kaleczenia włoszczyzny, więc postanowiłam zareagować, a nuż się komuś przyda.

Latte - to po prostu latte, macchiato czytamy "makiato", a lungo czyta się zupełnie tak samo jak się pisze. Gaggia, włoski producent kawowych akcesoriów, to w wersji fonetycznej "gadżdżia". W upalny dzień z kawą świetnie komponują się lody, czyli gelato - "dżelato". Na obiad możemy zamówić gnocchi, czyli kluseczki podobne do naszych kopytek - trzeba wtedy prosić o "ńiokki", w żadnym razie "gnoczi".

Przy okazji jest pretekst do wyjaśnienia kilku nazw, które trudności w wymowie raczej nie sprawiają, ale pojawiają się w menu, a nie każdy wie co to. W porządnych kawiarniach espresso jest bazą wszystkich kawowych napojów, a i samo występuje w lekko zmodyfikowanych wersjach. Możemy więc spotkać się z doppio, lungo czy ristretto.

Doppio to podwójne espresso, czyli po prostu dwie porcje kawy w dwóch porcjach wody. Lungo to espresso z podwójną ilością wody. Ristretto to krótsze espresso. Czasem serwowane jest także espresso romano. Dostaniemy wtedy espresso z kawałkiem cytryny na spodeczku. Jest ona po to, żeby potrzeć nią krawędź filiżanki - bardzo zmienia to smak i zapach kawy. Nie powinno się wyciskać cytryny do kawy, bo kwas niszczy cremę. Generalnie dla mnie jest to dość dziwne połączenie i unikam tego zestawu, chyba że w nieco innej wersji: espresso+sok z cytryny+mocny alkohol+dużo cukru to napój stawiający na nogi nawet pod koniec imprezy.

Na koniec słów kilka o espresso, które bywa "ekspreso" i "espresooo". ;) "Ekspreso" to może być ostatecznie kawa w biurze, bez mleka i pianki, ale tak naprawdę to zlepek słów, który nie funkcjonuje w żadnym innym języku, a u nas robi wiele złego, bo wprowadza ludzi w błąd. Myślą, że espresso, to taka szybka kawa, prawie jak pociąg z Warszawy do Krakowa. Nic bardziej mylnego. Na espresso trzeba poczekać, a nazwa, wywodząca się ze słowa expressly, nawiązuje do czegoś specjalnie przygotowanego i nie ma nic wspólnego z pociągiem-expresem, ani tym bardziej z ekspresową herbatą z torebki.
dodajdo.com

Cortado - hiszpańska odpowiedź na macchiato

Na Wyspach Kanaryjskich królują ryby. Gotowane, smażone, grillowane, suszone... W każdej postaci. W wielu restauracjach można podejść do lodówki i poprosić o przyrządzenie konkretnej ryby. Mnie widok tych wszystkich martwych stworzeń ze wzrokiem wbitym w przestrzeń odbierał apetyt, ale byli tacy, którym to zupełnie nie przeszkadzało. Ale i mnie udało się znaleźć coś dla siebie. Sardynki są pyszne, a tuńczyk smakuje zupełnie inaczej niż u nas, i przede wszystkim nie jest tłustymi wiórkami z puszki, tylko plastrami soczystego mięsa. Posmakował mi tak bardzo, że zrobiłam sobie zapasy przed wyjazdem. Oczywiście na lotnisku okazało się, że walizka jest za ciężka i musiałam się jakoś sprawnie przepakować... Efekt był taki, że w bagażu podręcznym znalazło się sześć puszek tuńczyka i pomarańcze - swoją drogą tak duże, że dwie ważyły ponad kilogram. Jednak największe moje zdziwienie to ilość spożywanych przez Kanaryjczyków ziemniaków. Jedzą je i na przystawkę, i jako dodatek do mięsa. Zwykle to małe ziemniaczki gotowane w mundurkach, ale przy okazji wizyty na targu miałam okazję przekonać się, że rodzajów ziemniaków mają tam znacznie więcej.

Mojo i chorizo, czyli lokalne specjały
Tydzień to zdecydowanie za mało, żeby móc poznać zwyczaje kulinarne jakiegokolwiek kraju, ale wygląda na to, że na Teneryfie je się dużo mięsa. Odważyłam się nawet spróbować królika. Podaje się go z pikantnym sosem mojo - flagowym produktem kuchni kanaryjskiej. Mojo robi się z oliwy z oliwek, octu, soli i czosnku i występuje w dwóch wersjach: verde ( z pietruszką i kolendrą) i picante (z papryką i czerwonym pieprzem). Wygląda na to, że mojo verde podaje się do warzyw, a picante do mięs, ale to tylko moja obserwacja, a nie stuprocentowa pewność.

Ale nie zapominajmy o tym, że Wyspy Kanaryjskie są hiszpańskie... Wprawdzie nie ma tam tylu barów z tapasami co na kontynencie, ale na szczęście mają chorizo i szynkę serrano. Chorizo występuje w kilkunastu wersjach i oprócz plasterków na kanapce można je spotkać jako składnik wielu dań - tortilli, paelli czy czegoś w rodzaju fasolki po bretońsku, co smakowało tak pysznie, że aż zapomniałam spytać, jak się nazywa. Hiszpanie kochają chorizo i każdy kto go spróbuje, będzie wiedział dlaczego. Ja się w tej kiełbasie zakochałam już jakiś czas temu i czasami kupuję ją w Polsce, choć jest droga i nie smakuje tak dobrze, jak powinna. Ale każdy wyjazd do Hiszpanii to okazja, żeby zrobić zapasy na jakiś czas.

Tysiąc złotych za kilo szynki
W sklepie z szynkami zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy aby nie powinnam zostać na Teneryfie na stałe. ;) Nigdy nie widziałam ich w takiej ilości - na ścianach, na belkach pod sufitem... Gdzie nie spojrzeć tam szynki zakończone kopytem. Jamon iberico, blanco, serrano - są różne, w zależności od tego, z jakiej świni pochodzą, czym było to zwierzę karmione i jak długo szynka dojrzewała. Ceny też różne - od 20 do 200 euro za kilogram. Te najdroższe są z iberyjskich świń żyjących na wolności i karmionych żołędziami.

Nie zapominajmy jednak, że to blog kawie poświęcony.... Kawa na Teneryfie jest tania i kosztuje zwykle mniej niż 1 e. Jest znacznie bardziej popularna niż herbata i pije się jej dużo, praktycznie po każdym posiłku (do posiłków podaje się wino). Nawet w niepozornie wyglądającym barze przeważnie stoi porządnie wyglądający, przynajmniej dwukolbowy, ekspres i profesjonalny młynek. Pod tym względem jest dużo lepiej niż w Polsce.

Co to jest cortado
Czarna kawa z ekspresu to cafe solo i jest to albo typowe włoskie espresso, albo "wariacja na temat". ;) Cafe con leche to kawa pół na pół z mlekiem, carajillo - z dodatkiem alkoholu (np. likieru bananowego), a barraquito to zwykle duża kawa z dodatkami (alkohol, przyprawy, cytryna). Najpopularniejsze wśród Kanaryjczyków jest jednak cortado. To coś w rodzaju włoskiego espresso macchiato, tyle, że nie dodaje się spienionego mleka, tylko zwykłe albo skondensowane. Trudno jest w ogóle mówić o jakichś regułach przygotowywania tego rodzaju kawy, bo w każdym lokalu robi się ją inaczej. Podobno na wyspach czasami pytają, czy mleko (leche) do kawy ma być "condensada" czy "líquida", ale ja się z tym nie spotkałam. Tak więc cortado to espresso z dodatkiem mleka zwykłego, mleka skondensowanego, albo obu na raz. W niektórych miejscach wlewa się odrobinę mleka do filiżanki i podstawia pod ekspres, w innych robi się to tak jak włoskie macchiato - czyli najpierw kawa, potem odrobina mleka. Co do sposobu podawania też nie ma wyraźnych reguł. Albo jest to filiżanka do espresso wypełniona po brzegi, albo niewielka szklanka.

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że na Teneryfie temperatura w ciągu dnia nigdy nie spada poniżej 20 stopni C, to nic dziwnego, że większość kawiarń serwuje kawę mrożoną - cafe con hielo. I tu ciekawostka. Zamawiamy kawę mrożoną, a dostajemy - cafe solo w filiżance i szklankę z kostkami lodu. Samemu przelewa się kawę z filiżanki do szklanki, lód powoli się topi i mamy kawę na zimno. A generalnie mówiąc: Teneryfa jest super i każdego szczerze zachęcam, żeby się tam kiedyś wybrał. I sam zdecydował, jaka wersja cortado pasuje mu najbardziej.

dodajdo.com

Green Coffee, czyli Cup of Shame lub zamrozimy cię na amen

Post I.nnej o Antykwariacie przypomniał mi o jednej rzeczy: wiele przyjemnych kawiarni jest niedogrzewanych. Ale to, co ostatnio przeżyłam w Green Coffee poskutkowało przeziębieniem. I beczką wstydu, którą musiałam wypić do kawy.
Green Coffee Marszałkowska wybrałam dlatego, że znajomemu, który miał nam doradzić w kredycie, było najbliżej z pracy. No i kilkoro mich znajomych poleciło mi to miejsce, że kawa dobra i przyjemnie.
Tymczasem było tak:
1. W lokalu muzyka grała tak głośno, ze musiałam krzyczeć do Piotrka, żebyśmy się zrozumieli.
2. Cichsze miejsca były w części wysuniętej na zewnątrz, ogrodzone takimi ścianami wystawianymi na zimę. Byłam pewna, że w XXI wieku w centrum stolicy można zaufać takiej ochronie. Okazało się, że jednak nie: co 10 minut włączały się wiszące u sufitu takie lampy jak w solarium i grzało mocno, rażąc w oczy i grzejąc w twarz. Po czym gasły i robiło się natychmiast zimno.
3. W kolejce po kawę, w której było 5 osób, Piotrek spędził 20 (!!!) minut, a ja w tym czasie zabawiałam naszego miłego znajomego, który poświęcał swój prywatny czas i marzł razem ze mną.
4. Kawa zaś była taka sobie. Jak to kawa. Latte mnie nie powaliło. Poziom jak w innych sieciówkach.
I wiecie co? Coś mi to przypomniało. Jak kiedyś umówiłam się w Green Coffee na Kruczej. Też było zimno i nie mogłam się doczekać, kiedy spotkanie się skończy. Dlatego moja stopa tam więcej nie postanie. Obraziłam się i już. o!
dodajdo.com