Jedz, marznij i czekaj

Każda okazja jest dobra, by wpaść do Krakowa, bo kojarzy mi się z dobrym i beztroskim okresem życia. Ostatnio nadarzył mi się służbowy wyjazd tam, na jeden dzień. U., z którą się spotykałam, wybrała na spotkanie kawiarnię Bunkra Sztuki. Sam Bunkier, miejsce wystaw i wielu ciekawych wydarzeń artystycznych, jest wystarczającym powodem, by o tej kawiarni napisać, toteż przyszłam tam godzinę przed spotkaniem, by zebrać wrażenia.

Na początku złapałam trochę focha. Było pusto, na dużej powierzchni zewnętrznej części Bunkra, zafoliowanej na zimę, tylko kilka stolików było zajętych. Może dlatego miałam dylemat, gdzie usiąść. Przy foliowej "ścianie", która miejscami się rozklejała i wiało, czy może bliżej baru, dokąd jednak dolatywał co chwila smrodek papierosowy z części dla palących. Olana przez obsługę, która się zdziwiła, że pytam, gdzie nie wieje, postanowiłam z dwojga złego trochę pomarznąć. Co mi tam, podobno niższa temepratura poprawia przemianę materii.
Pora była śniadaniowa, zamówiłam więc musli z owocami leśnymi, naturalnym jogurtem, migdałami i miodem. Oh My God. Było wyśmienite. Naprawdę pyszne. Podobnie jak zjedzona później sałatka ze szpinaku, sera pleśniowego i jabłka. To mi trochę zrekompensowało ciągłe zmiany temperatury, charakterystyczne dla takich foliowych namiotów: najpierw robi się zimno, przez dziury wpadają powiewy wiatru, potem włączają się jakieś piece, emitujące fale ciepłego powietrza. I tak na okrągło. (Na szczęście nie skończyło się chorobą, jak po wizycie w namiocie Green Coffee)
Bardziej niż to zimno, uderzyło mnie zachowanie obsługi. Być może miałam pecha, że moją część sali obsługiwała śliczna niemiła brunetka. Ściągniecie jej wzrokiem było niemożliwe. U., z którą miałam spotkanie, bez ceregieli po prostu odwróciła się i zawołała. Ale U. jest stamtąd. A ja skąd mogłam wiedzieć, że nie powinnam się czuć nieswojo z powodu permanentnego focha na twarzy obsługi? Dość powiedzieć, że kiedy po kwadransie siedzenia przy brudnych talerzach podeszłam poprosić grzecznie o menu (chciałyśmy zamówić kawę), panienka odburknęła, że jest zajęta, a dwóch wolnych kelnerów obok kontemplowało Planty za folią.
Ech. Skoro tak, to pomyślałam, że nie ma litości. I poprosiłam espresso. Nie wiem, dlaczego tak trudno jest podgrzać filiżankę. Prosty zabieg, a spotykany bardzo rzadko w Polsce. Samo espresso, ze zjaraną "cremą", było kwaśne jak mina obsługującej panienki. Nie czepiałabym się, ale kiedy język cierpnie, to co mam powiedzieć?

Pozostaje pytanie, po co mielibyśmy pójść do Bunkra Sztuki. Po jedzenie? Jest w Krakowie kilka przybytków podniebienia zostawiających bunkier daleko w tyle. Po kawę oczywiście nie. To, czego w bunkrze jest pod dostatkiem, to tak zwana "krakowska atmosfera". Nie przeczę. Siedząc na zewnątrz oglądasz Planty, za nimi Teatr Bagatela. W kawiarni każdy stół jest z innej parafii, niewygodne krzesła skrzypią - to jest to, co niektórzy lubią.
Do mnie to jednak nie przemawia. Wrażenia po wizycie mam mieszane, jak może być mieszane wspomnienie migdałów z miodem i zapachu papierosów. Nie wspomnę już o tym, że kilka dni wcześniej próbowałam bezskutecznie dodzwonić się i zarezerwować stolik. I że musiałam włożyć wiele starań, by znaleźć w ogóle numer (ten na Gastronautach jest zły) Dlatego zachęcać Was nie będę. No chyba, że wpadniecie tam po obejrzeniu jakiejś wystawy w Bunkrze Sztuki. Myślę sobie, że to jest takie miejsce, na które nabieraja się turyści. A my przecież chcemy byc kulinarnymi podróżnikami.

Bunkier Cafe
Plac Szczepański 3
Kraków


dodajdo.com