Alma de Cuba. Kawa z Karaibów

- Jeśli Hiszpania, z jej corridą, rycerzami i żeglarzami, to męski kraj, jej była kolonia, Kuba, jest kobietą. Zapach, rytm, orgia kolorów – tak o Kubie pisze Mirosław Ikonowicz w swojej książce „Zawód: korespondent”, wspominając czasy, kiedy był korespondentem PAP w Hawanie.  


 Kubańskie rytmy to faktycznie coś, z czym powszechnie kojarzy się Kuba. Co poza tym? Palmy, stare samochody i cygara zwijane na kobiecych udach. Cuba libre i mojito.  Uwielbiana przez pisarzy (dość wspomnieć, że Ernest Hemingway wybrał ją na swoją drugą ojczyznę) i podróżników, wydaje się bardzo atrakcyjnym kierunkiem. Powinna również trafić na listę miejsc „do odwiedzenia” miłośników kawy – swego czasu Kuba słynęła z doskonałej kawy,  teraz próbuje się te tradycje przywrócić.  I właśnie kawa jest powodem, dla którego piszę dziś o Kubie. Alma de Cuba – którą mam dziś w filiżance – wyrosła w cieniu kubańskich drzew. 

Z ocenianiem kawy po opakowaniu jest podobnie jak z książką po okładce czy winem po etykiecie. Teoretycznie nie powinno się tego robić, po coś jednak te okładki czy opakowania się projektuje i jeśli oddają charakter produktu, mogą być podpowiedzią co do tego, czego możemy się spodziewać po zawartości. Kawa Alma de Cuba pakowana jest w papierową torbę z wentylkiem. Całość zamknięta jest w puszce. Prawda, że projekt jest świetny? Nie byłam na Kubie, ale ta stylistyka pasuje do moich wyobrażeń o tym miejscu. 


Kilogram „kubańskiej duszy” kosztuje ok 100 zł (20 funtów) i można ją zamawiać poprzez stronę http://www.almacuba.com  Po otwarciu – pachnie obłędnie. Kawa bardzo szybko traci aromat, dlatego najlepszym wyjściem jest zamawianie jej prosto z palarni. Alma de Cuba palona jest na bieżąco i to się czuje. Dosłownie i w przenośni, bo nie dość, że po otwarciu paczki pachnie kawą w całym domu przez kilka godzin, to smak jest bardzo wyrazisty i intensywny. Alma de Cuba, jak przystało na czystą arabikę, jest lekko kwaskowa, nie ma w niej śladu goryczy. Nie jest to jedna z tych kaw o ciężkim, czekoladowym posmaku – jestem pewna, że wyczujecie cytrusowe aromaty. 

A na koniec ciekawostka. Wspomniany wcześniej Mirosław Ikonowicz w jednym z rozdziałów „Zawód: korespondent” opisuje, jak przez nieznajomość lokalnych zwyczajów nabawił się wysypki z nadmiaru kawy. Pił ją całymi szklankami, nie wiedząc, że Kubańczycy parzą kawę kawą. To znaczy zaparzają kawę i dopiero tym naparem zalewają jeszcze raz świeżo zmieloną kawę. Piją tego cztery pięć mikroskopijnych filiżanek dziennie. Pamiętałam o tym testując Almę, ale jakoś zabrakło mi odwagi, żeby przyrządzić ją w ten sposób. 


Zdjęcia z Kuby - pixabay.com
dodajdo.com

Capsul'in. Puste kapsułki do kawy

Czego by nie mówić o kawie z kapsułek – trzeba przyznać, że jest to bardzo wygodne rozwiązanie. O smaku i jakości większości kaw dostępnych w kapsułkach można toczyć długie dyskusje, ale wiadomo, że te dywagacje są bezcelowe.


Na temat jakości tych ekspresów również pojawiają się różnie opinie, choć trzeba przyznać, że ten segment kawowego rynku dynamicznie się rozwija i klienci mają coraz większy wybór. I to zwykle pomiędzy ekspresem ładnym a ładniejszym, bo – moim zdaniem – stylistyka to największy atut tych małych maszynek. Warto wspomnieć również o tym, że chcąc używać kapsułek, nie jesteśmy już skazani na konserwowane mleko w  proszku. Niektóre kapsułkowe ekspresy mają dyszę do spieniania mleka, co pozwala na używanie mleka jakiego dusza zapragnie; choćby sojowego, jeśli komuś krowie nie służy.

Uwielbiam zapach świeżo mielonej kawy i nie przeszkadza mi to, że przygotowanie kawy w ekspresie kolbowym czy kawiarce zajmuje więcej czasu. Doceniam jednak wygodę kapsułek w biurach i rozumiem tych, którzy fundują sobie takie urządzenia do domu. Tym bardziej, że kupując taki ekspres nie jesteśmy już zmuszeni na używanie tylko jednego rodzaju kawy. Dziwię się jedynie, że od momentu wprowadzenia „kapsułkowców” na rynek do wyprodukowania pustych kapsułek musiało upłynąć tyle czasu, bo to rozwiązanie wydaje się dość oczywiste.

fot. www.capsul-in.fr

Jak to działa?  Kupujemy puste kapsułki, sypiemy do nich kawę i zaklejamy samoprzylepnym wieczkiem. Kapsułki są kompatybilne ze wszystkimi ekspresami , do których pasują kapsułki Nespresso (Krups, Magimix, Miele, De Longhi, Siemens, Pixie) , mamy więc sporą dowolność jeśli chodzi o wybór ekspresu i kawy, jaką chcemy w nim zaparzyć. Paradoksalnie, nie mamy wyboru jeśli chodzi o same puste kapsułki, bo jak dotąd spotkałam się tylko z jednym rodzajem –  Capsul’in to francuski produkt w Polsce dostępny w co najmniej kilku internetowych sklepach z kawą. 

Różnica między kawą zmieloną i dawno temu zapakowaną w kapsułki a świeżo palonymi ziarnami zmielonymi chwilę temu jest mniej więcej taka, jak pomiędzy chlebem prosto z piekarni a tym pokrojonym i zapakowanym w foliową torebkę. Dla mnie wybór jest oczywisty, pewnie dla tych, którym się nie chce kroić chleba też ;) Capsul’in to całkiem przyjemny kompromis.
dodajdo.com

Warburger. Czyli jak nie zostałam weganką


Prawie rok temu pisałam, że Warszawiacy pokochali burgery, i że sama też kanapką z mięchem nie pogardzę: Jeśli dziś niedziela, to idziemy na burgery

Od tego czasu jednak wiele się zmieniło. Wtedy Lokal.Bistro wydawał się być bezkonkurencyjny. Wstąpiłam tam jednak któregoś razu po długim spacerze po Starówce, zamówiłam najbardziej klasyczną wersję burgera i… nie mogłam go zjeść, taki był niedobry. Wszystko w nim było „nie takie” – sos, mięso, bułka… Rozczarowanie było ogromne. Do tej pory nie wiem, co tam się stało, ale zmiany „na kuchni” są widoczne – być może ma to związek ze zmianą właściciela.

Warburger na warszawskim Mokotowie fot. warburger.pl
Po tej „wpadce” ochota na burgery przeszła mi na dobre na kilka miesięcy – wszystkie nowe burgerbary na moich trasach omijałam szerokim łukiem, a burgery jadłam w tym czasie ze dwa razy, jak je sobie sama zrobiłam w domu. W ogóle jakoś przeszła mi ochota na mięso. W międzyczasie odkryłam Jadłonomię, niezwykle inspirującego bloga z roślinnymi przepisami, i doszłam do wniosku, że spokojnie mogłabym się obyć bez mięsa, a już na pewno nie trzeba jeść mięsa codziennie.
Kilka dni temu przyszła wiosna – pierwszy tak ciepły dzień (21 st.C!) wcale nie wywołał we mnie chęci na rzodkiewkę czy szczypiorek, a na burgery właśnie. Poszliśmy na skwer Dąbrowskiego przetestować miejsce polecane nam przez znajomych. Burgery były tak świetnie skomponowane, szybko zrobione i ładnie podane, że mogę je zarekomendować najbardziej wybrednym burgeromaniakom. I tak oto Warburger zdetronizował Lokal.Bistro. A ja... znów mam ochotę na burgery.  

Burger BBQ fot. warburger.pl

Warburger
Skwer S. Broniewskiego
róg ul. J. Dąbrowskiego i Puławskiej

dodajdo.com

Gdzie zjeść w Ostródzie

Wszystkim, których ta bura zima zmęczyła, polecam jedną rzecz – zostawcie wszystkie „niecierpiące zwłoki” sprawy i zafundujcie sobie weekend przyjemności.

Gdzie na ten weekend? Choćby do Ostródy. Wprawdzie teraz nie traficie na festiwal reggae a pogoda nie sprzyja kąpielom w jeziorze, ale właściwie od tego „gdzie” bardziej istotne jest „z kim”. Tak się składa, że mamy w Ostródzie kogo odwiedzać. Jeśli też tam traficie, koniecznie wybierzcie się do trattorii La Riva. 


Powiedzmy sobie szczerze – to miasto nie słynie z kulinarnych atrakcji, a z opowieści ludzi, którzy tam mieszkają, wyłania się smętny obraz pseudo-włoskiej gastronomii, gdzie makarony gotowane „na zapas” i trzymane godzinami w lodówce to jeden z najmniejszych grzechów.

Na szczęście jest wspomniana La Riva. Nazwa może nieco pretensjonalna, ale jedzenie – zna-ko-mi-te! Pyszna pizza i świetne makarony byłyby wystarczającym powodem, żeby tam zajrzeć, bo w końcu dobra "włoszczyzna" zawsze jest mile widziana, ale w tej restauracji sporą część karty zajmują dania regionalne – ryby i potrawy z dzika. Do tego kilka prostych deserów, dobra kawa i bardzo obszerna karta bardzo różnych win z całego świata w różnych cenach, od kilkudziesięciu do kilkuset złotych za butelkę. 

Sałatka z krewetkami

Jeśli chodzi o pozycję obowiązkową – zdania były podzielone. W starciu zupa rybna kontra kapuśniak podział głosów był 3:1. Miałam dylemat, ale ostatecznie oddałam głos na rybną, ponieważ generalnie nie przepadam za taką zupą, a ta bardzo mi smakowała. Tak bardzo, że jadłam ja przez dwa dni z rzędu, co jest o tyle nietypowe, że sama w domu gotuję małe porcje, żeby nie musieć jeść dwa razy tego samego.

Kolejne odkrycie to dziczyzna. W ciągu dwóch dni zdążyłam „zaliczyć” pasztet, kotlety, szynkę i kiełbasę z dzika i wygląda na to, że zwiastuje to nadejście nowej, myśliwskiej ery w mojej kuchni.

Pasztet z dzika z żurawiną


Trattoria La Riva, 
Ostróda, ul. Mickiewicza 17
dodajdo.com

Jaka kawa do domu: Lavazza vs Pellini

Einstein zapytany kiedyś, co jest ważniejsze dla sukcesu: talent czy pracowitość, odpowiedział: a co ważniejsze dla roweru: przednie czy tylne koło? Podobnie sprawa się ma z przyrządzaniem kawy w domu. Znaczenie ma zarówno to w czym ją parzymy jak i to, CO wsypujemy do środka. Dzisiaj zajmiemy się przybyszami z Włoch, czyli znaną dobrze polskim konsumentom Lavazzą i mało popularną Pellini.


W poszukiwaniu idealnej kawy do przyrządzania espresso sięgnęłam po Lavazzę Espresso i Pellini TOP. Obie kupiłam w sieci, oznaczone jako produkt na rynek włoski, co oczywiście (i niestety) nie jest bez znaczenia. Nie od dziś wiadomo, że część międzynarodowych koncernów ma przynajmniej dwie linie produkcyjne: na Europę zachodnią i resztę świata. Pralki, telewizory, chemia gospodarcza, nutella i niestety także niektóre rodzaje kawy, w tym Lavazza.
Nie należę do ludzi, którzy podniecają się, że ich berlińskie ręczniki są bardziej chłonne niz nasze biedne środkowo europejskie. Nie dowartościowuje mnie fakt, że niemiecki proszek zajmuje sie w pralce moimi brudnymu ubraniami. Z powodu tego niedemokratycznego eksportu, długi czas byłam na Lavazzę obrażona. No i na dodatek większość mieszanek kupionych w PL mi nie smakowała. Lavazza Espresso wybrałam jako ostatnią szanse dla tej marki.


Pellini TOP, choć we Włoszech zajmuje 5. miejsce wśród producentów kawy, w Polsce jest znana mało. Wybrałam ją do zestawienia z Lavazzą, ponieważ obie są kawami ze średniej półki, w podobnym przedziale cenowym (kupiłam puszki 250g, mielone, po około 20-30 zł) i podobną strategią dystrybucji. 

Kiedy wpada  mi w ręce nowa kawa, test na nią mam tylko jeden: espresso. Jeśli w tym egzaminie sie nie sprawdza, daję jeszcze szansę w dogrywce, jako baza pod inne rodzaje przyrządzanych kaw. 
Obie kawy, zmielone w niemal identycznie skalibrowanych młynach, różnią się od siebie znacznie pod względem smaku. Poniżej krótko moja opinia, która powinna Wam pomóc dokonać wyboru:

Pellini TOP
Absolutnie mnie uwiodła, jak dawno nic. To oczywistośc, że każdy ma swoje upodobania związane z espresso. Moje juz tu wielokrotnie przytaczałam: mocne, gęste, ale nie kwaśne. Gorzkie w sposób orzechowy. Nie przepalone. Z delikatną cremą. No i taka własnie jest ta wersja Pellini. Tak dobra, że szkoda ją mieszać z czymkolwiek. Brak kwasowatości sprawia, że idealnie pije sie ją jako doppio, ristretto czy americano. Na dodatek ma dośc niską zawartośc kofeiny (1,3), więc można sobie pozwolić na kilka przyjemności dziennie.
Mam w domu zwykły ekspress ciśnieniowy DeLonghi, o kilka klas niżej niż w profesjonalnych kawiarniach, ale życzyłabym sobie, by po obiedzie w restauracji dostać do deseru takie właśnie espresso.

Lavazza Espresso
Zaskoczyła mnie. W pierwszej chwili oczywiście wypadła gorzej niż Pellini, ale po kilku dniach złapałam się na tym, że sięgam po nie wymiennie.
Ta wersja Lavazzy idealnie nadaje się jako baza pod latte czy cappucino. Jest bardziej kwaśna niż Pellini, ale muszę przyznać, że to nie przypadkowy rodzaj kwasowatości - ewidentnie zamierzony, wyważony, nie dominujący. To nietypowe dla tej marki, która kojarzy mi sie z taką ordynarną kwasowatością - zresztą lubianą na przykład w Niemczech. Mimo, że obie kawy przyrządzałam tak samo, Lavazza jest bardziej wodnista, choć nadal mocna. Crema za każdym razem wychodziła mi na niej zbyt spieniona, o niejednolitym kolorze, lecz w przypadku cremy wiele zależy od ekspresu i ręki obsługującej.
Jako espresso przypadnie do gustu miłośnikom kwaśnych wersji. Za to dzięki temu idealnie komponuje się z mlekiem, bo w nim nie znika - pijemy kawę z mlekiem, a nie mleko o smaku kawy.

Obie zostaja u mnie na stałe. Na Pellini widnieje adnotacja, że mielenie skalibrowane jest pod mokę, ale moim zdaniem jest zdecydowanie zbyt drobne jak na parzenie w kafeterii. Podobnie Lavazza, ale w przypadku tego producenta już sie przyzwyczaiłam, że oznacza niemal każdy rodzaj kawy jako nadający sie do wszystkich urządzeń - brakuje tylko suszarki i odkurzacza ;)


dodajdo.com