spóźniona?

dodajdo.com

Charlotte. Wszyscy jestesmy hipsterami.

Do Bistro Charlotte vel Chleb i Wino zajrzałam pół roku temu, na luźne spotkanie z moim starym znajomym. Wybraliśmy Plac Zbawiciela, bo było nam po drodze. A ja wykorzystałam okazję, by zajrzeć do nowego miejsca na gastronomicznej mapie miasta.
Właściwie odwiedziny te szczerze mnie ubawiły. Hej, pobawmy się w kawiarnię, która wcale nie jest trendy. To zabawa, którą zaproponowali właściciele, a gastronomiczni modnisie chętnie podjęli. Dzisiaj to, gdzie pijesz kawę, jest równie ważne jak to, gdzie kupujesz buty. Wspólny mianownik kolejnego sezonu to pozorne slow life, a w istocie wymuszone niewymuszenie. To dlatego, aby wejść do środka, musimy odbyć slalom pomiędzy siedzącymi na schodach przed lokalem klientami, którzy oparłszy się o swoje holendry zajadają bagietkę, która kruszy się na hipsterskie ubranka.
W środku powitał mnie wielki drewniany stół, betonowa podłoga, gołe ściany - fajnie. To lubię. Podeszłam do lady i zamówiłam sobie koszyk pieczywa (śniadanie Charlotte). Taki koszyk spożywa sie z wystawionymi przy tym wielgachnym stole specjałami: marmoladą, jakąś masą czekoladową, masłem i miodem (ale po pół roku pamięć mnie może mylić). Poprosiłam tez o espresso i latte. I obsłuzyłam sobie terminal, bo chłopiec za ladą akurat nie bardzo umiał (ale nosił conversy, więc pie****ić terminal!;).
Posiedzieliśmy, zjedliśmy i wyszliśmy. A mi nie chciałoby się nawet napisac o tym notki, gdyby nie fakt, że nastąpiło jakies zbiorowe szaleństwo na punkcie Charlotte. I jesli nawet Liska na Whiteplate, królowa wypieków, zachwyca się tym miejscem, to czas podzielić sie własnymi wrażeniami.
Być może trafiłam na kosz pieczywa długo czekający na swojego konsumenta, a może po prostu do tego zestawu wpadają zeschnięte kawałki, które nie zeszły do tostów. Być może można podawać latte w temperaturze ciała, ale ja nie jestem niemowlakiem, wolę coś bardziej gorącego niż 36,6. Oświadczam również, że serwowanie 200 ml świeżo wyciskanego soku z pomarańczy za 10 czy 11 złotych to zwykły obciach. Moi Drodzy Państwo, zapraszam do podobnych knajp w Danii i Szwecji, a zobaczycie, na czym rzeczywiście polega klimat kawiarnio-piekarni.
Jestem być może uprzedzona do miejsc masowego kultu, ale uważam, że jest coś żenującego w naszym sezonowym rzucaniu się na nowe lokale. Obecnie najlepszym lepem są oczywiście wszelkie hipsta' klimaty. Betonowa podłoga, drewniany stół i bagieta wystarczy, byśmy zachwycali się Charlotte. Jakość schodzi na drugi plan.
Karma po drugiej stronie Placu Zbawiciela, święcąca triumfy kilka sezonów temu patrzy na pewno zazdrośnie na tłumy wygrzewające się w słońcu na schodach (nigdy Wam nie opisałam mojej wizyty w Karmie za czasów jej świetności, toalety w opłakanym stanie i wszechobecnego smrodu papierosów).
Nawet jeśli Charlotte miała być miejscem bez nadęcia, to niestety, już to zepsuliśmy. Poczekam kilka sezonów, aż hipsterzy i spółka przerzucą się w inne miejsce. A tymczasem zamiast lajkować ją na fejsie, omijam z daleka i polubiłam fanpejdż "Opierdalam bagietę w Charlotte i rzucam okruchy biedakom z Planu B. (klik)*.
Magdaro

Bistro Charlotte
Plac Zbawiciela
Warszawa


PS: Profesjonalną recenzję Charlotte serwuje Maciej Nowak na Warszawa.Gazeta.pl (klik) (stamtąd zaczerpnęłam wykorzystane wyżej zdjęcie). Polecam!
PS2: A co jest obecnie w modzie poza stolicą? Gdzie najlepiej zaparkować holendra we Wrocku, Poznaniu czy Lublinie? Wpisujcie miasta ;)

*Plan B. - mieszczący się nad Charlotte coraz mniej modny klub ;)
dodajdo.com

każdemu pachnie inaczej

Julian Tuwim

Zapach szczęścia

Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie,
A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią.
Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie,
Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion.

Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie,
Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował!
A kijem obtłukując szyszki i żołędzie
Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował!

I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska.
Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko...
I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska.
A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko.
dodajdo.com

Nowe Wspaniałe Życie

Prawie druga w nocy. Sama w domu, cieszę się ciszą, mam dużo czasu, żeby pobyć tylko ze swoimi myślami. W pół drogi pomiędzy piątą rocznicą ślubu a dziesiątą edycją moich osiemnastych urodzin naszło mnie na refleksje. To efekt uboczny spotkań z dawno niewidzianymi ludźmi. Cztery rozwody i poród - tak by to można najkrócej podsumować. Poczułam się dorosła i... szczęśliwa? Głupio zabrzmi to, co powiem, ale czasem dobrze jest zobaczyć, że inni mają bardziej skomplikowane życie niż moje.

Jeśli komuś mogę czegoś zazdrościć, to tylko tego, że te "końce" wyznaczają nowe "początki". Ekscytujące początki związków, które, choćby nie wiem jak bardzo były przelotne, zawsze wyglądają tak samo. Nawet najfajniejsza randka z mężem to już nie to samo (chyba, że to cudzy mąż, ale takich opcji oczywiście nie zakładamy). Swoją drogą - to niesamowite, jak się gdzieś w głowie kodują "różne takie" dane. Wodziłam ostatnio nosem za kolegą z pracy, bo pachniał niebezpiecznie znajomo. Zapachy nie do zmycia, tak jak tatuaże... Trzeba przy okazji zapytać Magdaro, czy w ogóle jest coś, co zostaje w pamięci dłużej, niż zapach?

Ale wracając do tych nieszczęsnych rozwodów... Jeden z nich "świętowałyśmy" w Nowym Wspaniałym Świecie. Zajrzyjcie tam koniecznie (ul. Nowy Świat 63) będąc w okolicy. Jest co najmniej kilka powodów:
1. Świetna kawa. Piłam espresso macchiato (6 zł). Bardzo aromatyczne, z nieprzesadną ilością mleka, podane w podgrzanej filiżance. Na 5+
2. Frytki. Wiem, to brzmi okropnie prozaicznie. Powinnam chyba napisać, że to ziemniaczana poezja w czystej postaci? Nie. Frytki to frytki. Żadna kulinarna grafomania nie zmieni pieczonego kartofla w nic wykwintnego. I dobrze. Tak ma być. Czasem człowiek ma ochotę na konkret, na kawałki ziemniaka z solą i sosem meksykańskim. W NWŚ porcja (duża) kosztuje 9 zł. Spróbujcie.
3. Świetna muzyka w tle
4. Niezobowiązujący wystrój. Można przyjść w przykurzonych trampkach, kiwać się na krześle i mieć pewność, że nikt nie będzie dziwnie patrzył ;)
5. Przestrzeń. Gdybym w domu miała dużo mebli, pewnie już bym się większości pozbyła, tak mi się ostatnio podobają puste przestrzenie i gołe ściany w chłodnych kolorach.
6. Podobno odbywają się tam fajne koncerty i inne kulturalne imprezy. Na żadnej jeszcze nie byłam, ale mam zamiar nadrobić w najbliższym czasie.

A na razie dedykuję E. ten kawałek:



Z kulturalnym pozdrowieniem
I.nna
dodajdo.com

Bez ciśnienia. Alternatywne sposoby parzenia kawy.

1. września chyba każdemu kojarzy się ze szkolą. Kto chciałby się doszkolić w alternatywnych sposobach parzenia kawy, może sie tego dnia wybrać do MiTo - nowej warszawskiej kawiarnio-księgarnio-galerii (uff, długie określenie).

Lokalu jeszcze nie sprawdzałam, ale podoba mi się wystrój i podoba mi się misja włascicieli, by kawe potraktować trochę bardziej serio i opowiedzieć o tym, jak można ją przyrządzić nie posiadając ekspresu. Zachęcam zatem awansem do odwiedzenia, a sama się wybiorę tam w najbliższym czasie i dam znać, jak się miewa stosunek teorii do praktyki ;)

Informacje o spotkaniu "Bez ciśnienia" na facebooku.
Strona MiTo na fejsie.

MiTo. Art Cafe Books.
www.mito.art.pl
ul. Waryńskiego 28 (pomiędzy Pl. Zbawiciela a metrem Politechnika)
00-650 Warszawa


dodajdo.com

Schab kawowy z migdałami i suszoną śliwką*

Swego czasu Pani Wydawca z Jednego Ważnego Programu Śniadaniowego zaprosiła nas do gotowania podczas programu. Ponieważ należało zaprezentować danie główne, a na Kawowym cokolwiek mało mamy mięsa, poświęciłam trochę czasu na przygotowanie własnego przepisu na potrawę mięsną z kawą.
Pani Wydawca z JWPŚ ostatecznie nas olała na rzecz Adama Małysza, nawet nie uprzedziwszy, ale po pierwsze, przegrać z Adamem to jak wygrać, a po drugie, ostał się oryginalny przepis, który niniejszym ma premierę w sieci.
Chcąc uniknąć porażki, należało wybrać jakiś wdzięczny rodzaj mięsiny, która dobrze przyjmie kawową marynatę oraz nada się do pieczenia w rękawie, dzięki czemu aromat nie ucieknie. (A poza tym nie przepadam za smażonym mięsem i co mogę wsadzam do piekarnika).

Składniki na kawał schabu kawowego:
  • 70-80 dkg schabu bez kości
  • 250 gram suszonych śliwek*
  • 4 łyżeczki świeżo zmielonej mocnej kawy
  • łyżka kawy w ziarnach
  • łyżeczka goździków
  • 4 łyżki oliwy z oliwek
  • 4 łyżki miodu
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1/2 łyżeczki sproszkowanego imbiru
  • garść migdałów w słupkach
  • sól

Wykonanie:
1. Kawę drobno zmielić, zalać 150ml wrzątku, dodać garść goździków i zaparzać 10 min. (Świetnie nadaje sie do tego french press).
2. Wywar z kawy i goździków odcedzić od fusów. Dodać do niego 4 łyżki miodu, cynamon, imbir i wymieszać. Na koniec dodać oliwę i wymieszać.
3. Mięso dobrze umyć, lekko (!) posolić (osobiście soli unikam, więc w ogóle nie soliłam mięsa), zrobić wzdłuż dwie dziury na wylot, dziury wypchać na maksa śliwkami (uwielbiam śliwki w mięsie, więc zawsze pcham tam ile się da). Śliwek użyć tyle, ile wejdzie do dziur. Dzięki nim mięso nie wyschnie i będzie w środku przyjemnie wilgotne.
4. Nadziane mięso nacieramy kawowym sosem, polewamy je resztą sosu i wstawiamy do lodówki na godzinę. (Wersja dla niecierpliwych: 30 minut, ale wtedy mięso może troche słabiej naciagnąć aromat).
5. Do rękawa do pieczenia wkładamy mięso, wlewamy resztę sosu kawowego, wierzch posypujemy migdałami w słupkach. Wokół mięsa w rękawie można wysypać kilka ziaren kawy oraz położyć kilka suszonych śliwek.
6. Rękaw nakłuwamy na górze w kilku miejscach. Pieczemy w temperaturze 180 stopni przez ok. 50 minut.

Schab kawowy gotowy. Moim zdaniem schab najlepiej smakuje z ziemniaczanym purre oraz sałatą z pomidorkami koktajlowymi i sosem vinegret zwykłym lub miodowym (sprawdzone przepisy na sosy są TU).
Zapewniam, że smakuje wybornie. Zaletą dania jest także to, ze schab pieczony nie może sie nie udać. Niestety nie zrobiłam zdjęcia, ale nadrobię przy najbliższej okazji.
Smacznego! Dajcie znać jak Wam smakowało.
Magdaro

* Można użyć moreli. W sumie pierwszą wersję zrobiłam z morelami, ale na mój gust sa zbyt mdłe i śliwki nadają się do tego zestawu znacznie lepiej.
dodajdo.com

Korespondencja z UK albo wyznania skandoholiczki

Dzisiaj na Kawowym gość specjalny: Anna Maria, autorka bloga Backwards in hgh heels, która pecjalnie dla nas przygotowała recenzję jednej z londyńskich kawiarni, okraszoną spostrzeżeniami na temat aktualnych fiksacji kulturalno-kulinarnych Brytyjczyków. Polecamy gorąco!

Autor: Anna Maria
Nordic Bakery w Londynie

Wielka Brytania przeżywa właśnie kolejny najazd Wikingów. Skandynawskie wzornictwo jest tu od dawna popularne, ale w ostatnich latach przybysze z Północy zawojowali także listy bestsellerów, najmodniejsze butiki, i powoli podbijają też podniebienia. Współczesna inwazja ma charakter kulturalno – kulinarny: w witrynach księgarń pysznią się skandynawskie kryminały, duński serial kryminalny pt. Forbrydelsen (zbrodnia, przestępstwo) ma już kultowy status, a londyńskie faszonistki paradują w odzieży takich skandynawskich marek jak Acne czy Day Birger et Mikkelsen. Każdy brytyjski foodie marzy o zjedzeniu posiłku w kopenhaskiej Nomie, najlepszej restauracji świata, zaś “jeść tak jak Skandynawowie” zalecają zarówno smakosze, dietetycy, jak i spece od ochudzania.
Skandynawskie książki kucharskie sprzedają się obecnie lepiej, niż te poświęcone kuchni włoskiej czy hinduskiej. Jeden z tych sprzedających się niczym cynamonowe bułeczki tomów, pod tytułem Nordic Bakery, napisała Miisa Mink, zamieszkała w Londynie Finka, współwłaścicielka mini – sieci dwóch bardzo popularnych skandynawskich knajpek. Obie noszą nazwę Nordic Bakery i znajdują się w centrum Londynu – jedna w Soho, druga w Marylebone, i są, wbrew nazwie, raczej kawiarniami, niż piekarniami.
Ostatniego dnia maja pod wewnętrznym przymusem, niczym nałogowiec wracający do dilera, udałam się do Nordic Bakery w Marylebone. Wybaczcie osobiste zwierzenia, ale gwoli dziennikarskiej uczciwości muszę w tym miejscu wyjawić, że jestem skandoholiczką. Dawno temu mieszkałam przez (o wiele za krótki) czas w Danii i od tamtego czasu niejedna bliska mi osoba doświadczyła siły mojej skandofilii. Teraz mam tę satysfakcję, że byłam pierwsza i obserwując, jak Anglicy popadają w skando-manię mogę z uśmieszkiem stwierdzić: A nie mówiłam?
W Nordic Bakery wnętrze jest takie, jakie być powinno, czyli minimalistyczne: ciemnoszare fartuszki obsługi mają dokładnie ten sam odcień, co ściany. Polecam przyjść tu z książką Mankella czy Larssona, z łatwością wyobrazisz sobie Wallandera czy Blomqvista siedzącego przy sąsiednim stole. Przy jednej ze ścian znajduje się kontuar, za nim kilka półek, oprócz niego są tylko trzy proste, duże drewniane stoły z ławkami zamiast krzeseł – to miejsce idealne na spotkanie ze znajomymi, ale nie na romantyczną randkę.
Obsługa także przyjemnie wpisuje się w stereotyp: islandzko-fińska, blondwłosa i niebieskooka, miła i kompetentna. Jest przytulnie i, co podkreślam, cicho – tzw. windowa muzyka jest zmorą londyńskich restauracji i kawiarnii. Ten skrawek Skandynawii, oaza wśród tłumów robiących zakupy w szykownych butikach Marylebone, jest mekką ludzi, dla których kawa to serious business – wszak kawa to narodowy napój wszystkich skandynawskich nacji.
W mój kawowy nałóg wpadłam właśnie w Danii, gdzie wszyscy wokół wypijali średnio 10 filiżanek kawy dziennie – termos z kawą to dla mnie taki sam symbol Skandynawii, co Muminki, szkło Iittala czy fotel Egg Chair Arne Jacobsena.
Z myślą o tej recenzji zamówiłam podwójne espresso, by móc należycie ocenić jakość podawanej w Nordic Bakery kawy. Ziarna są tu zawsze świeżo mielone, kawa zaś świeżo parzona, nigdy z dzbanka. Podaje się markę fińską, którą można zresztą kupić w woreczkach na wynos. Nie zdziwiłabym się, gdyby to była najlepsza kawa w centralnym Londynie: mocna, aromatyczna, o intensywności, o jaką trudno w sieciówkach. Poza tym w Starbucks nie podają napojów w ikonach skandynawskiego dizajnu: kubkach marki Teema czy szklankach projektu Aino Aalto.
Drugą gwiazdą menu Nordic Bakery są cynamonowe bułeczki. Każdy kraj skandynawski ma swoją wersję, tu podaje się chyba najsmaczniejszą, fińską. Przede wszystkim bułka jest wielka, mocno cynamonowo – kardamonowa, lepka, słodka i pyszna. Nie bez powodu to właśnie ta bułeczka figuruje na okładce książki kucharskiej NB, warto tu przyjść specjalnie dla nich – kupiłam trzy na wynos, bo mam w domu dwóch wielkich ich fanów. Skandynawia słynie też z kanapek z pełnoziarnistego chleba: w NB możemy spróbować kolejnego klasyka, czyli Gravadlax: plasterki marynowanego łososia z ogórkiem, z musztardowo – koperkowym dressingiem na ciemnym, żytnim chlebie. Inne kapapki to np. ser brie i dżem z jagód polarnych, czy jajko ze śledziem. Ja wybrałam kanapkę z grenlandzkimi krewetkami, plasterkami jajka na twardo i majonezem – bardzo smaczne połączenie.
Spróbowałam też po raz pierwszy nieco dziwnego fińskiego smakołyku, placka karelskiego: słone żytnie ciasto nadziewa się ryżem lub piuree ziemniaczanym i podaje na ciepło, posmarowane grubo masłem z dodatkiem jajka. Zaręczam, że smakuje lepiej niż brzmi.
Ci, którzy wolą słodkości, mają duży wybór: oprócz bułek (także z jagodami), można się raczyć klasycznym szwedzkim ciastem Tosca, równie klasycznym ciastem bostońskim czy ciastem pomarańczowo – makowym.
Ociągałam się z opuszczeniem Nordic Bakery, co jest o tyle trudne, że obsługa nikogo nie pogania, i można tu z łatwością spędzić kilka godzin, rozmyślając nad filozofią Kierkegaarda. I już żałuję, że na następną wizytę przyjdzie mi najpewniej poczekać parę miesięcy. Na osłodę i mnie, i tym z Was, którzy chcecie spróbować tych delicji, pozostaje książka kucharska Nordic Bakery, którą możecie kupić np. w Amazonie.

Nordic Bakery Marylebone
37b New Cavendish Street
(wejście od Westmoreland Street)
Londyn, W1G 8JR
dodajdo.com

Festiwal Dobrego Smaku w Łodzi

W przyszłym tygodniu, od 16 do 19 czerwca, w Łodzi trwać będzie Festiwal Dobrego Smaku. Tegorocznej, ósmej edycji festiwalu, towarzyszyć będą dwa konkursy. Główny - na najlepszą restaurację festiwalową, w tym roku odbywający się pod hasłem „Skrzydełko czy nóżka?", oraz konkurs na najlepszą kawę. Kawiarnie biorące w nim udział, zaprezentują espresso i cappuccino. Oceniać je będzie jury złożone z zawodowych baristów. Dla Klientów będą one dostępne w promocyjnej cenie 3 zł.

Lista Kawiarni festiwalowych
17-19 czerwca - cappuccino i espresso za 3 zł:

1. Affogato, Piotrkowska 90
2. Art., Kościuszki 49/51
3. Cafe Verte, Piotrkowska 113/115
4. Czekoladowe Obłoki, Piotrkowska 60
5. Dybalski, Piotrkowska 102
6. Fresco Cafe, Piotrkowska 107
7. Hort Cafe, Piotrkowska 106
8. Monaco Cafe, Piotrkowska 134
9. MS Cafe, Więckowskiego 36
10. Owoce i Warzywa, Traugutta 9
11. Portiernia Design Cafe, Tymienieckiego 3
12. U Milscha, Łąkowa 21

Więcej o festiwalu przeczytacie na www.festiwaldobregosmaku.eu.
dodajdo.com

Kurczę dobrze przypieczone

Patrząc na częstotliwość wpisów można by sądzić, że przestałyśmy pić kawę. Spokojnie, nic z tych rzeczy. W tzw. międzyczasie odwiedziłam kilka fajnych miejsc:
- Taste Barcelona na Kruczej - świetny wystrój, bardzo dobre jedzenie, niestety, trochę drogo,
- filię Antich Cafe na Skoroszach, gdzie makarony i kawa są równie dobre jak na Kabatach,
- pizzerię Bella Napoli na Nałęczowskiej 60 - znakomita pizza i przesympatyczna obsługa.
Poza tym regularnie bywam w Gazeta Cafe - na lato polecam kawę bananową i ice tea (obie ok. 9 zł). Z radością donoszę również, że w Mamma Mii i Na Winklu trzymają poziom i jedzenie tam jest prawdziwą przyjemnością.

Z czystym sumieniem mogę też polecić Kurczę Pieczone na Gołkowskiej - czy jest ktoś, kto nie lubi kurczaka z rożna? Niech was nie zniechęca niepozorna budka z kurczakiem na wynos - w trakcie remontu (albo niespodziewanych gości) takie rozwiązanie ratuje życie i dobry nastrój. Kurczak, bułka, ogórek małosolny. Wszystko jedzone palcami, bez sztućców, w chmurze pyłu po właśnie wyburzonej ścianie. Miło będzie takie scenki wspominać, jak już wszystko stanie na swoim miejscu, a czysty talerz nie będzie wydawał się szczytem luksusu.

Każde z tych miejsc zasługuje na odrębny, pozytywny wpis. Niestety, czas nie guma, ciągle mi go na coś brakuje. Jednak dobre wieści są takie, że remont wkrótce się skończy, a w nowym mieszkaniu okoliczności będą bardziej sprzyjające twórczemu myśleniu. Rok przy Trasie Łazienkowskiej zdecydowanie wystarczy. Saska Kępa jest super, ale ten nieustający szum sprawia, że pożegnam się z nią bez żalu.
dodajdo.com

Włoskie klimaty w Zamościu

Jak doniosła nam Kaha z "O co biega kobiecie", za dwa tygodnie w Zamościu szykuje się Festiwal Kultury Włoskiej "Arte, musica, cultura e...". Wsród wydarzeń towarzyszących zapowiada się m. in. iście kawowa sobota.

Zaplanowano takie wydarzenia jak pokaz latte art, prelekcja "Wszystko o kawie" oraz degustacjea kaw z włoskich palarni Vergnano i Carraro (Caffe Vergnano jest partnerem, czyt. sponsorem, festiwalu).
Jeśli ktoś z Was będzie przypadkiem w tym pięknym mieście, poprosimy o relację. Może to dobra okazja, by odwiedzić Zamość, nie bez powodu nazywany "Perłą Renesansu", "Miastem Arkad" i "Padwą Północy" (...i znów mi sie zachciało do Włoch, ech...).

ps: Program Festiwalu znajduje się tu.
dodajdo.com

Jedz, marznij i czekaj

Każda okazja jest dobra, by wpaść do Krakowa, bo kojarzy mi się z dobrym i beztroskim okresem życia. Ostatnio nadarzył mi się służbowy wyjazd tam, na jeden dzień. U., z którą się spotykałam, wybrała na spotkanie kawiarnię Bunkra Sztuki. Sam Bunkier, miejsce wystaw i wielu ciekawych wydarzeń artystycznych, jest wystarczającym powodem, by o tej kawiarni napisać, toteż przyszłam tam godzinę przed spotkaniem, by zebrać wrażenia.

Na początku złapałam trochę focha. Było pusto, na dużej powierzchni zewnętrznej części Bunkra, zafoliowanej na zimę, tylko kilka stolików było zajętych. Może dlatego miałam dylemat, gdzie usiąść. Przy foliowej "ścianie", która miejscami się rozklejała i wiało, czy może bliżej baru, dokąd jednak dolatywał co chwila smrodek papierosowy z części dla palących. Olana przez obsługę, która się zdziwiła, że pytam, gdzie nie wieje, postanowiłam z dwojga złego trochę pomarznąć. Co mi tam, podobno niższa temepratura poprawia przemianę materii.
Pora była śniadaniowa, zamówiłam więc musli z owocami leśnymi, naturalnym jogurtem, migdałami i miodem. Oh My God. Było wyśmienite. Naprawdę pyszne. Podobnie jak zjedzona później sałatka ze szpinaku, sera pleśniowego i jabłka. To mi trochę zrekompensowało ciągłe zmiany temperatury, charakterystyczne dla takich foliowych namiotów: najpierw robi się zimno, przez dziury wpadają powiewy wiatru, potem włączają się jakieś piece, emitujące fale ciepłego powietrza. I tak na okrągło. (Na szczęście nie skończyło się chorobą, jak po wizycie w namiocie Green Coffee)
Bardziej niż to zimno, uderzyło mnie zachowanie obsługi. Być może miałam pecha, że moją część sali obsługiwała śliczna niemiła brunetka. Ściągniecie jej wzrokiem było niemożliwe. U., z którą miałam spotkanie, bez ceregieli po prostu odwróciła się i zawołała. Ale U. jest stamtąd. A ja skąd mogłam wiedzieć, że nie powinnam się czuć nieswojo z powodu permanentnego focha na twarzy obsługi? Dość powiedzieć, że kiedy po kwadransie siedzenia przy brudnych talerzach podeszłam poprosić grzecznie o menu (chciałyśmy zamówić kawę), panienka odburknęła, że jest zajęta, a dwóch wolnych kelnerów obok kontemplowało Planty za folią.
Ech. Skoro tak, to pomyślałam, że nie ma litości. I poprosiłam espresso. Nie wiem, dlaczego tak trudno jest podgrzać filiżankę. Prosty zabieg, a spotykany bardzo rzadko w Polsce. Samo espresso, ze zjaraną "cremą", było kwaśne jak mina obsługującej panienki. Nie czepiałabym się, ale kiedy język cierpnie, to co mam powiedzieć?

Pozostaje pytanie, po co mielibyśmy pójść do Bunkra Sztuki. Po jedzenie? Jest w Krakowie kilka przybytków podniebienia zostawiających bunkier daleko w tyle. Po kawę oczywiście nie. To, czego w bunkrze jest pod dostatkiem, to tak zwana "krakowska atmosfera". Nie przeczę. Siedząc na zewnątrz oglądasz Planty, za nimi Teatr Bagatela. W kawiarni każdy stół jest z innej parafii, niewygodne krzesła skrzypią - to jest to, co niektórzy lubią.
Do mnie to jednak nie przemawia. Wrażenia po wizycie mam mieszane, jak może być mieszane wspomnienie migdałów z miodem i zapachu papierosów. Nie wspomnę już o tym, że kilka dni wcześniej próbowałam bezskutecznie dodzwonić się i zarezerwować stolik. I że musiałam włożyć wiele starań, by znaleźć w ogóle numer (ten na Gastronautach jest zły) Dlatego zachęcać Was nie będę. No chyba, że wpadniecie tam po obejrzeniu jakiejś wystawy w Bunkrze Sztuki. Myślę sobie, że to jest takie miejsce, na które nabieraja się turyści. A my przecież chcemy byc kulinarnymi podróżnikami.

Bunkier Cafe
Plac Szczepański 3
Kraków


dodajdo.com

Ekspresowy wpis na leniwy poniedziałek

Właściwie recenzje tej kawiarni można by zmieścić w smsie: "Dobra kawa, pyszna czekolada i tony fajnych książek." Z czystym sumieniem daję im pięć gwiazdek. Jako że dziś poniedziałek, a ja nie lubię poniedziałków, muszę na tym poprzestać, choć Bookarnia naprawdę zasługuje na trochę więcej. O Sopocie napiszę jutro, a teraz idę na plażę karmić mewy i łabędzie.

Bookarnia
Sopot, ul. Haffnera 9
www.bookarnia.pl
dodajdo.com

A morze się napijemy?

Czy można już mówić o tradycji? W końcu TO dzieje się dopiero drugi raz... Po tym, jak stwierdzam, że "rozładowały mi się baterie", siadamy, każde nad swoim kalendarzem, i ustalamy terminy. I dochodzimy do wniosku, że tak, możemy jechać nad morze "wtedy i wtedy". Potem trzeba tylko zaklepać termin w naszym ulubionym apartamencie nad morzem, spakować siebie i psa i... jechać. Oczywiście, zawsze przedtem zdążymy się pokłócić - bo - na przykład - ja próbuję upchnąć w walizce zbyt wiele rzeczy jak na taki jeden mały weekend poza domem, a on tuż przed wyjazdem przypomina sobie o czymś niecierpiącym zwłoki i zamiast rozmawiać ze mną, gada przez telefon. Zawsze wyjeżdżamy przynajmniej pół godziny później niż planowaliśmy. Potem już tylko godzina w korku w Łomiankach, kilka kolejnych w drodze, przystanek pod pierwszym lepszym całodobowym sklepem, bo przecież "nie wzięłaś wina na wieczór" i "mogłeś mi przypomnieć" ;) Dojeżdżamy na miejsce, wchodzimy, zachwycamy się przestrzenią, surowym drewnem na podłodze i morskim błękitem ścian, pijemy kawę na czerwonej sofie i... jest dobrze. A rano - jest jeszcze lepiej, bo z okien widać morze.

Mój winiarski guru, Marek Bieńczyk, w swoich felietonach z uporem godnym lepszej sprawy usiłuje przeforsować tezę, że "specjalne" butelki wina nie potrzebują specjalnych okazji. Mówi, że nie ma nic lepszego niż picie szampana tylko dla siebie, choćby we wtorek o 9.30 rano. Co o tym myślicie? To jest bliskie mojej życiowej filozofii - zdarzyło mi się ostatnio otworzyć butelkę znakomitego, nowozelandzkiego pinot noir tylko dla siebie. Przyznaję, kupiłam je "na specjalną okazję" i liczyłam na dobre towarzystwo. Wyszło, jak wyszło, więc wzruszyłam ramionami i otworzyłam sama. Bez okazji.  Z okazji kumulacji rozczarowań. Jaki z tego wniosek? Po pierwsze - łatwiej o towarzystwo do kawy, niż do wina. Po drugie - z winem łatwiej dość do porozumienia niż z mężczyznami.

Ale wracając do morskich weekendów. Do nich najbardziej pasuje szampan, bo nie dość, że, tak jak ten apartament, jest spełnieniem marzenia o luksusie, to łatwo wchodzi, i po wypiciu butelki wygląda się równie dobrze jak przed. Podobno Marylin Monroe od czasu do czasu wlewała sobie do wanny zawartość 350 butelek Dom Perignon. Hasło "pławić się w luksusie" w tym kontekście nabiera zupełnie innego znaczenia, prawda? Ja nie jestem aż taka wybredna. Wprawdzie mam słabość do celebracji, krochmalonych serwetek i lśniących kieliszków, co gorsza używam rodowych sztućców na co dzień, ale zdecydowanie wolę pić szampana niż się w nim kąpać... Może to być Moet & Chandon, może być prosecco od Clary, może być przyzwoite czerwone wino, choćby pachnący śliwkami merlot. W tym zestawie i tak najważniejsze, żeby Pan Bałtyk był na wyciągnięcie ręki.
dodajdo.com

Kawowe gadżety

Serwis Palce Lizać opublikował wybiórczy przegląd kawowych gadżetów. Wybiórczy, ale niektóre są rozkoszne (jak poniższa krówka), więc polecam Waszej uwadze, podczas gdy ja i I.nna próbujemy się nawzajem wyczekać, która z nas wreszcie zabierze się za opisanie naszej wielce przyjemnej wizyty w Fashion Cafe, wśród przepięknych sukien Riny Cossack ;).

dodajdo.com

I.nna jest winna

Każda butelka jest jak początek nowej opowieści. O tym, że w tamtego roku lato było tak gorące, że winorośle trzeba było nawadniać za pomocą specjalnych kroplówek. Że niektóre odmiany w pewnych miejscach po prostu nie chcą rosnąć i już. O przewadze pinot noir z Burgundii nad tym z Marlborough w Nowej Zelandii (albo na odwrót). I wiele, wiele innych. Mówi się, ze otwierać butelkę wina to prawie tak, jak zaprosić winiarza do domu. Rzeczywiście, może tak być. Trzeba tylko pozwolić się winu oczarować. Zatrzymać się nad nim dłużej, pozwolić mu od czasu do czasu zagrać główną rolę, żeby nie zawsze było tylko towarzyszem posiłku. Pochylić się nad kieliszkiem, powąchać, zastanowić się, co my tu mamy, czym nam to pachnie, z czym się kojarzy... Dziś to będą mokre, jesienne liście, jutro śliwka w czekoladzie, kiedy indziej koszyk jagód. Nie ma złych skojarzeń ani błędnych odpowiedzi.

- Wszystko czego oczekuję od wina, to się nim cieszyć - mawiał Ernest Hemingway. Tylko i aż tyle. Pod tym względem wino ma wiele wspólnego z kawą. W końcu ani wina, ani kawy nie pije się wyłącznie po to, żeby zaspokoić pragnienie. Szczerze? Nie znam się na winie. Nie jestem jedną z tych osób, które mają w głowie kalendarz dobrych roczników i sypią apelacjami z rękawa. Ale nie jest mi obojętne, co mam w kieliszku, potrafię odróżnić bordeaux od burgunda, wiem co nieco na temat szczepów i radzę sobie z dobieraniem wina do posiłków. Odkąd przekonałam się, że to nie jest żadna wiedza tajemna, i że z winem jest dokładnie tak, jak ze sztuką (albo nam się podoba albo nie), piję coraz bardziej świadomie. I wiecie co? Naprawdę lubię wino. Lubię dźwięk korka wyciąganego z butelki i moment oczekiwania na pierwszy łyk. A przede wszystkim - lubię przy winie siedzieć i rozmawiać.

Ktoś mógłby powiedzieć, że niepotrzebnie dorabiam do tego wszystkiego ideologię. Może i tak, ale... Ale ja wierzę, że jest w tym jakaś magia. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że to samo wino smakuje różnie, w zależności od okoliczności? Wiele razy słyszałam, jak ktoś mówił, że przywiózł wino z urlopu,ale ono "tu smakuje zupełnie inaczej". Z winem jak z letnią przygodą - ludzie się spotykają, "głupieją" na miesiąc czy dwa, a potem... trzeba wrócić do rzeczywistości. Rzadko się zdarza, żeby na bazie takiej fascynacji udało się zbudować coś trwałego (nie znam ani jednego takiego przypadku). Flirt z winem trwa jeszcze krócej. Wyobraźmy sobie taką sytuację: jest gorąco, powietrze pachnie upałem, za plecami mamy Bardzo Stare Ruiny/morze/stóg siana, cykady szaleją, zmysły też, no i wino, pite prosto z butelki, bo kto by w takiej chwili myślał o kieliszkach. Smakuje jak nigdy dotąd, więc kupujemy, żeby je wziąć do domu. Tylko, cholera, jakoś pite kulturalnie, z kieliszków, na kanapie przed telewizorem, nie chce smakować tak, jak WTEDY. Trzeba by się zastanowić, czy to naprawdę o wino chodzi, czy o to, żeby móc tę chwilę zatrzymać, żeby móc ten nastrój odtworzyć... Umiecie tak? Ja bez tego siana, morza czy cykad już się tak zachwycać nie potrafię. I dlatego od jakiegoś czasu nie przywożę butelek z wakacji.

A dlaczego piszę o winie na kawowym blogu? Tak naprawdę, poczułam się winna (nomen omen), że Was zaniedbuję przez nową pracę (związaną z winem), która pochłania mnie bez reszty. Ale ogarnę się, obiecuję ;)
dodajdo.com

Gościnnie, o Norwegii

Każdy, kto z moich bliskich czy znajomych wraca "skądś", musi być przygotowany, że prędzej czy później (raczej prędzej) padnie pytanie: "A kawę piłaś/eś?" Tym razem odpowiedź przyszła, zanim pytanie zostało zadane. No cóż, znamy się z J. już jakiś czas ;)
Oddaję mu dziś głos, a sama jeszcze tylko powiem, że mimo tęsknoty za słońcem i wiosną, nie przestaję się zachwycać białym krajobrazem.

Norwegia to dziwny kraj. Dośc powiedzieć, że ich król Harald V, mimo ponad 74 lat na karku, wciąż startuje w zawodach żeglarskich (w 2005 roku został mistrzem Europy)!
Co jeszcze trzeba wiedzieć o Norwegii? Nie należy do Unii Europejskiej, przynaje pokojowego Nobla, ma najlepszego łososia na świecie i najlepiej biegające na nartach astmatyczki.
Aha, i największe na świecie spożycie kawy na osobę! Trudno się zresztą dziwić: generalnie jest zimno, ciemno, mgliście i dość ponuro. Trudno szukać ukojenia w alkoholu, bo akcyza jest tak droga, że piwo w sklepie kosztuje minimum 35 koron (1 korona to 50 groszy), w pubie od 70 wzwyż, a wino i mocniejsze trunki są jeszcze droższe. Tymczasem kawa – wręcz przeciwnie. W restauracji czy kawiarni espresso kosztuje około 20 koron, więc tak naprawdę niewiele więcej niż w Polsce. Inna sprawa, że ceny przerażają głównie przyjezdnych – przeciętna pensja w Norwegii to około 30 tysięcy koron miesięcznie, więc idzie przeżyć...


Norwegowie przykładają dużą wagę do tego, co jedzą i piją. W sklepach trudno znaleźć kawę bez znaczka fair trade, ze smakiem takiej kupnej i parzonej w filtrze też jest bardziej niż przyzwoicie. Widać sporo sklepów z ekspresami i dużo kawiarni. Co ciekawe, biorąc pod uwagę tutejszy klimat, znacznie ostrzejszy niż u nas, wszystkie lokale oferują także... stoliki na zewnątrz! I to przez cały rok, nawet przy kilunastostopniowych mrozach! Nad stolikami wiszą takie lampo-kaloryfery, które sprawiają, że jest na tyle ciepło i przyjemnie, na ile to możliwe. Przyznam szczerze, że to ciekawe doświadczenie siedzieć przy stoliku na zewnątrz przy temperaturze niższej o 20 stopni niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

Jeszcze tylko słówko o łososiu: jest genialny! Sprzedają go tu paczkowanego z gwarancją, że w ciągu 4 godzin od złowienia już jest zapakowany. - Jeśli chcesz świeższego, musisz sobie sam złowić – powiedziano mi w sklepie. Aha, oczywiście ja nie mówię po norwesku, ale tutaj każdy mówi po angielsku. Każdy! Tramwajarz, sklepikarz, śmieciarz... Imponujące. Żeby jeszcze nie było tak drogo... Albo jeszcze lepiej – żeby u nas przeciętna pensja też wynosiła 30 tysięcy koron. Amen!
J. 
dodajdo.com

Kawowy jutro w eterze

Jeśli mielibyście ochotę spędzić z nami sobotnie przedpołudnie, to obie będziemy jutro od 10.00 do 11.00 na antenie Radia Dla Ciebie, mazowieckiej rozgłośni Polskiego Radia.

Podczas wejść antenowych będziemy sprzedawać sposoby na zrobienie w domu dobrej kawy. Będzie trochę o sprzęcie, o produktach, trochę historyjek z Kawowego. Słowem, stali czytelnicy nie będą zaskoczeni;)
Zachęcamy do kibicowania. Radia można posłuchać online na stronie www.rdc.pl.
Do usłyszenia!
Magdaro&I.nna
dodajdo.com

Która dla Ciebie?

Przyznam, że ja w taki mróz mam ochotę poeksperymentować z Siberiano...
 
Podesłała Malwa. Dzięki :)
dodajdo.com

Mamma mia

O mamma mia, to u Was trzeba rezerwować? Nie wiem, która z nas była bardziej zdziwiona - czy ja, że w takim małym, niepozornym lokalu bardzo wskazane jest rezerwowanie stolika, czy pani w bistro Mamma mia, że mi to nie przyszło do głowy. W niedzielę o 14 jakimś cudem znalazł się dla nas wolny stoliczek, ale już wiemy, że następnym razem wizytę w bistro trzeba zacząć od telefonu. A następne razy oczywiście będą. Uwaga, uwaga... Nie liczcie na obiektywizm. Jestem absolutnie oczarowana tym miejscem - kuchnią, klimatem i przesympatyczną obsługą.

Pierwsze skojarzenie - francuskie bistro. Po chwili przychodzi refleksja, że jednak nie, że to typowo włoska knajpka dla tubylców. Tak naprawdę, to coś pośredniego. Kuchnia - domowa, inspirowana smakami regionów śródziemnomorskich. Jest duży wybór makaronów, są naleśniki, bruschetty i bardzo apetycznie wyglądające desery. Menu jest ruchome - jednego dnia jest lazania, innego grecki pilaw. Dziś jadłam zapiekany makaron ze szpinakiem i pleśniowym serem, a mój towarzysz - czerwone papardelle z suszonymi pomidorami, szynką parmeńską i sosem śmietanowym. Obie pozycje godne polecenia, ale uwaga - jeśli to randka, to ze względu na ilość czosnku nie zamawiajcie tego, co ja ;)

Jakby nic z karty wam nie pasowało, zawsze możecie zamówić coś specjalnego (nie zaszkodzi, jeśli będziecie przy tym sympatyczniejsi niż czwórka, która siedziała przy sąsiednim stoliku i na wszystko narzekała). A tak naprawdę w Mamma Mia Bistro powodów do narzekań jest wyjątkowo mało. Kawa też do nich nie należy, a desery są super (ten z ciasta francuskiego z owocami jest genialny!).

Mammia mia! Bistro
Warszawa, Ul. Berezyńska 27
Tel: (+48) 22 617 58 08
dodajdo.com

Kawa jest. Ale nie dzisiaj.

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego jedne lokale pękają w szwach, podczas gdy inne świecą pustkami? Nie jest to oczywiście problem, który spędza mi sen z powiek - ale muszę przyznać, że fenomen niektórych miejsc mnie zadziwia. Moja przyjaciółka zwykła mawiać, że "prawdziwy talent zawsze się obroni" i choć to powiedzenie miało pocieszać nas obie przed egzaminem czy w trakcie szukania pracy, to myślę, że i w gastronomii się sprawdza. Niekoniecznie musi chodzić o talent szefa kuchni czy baristy, czasem wystarczy dobrze pomyślany marketing.

W mojej najbliższej okolicy są dwie restauracje. Pikanteria i Orientalne smaki. Jestem pewna, że już ze względu na nazwę większość wybrałaby Pikanterię. Też tak zrobiłam. A jak już weszłam raz, to przekonali mnie do siebie na tyle, że wracam. Mam tam kilka swoich ulubionych pozycji. Po pierwsze - oscypek w dobrym towarzystwie (14 zł), czy raczej placki ziemniaczane w towarzystwie oscypka i żurawin. Bardzo dobre i porcja na tyle duża, że niekonieczne musi być przekąską. Lubię tam wpadać na pierogi -  mają siedem rodzajów i ciągle nie mogę się zdecydować, które najlepsze, choć na razie w rankingu prowadzą te ze szpinakiem (14,00 zł). Jeśli chodzi o dania główne, to ostatnio jadłam żeberka BBQ (20 zł), ale sos jakoś mnie nie zachwycił, jak dla mnie przyciężki, zbyt intensywny. Prawdziwym hitem jest żurek (7zł) i polecam go nawet tym, którzy za żurkiem nie przepadają - może się przekonają?

Niestety, nie można mieć wszystkiego. Kawa i desery to najsłabszy punkt programu, nie zasługują na więcej niż 3+. Może nie należy się tak rozpędzać, może trzeba sobie przypomnieć, że to nie kawiarnia, tylko niezobowiązująca restauracja i drink bar, i że tam się chodzi na obiad i piwo, a nie na kawę... Ale jak jest dobrze, to chciałoby się, żeby było jeszcze lepiej.

Efekt jest taki, że w Orientalnych Smakach byłam do tej pory raz. I nie wrócę. Nie tylko dlatego, że naprzeciwko jest Pikanteria. W OS serwują... No właśnie, nie wiadomo co. Z założenia ma to być kuchnia mongolska, ale... są też schabowe i piersi z kurczaka. Pierwsze wrażenie - zimno i pusto. Drugie - mogliby wyprać siedziska. Trzeci - kelnerka z twarzą kapiącą od makijażu kojarzy się raczej z trasą Warszawa-Katowice, a nie obsługą restauracji. I wreszcie jedzenie. Zamówiłam cujwan (makaron naleśnikowy, kilkanaście zł) z wołowiną. Nie wiem, jak to smakuje w Mongolii, ale myślę, że inaczej. Moje danie było poprawne, ale niczym mnie nie zaskoczyło i nie smakowało ani na tyle orientalnie, ani na tyle dobrze, żebym miała ochotę tam wrócić. A kawa? "Kawy nie ma." "Tzn. jest, ale nie dzisiaj." Uhm.

Co się stało z lokalem, którym swego czasu tak się zachwycił Maciej Nowak? Najróżniejsze bary i knajpki z kuchnią orientalną w innych miejscach przyjęły się na tyle, że nie może chodzić tylko o obawy przed spróbowaniem nowego. W Pikanterii w weekendy trzeba rezerwować stolik - więc lokalizacja nie może być wymówką. Wydaje mi się, że zniechęca ogólne wrażenie bylejakości. Szyld jest mało widoczny, okna zasłonięte i wieczorami można mieć wątpliwości, czy to w ogóle działa. Ludzie nie przychodzą, więc jest coraz gorzej, więc ludzie nie przychodzą... i koło się zamyka. Szkoda.

Pikanteria
Saska Kępa, ul. Walecznych 68a
http://www.pikanteria.waw.pl/

Orientalne Smaki
ul. ul. Walecznych 61 (róg Londyńskiej)
dodajdo.com

Się je ryby w Gdańsku

Przy trasie Warszawa-Gdańsk, w okolicach Nidzicy, zwraca uwagę szyld "Się je ryby we Frąknowie". Mogłabym powtórzyć to hasło z niewielką zmianą - się je ryby w Gdańsku. Pobiłam ostatnio swój własny rekord, jedząc przez trzy dni z rzędu ryby na śniadanie, obiad i kolację.

Gdzie? Najpierw U Chiefa - Gdańsk-Brzeźno, adres chyba od Hallera, na wysokości zejścia na plażę nr 50. Doszłam jakiś czas temu do wniosku, że ze wszystkich ryb najbardziej na świecie lubię smażoną flądrę, więc pierwszego dnia nad morzem nie mogłam zamówić nic innego. I dobrze, bo była znakomita. Zajrzyjcie do "szefa", jeśli będziecie w okolicy, warto.

Tawerna Dominikańska (ul. Targ Rybny 9). Trafiliśmy tam nieprzypadkowo. Podobno ten lokal wystąpił w  "Kuchennych rewolucjach" Magdy Gessler i nasi gdańscy znajomi, z którymi byliśmy umówieni na obiad, chcieli przekonać się na własne oczy, jak tam teraz jest. Zgadnijcie, co zamówiłam? Oczywiście, flądrę z patelni. Flądra jak flądra, ciekawszy od samej ryby był sposób jej podania. Dosłownie, na patelni. Zdarza mi się czasem w domu wyjadać coś prosto z garnka, czy patelni, ale w restauracji? Programu nie widziałam, ale pachnie mi to Magdą Gessler na kilometr.
Oprócz flądry zamówiliśmy jeszcze dorsza, łososia, sałatę z kurczakiem - nikt nie narzekał, obsługa była miła, ceny niewygórowane, jedyny zarzut, to toalety - dwie na tak duży lokal to trochę mało... Pod obiema były kolejki przez pół wieczoru.

Rybki na śniadanie i kolację kupowaliśmy w sklepie Rybka (w Brzeźnie, obok Biedronki), podobno kultowym w Trójmieście.  W sobotę przed południem stałam chyba z pół godziny w kolejce, zanim w końcu kupiłam to, po co przyszłam. Oprócz ryb mają tam wszelkiego rodzaju "przetwory" - ryby puszkowane, w galarecie, krokiety, pulpety, sałatki, pasty itd. Wyrób własny, do spożycia w ciągu 24 godzin. Tatar z łososia, pasta z makreli, śledzie w sosie tatarskim... Wszystko było tak dobre, że na samo wspomnienie robię się głodna.

Wrażeń kawowych nie mam zbyt wiele. Wybaczcie - zauroczona morzem o tej porze roku, wolałam się włóczyć po plaży niż po mieście. Przy okazji spaceru po Starówce, wstąpiliśmy do Indygo (Piwna 16), ale doppio było przepalone, a czapa piany na cappuccino wyglądała, jakby ją ktoś zrobił z płynu do mycia naczyń. Nie polecam więc, choć miejsce sprawia przyjemne wrażenie, i gdyby kawa była choć trochę lepsza, to miło by było zapaść się w jednym z tych wielkich foteli obitych pluszem w kolorze indygo i patrzeć przez okno na padający śnieg.

O wiele lepiej wypadło Segafredo nad Motławą (Targ Rybny 11, między Basztą a Żurawiem). Nie wiem jak smakuje tam klasyka gatunku, czyli espresso czy cappuccino, ale mezzo mezzo (kawa pół na pół z czekoladą) i czekolada z rumem były bardzo dobre. I jeszcze coś - na jednej ze ścian wisi tablica z nazwami miast z całego świata. Prosta dekoracja, ale jaka inspirująca. Od razu zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie byliśmy, dokąd chcielibyśmy pojechać i dlaczego.
dodajdo.com

Gdańsk

Flądry, makrele i śledzie. No i łosoś, oczywiście bałtycki. Wrzaskliwe mewy. Łabędzie jedzące wczorajszy chleb z ręki. Gaudi, szalejący na plaży. Uszy rozwiane, jęzor wyciągnięty do pasa - pełnia szczęścia. Apartament z widokiem na morze (ach!). Morze, każdego dnia inne - raz spokojne, jakby to było letnie, leniwe popołudnie, następnego dnia granatowe, z falami sięgającymi kilka metrów wzwyż. Puste plaże. Poczucie przestrzeni, ograniczonej jedynie przez horyzont. Zapach wolności w powietrzu... Gdańsk zimą jest fantastyczny. Nie jestem z tym miastem w żaden sposób związana, a jednak mam wrażenie, że jest trochę "moje".

dodajdo.com

Na kawę do Corner Cafe

Jakiś czas temu przyszedł do mnie taki mail:
Witaj! Ta wiadomość trafiła do Ciebie, gdyż osoba która Cię zna, postanowiła sprawić Ci przyjemność i ufundowała Tobie Ekskluzywne Zaproszenie na Kawę.
Korzystając z serwisu Na-Kawe.pl Twój Znajomy wysłał Ci Zaproszenie do kawiarni, której wybór pozostawił Tobie.


Potem trzeba było wybrać kawiarnię z listy podanej na stronie i wydrukować kupon uprawniający do odbioru kawy.

Wybrałam, wydrukowałam, schowałam w portfelu i... zapomniałam o jego istnieniu. Na szczęście wpadł mi w oko na chwilę przed upływem terminu ważności i rzutem na taśmę zdążyłam do Corner Cafe na cappuccino od teamu na-kawe.pl

Powtórzę jeszcze raz, żeby nikomu nie umknęło, bo warto zapamiętać - Corner Cafe, na Wilczej. Bardzo tam ładnie i przestronnie, estetyka taka, jak lubię. Może trochę brakuje temu wnętrzu charakteru, ale to tylko taka luźna uwaga, której nie należy zbytnio brać do serca, bo to samo można by powiedzieć o moim mieszkaniu... Tak chyba jest z nowymi miejscami, że trzeba je "oswajać" swoją obecnością przez dłuższy czas, a pół roku to przecież tyle co nic.

Ale do rzeczy... Moje capu - rewelacyjne, naprawdę polecam z czystym sumieniem najbardziej wybrednym kawoszom. Dobre są też czekoladowe ciastka i jabłecznik, który smakował mi gruszkami, i kawa piernikowa, na łyk której również się załapałam.

Co do samego przedsięwzięcia na-kawe.pl - trzymam kciuki jak zawsze, kiedy w grę wchodzi promocja kawowego stylu życia.  Twórcy tego przedsięwzięcia przekonują, że to propozycja uniwersalna - dla ludzi, którzy traktują zaproszenie na kawę, jako propozycję spokojnej i miłej rozmowy, okazję do spotkania, formę podziękowania, miły gest, sposób na pierwszą randkę, wdzięczność biznesową itd.
Ciekawa jestem, co Wy sądzicie na ten temat? Tak się zastanawiam... czy nie prościej po prostu wysłać maila z propozycją spotkania?

Corner Cafe
ul. Wilcza 50/52, Warszawa
www.cornercafe.pl
dodajdo.com

Gdzie na kawę w Trójmieście?

Gdańsk mnie woła, morze na mnie czeka... Byle do piątku!
Walizka już prawie spakowana, co - biorąc pod uwagę, że zawsze wszystko robię na ostatnią chwilę - jest niezłym osiągnięciem. I teraz zastanawiam się, gdzie szukać w Trójmieście dobrej kawy? Najlepiej w ładnym miejscu i z przyjazną atmosferą, niekoniecznie z widokiem na morze. Jeśli są takie knajpki, o których myślicie, że warto zajrzeć, dajcie znać. Będę wdzięczna.
dodajdo.com

Zwiastun dokumentu "Blogersi"

Dzisiaj temat luźno związany z Kawowym, ale może część z Was zainteresuje. W południe w sieci pojawił się zwiastun filmu dokumentalnego "Blogersi" - możecie go zobaczyć pod tym linkiem oraz poniżej.

Na Blog Forum Gdańsk Jarek Rybus, pomysłodawca i autor filmu, pokazywał nam niezmontowane jeszcze fragmenty. Bohaterami są znani blogerzy, no, może dzisiaj już mniej blogerzy a bardziej one-man-company (Kominek, Mediafun, AK74), a dyskusja toczy się wokół wyeksploatowanego już tematu blogerzy vs dziennikarze. Ale i tak cieszę się, że taki materiał powstaje. Przede wszystkim dlatego, że mimo wszystko u osób nie czytających blogów pokutuje przekonanie, że to "internetowe pamiętniki", a blogerzy to "niespełnieni dziennikarze". A jednostkom jeszcze bardziej nieświadomym potencjału internetu film może pokazać, że głos tzw. szarego obywatela, jeśli go odpowiednio "zmotywować", może mieć w internecie taką sama siłę jak głos dziennikarza (co bardzo irytuje np. red. Żakowskiego).
Mówiłam to już w audycji u Barbary Marcinik, ale powtórzę swoje zdanie tutaj. Internet odebrał mediom tradycyjnym monopol na przedstawianie świata i zdemokratyzował media w ogóle. Dzisiaj każdy z nas, jeśli ma taką potrzebę, może być, że sie tak fachowo wyrażę, nadawcą w komunikacji masowej - np. my z I.nną chciałyśmy mieć miejsce na dyskusje o kulturze picia kawy, więc zamiast czekać, aż któraś telewizja/gazeta/rozgłośnia radiowa zrobi łaskawie materiał na ten temat, założyłyśmy Kawowego. Co wcale nie znaczy, że czujemy się niespełnionymi dziennikarkami czy że w ogóle mamy takie ambicje (bo nie mamy). Blogi znalazły sobie miejsce w niszy i jako całość (bo nie odpowiadam za ambicje poszczególnych blogerów) absolutnie nie konkurują z mediami tradycyjnymi, ale za to świetnie je uzupełniają. Takie jest moje zdanie.
A co Wy myślicie na ten temat? Czego szukacie dzisiaj w mediach tradycyjnych a czego na blogach? Jakie są zalety jednych i drugich? Podyskutujemy?


dodajdo.com

Gadżet miesiąca: french press BRAZIL od Bodum

Odkąd mam własną kuchnię (no dobra, jej część należy jeszcze do banku), zostałam gadżeciarą. Ostatnio poszukiwałam dobrego french pressu, który przy okazji cieszyłby oko i pasował do kuchni. Musiał zatem być dobrej jakości i pomarańczowy!

Lubię monochromatyczne wnętrza i detale w energetyzujących kolorach. W kuchni kręci mnie pomarańczowy - drobiazgi w tym kolorze są dobrymi towarzyszami poranków. Ucieszyłam się więc, że Bodum w swojej serii french pressów BRAZIL ma ten kolor. Kupiłam sobie wersję "kieszonkową", na trzy filiżanki. I oto moje wrażenia:

1. Moim zdaniem kawa na pewno lepsza niż z ekspresu przelewowego. Nie wiem co jest z tymi przelewowymi, ale ja zawsze wyczuwam tam jakiś specyficzny posmak i nie smakuje mi ten rodzaj kawy. Może to kwestia modeli, z których kawę testowałam, a może rzeczywiście proces przygotowywania kawy w ekspresach przelewowych zawsze nadaje im ten charakterystyczny smak. Nie mówię, że zły. Mówię, że mi nie odpowiada. Za to kawa z french pressu - jak najbardziej. Smaczna, aromatyczna i bez fusów.
2. Do french pressu nie możemy wsypać zwykłej mielonej - mam na myśli kupionej, zapaczkowanej mielonej kawy. W większości przypadków taka kawa jest bardzo drobno zmielona i french press może się przytkać, co skutkuje często tym, że zostaniemy opryskani wrzątkiem. Polecam kupienie kawy grubo zmielonej albo po prostu zmielenie kawy przed zaparzeniem w młynku, który możemy sobie odpowiednio skalibrować (ja mam na przykład 30-letni drewniany ręczny młynek po rodzicach i daje radę). Jeśli kupujecie kawę na wagę, to zawsze można poprosić o grubo zmieloną.
3. Przygotowanie: wsypujemy porcję kawy, zalewamy wrzątkiem, mieszamy lekko łyżką, żeby zatopić fusy, a następnie zakładamy pokrywkę z tłokiem podciągniętym do góry. Po ok. 4 minutach powoli (!) naciskamy tłok, aż poczujemy opór. I gotowe.
4. Ważne: producent sugeruje, że urządzenie o pojemności 0.35l wystarczy na 3 filizanki. W rzeczywistości napar z napełnionego french pressu wystarcza na 3 napełnione w 2/3 zwykłe filżanki. Na szczęście nauczyłam się tego wcześniej na przykładzie moki, więc byłam na to przygotowana (poza tym potrzebowąłam french pressu dla dwojga), ale warto o tym wspomnieć.
5. Brazil się świetnie myje. Łatwo go zdemontować: szklany dzbanuszek wyjmujemy z uchwytu, sitko rozkręcamy i wszystko opłukujemy lub wrzucamy do zmywarki. Prościzna.
6. No i na koniec: czyż nie jest ładniutki? Pod tym linkiem możecie obejrzeć wszystkie kolory z serii Brazil. Większość z nich można kupić u Pawła na Wloskieespresso.pl, gdzie ja kupiłam swój egzemplarz. Widzę dzisiaj, że Brazil nie są tam wystawione, ale myślę, że wystarczy mail do Pawła i po kilku dniach ten miły gadżet będzie cieszył podniebienie i oko.

A o french pressie pomyślałam również dzięki - moim zdaniem genialnej! - czołówce serialu Dexter, od którego aktualnie nie mogę się oderwać. Zresztą, sami ją zobaczcie.
Smacznego!
Magdaro


dodajdo.com

Kawowy mikrokosmos. Audrey Heller.

Czy jest choć jedna osoba, która przynajmniej raz w życiu nie siedziała nad brzegiem jeziora, machając stopami nad taflą wody? Mnie nawet czasem śni się, że siedzę beztrosko na pomoście  i jest to zdecydowanie jeden z moich ulubionych snów, bo nic się w nim nie dzieje - po prostu jest dobrze. A potem, w dobrym towarzystwie, rozpalam ognisko i robi się troszkę gorąco. Ognisko na pomoście, drewnianym pomoście... Dobrze, że to tylko sen. Szkoda, że zawsze kończy się w najciekawszym momencie.

O czym myśli Audrey Heller, fotografując świat w skali makro? Czy śni jej się, że siedzi nad brzegiem cappuccino? Albo nurkuje w talerzu mleka? Któż to może wiedzieć. Trzeba jednak przyznać, że wyobraźnię ma imponującą. Zresztą zobaczcie sami. Kawowa "seria" poniżej, natomiast więcej zdjęć znajdziecie na www.audreyheller.com

 
  
 
dodajdo.com