Moka e Caffeteria


Dzisiaj będzie o moim ostatnim nabytku - uroczej kafetierce, którą nabyłam sobie sama w prezencie na święta. Bardzo lubię sama sobie robić prezenty, są wtedy w 100% trafione! :)

Ponieważ mam dopiero tzw. dwójkę z przodu i nie dorobiłam się jeszcze własnego mieszkania, toteż całe moje dotychczasowe mienie jest przede wszystkim mobilne. Z tego też powodu nie zdecydowałam się jeszcze na wymarzony ekspres ciśnieniowy. Przyjdzie na niego czas w moim własnym mieszkaniu. Tymczasem jego brak wypełniała mi godnie kafetierka.

Wybierając się do The Barista Espresso Bar & Bakery, polecanego przez I.nną, zobaczyłam kafetierki Bialetti i nie mogłam się oprzeć pokusie zrobienia sobie prezentu na święta. I dlatego dzisiaj będzie słów kilka o tym urządonku, zwanym również moka.

Wyczerpująco temat mok opisał Paweł Męsiak na Caffe Prego, dlatego dla Was dzisiaj tylko kilka najważniejszych informacji. Zwana przez Włochów "caffeteria" (czyt. kaffeterija), to znakomite rozwiązanie dla tych, którzy nie mają ekspresu, a jednocześnie dużo zdrowsze niż parzenie kawy po turecku czy w ekspresie przelewowym, w przypadku których uwalniają się szkodliwe dla organizmu substancje.
Co ciekawe, im dłużej użytkujemy kafetierkę, tym lepszą kawę otrzymujemy. Samo przygotowanie jest zaś proste jak konstrukcja przysłowiowego cepa: do spodniej części nalewamy wodę, do siteczka wsypujemy mieloną kawę (co ważne, nie ubijamy, jak w przypadku sitka w ekspresie) i zakręcamy. Kafetierkę stawiamy na palniku (niestety, nie zadziała na kuchni indukcyjnej) i czekamy. Należy uważać, żeby kawy nie zagotować. Trzeba nauczyć się na błędach wyczuwać odpowiedni moment, w którym należy ściągnąć kafetierkę z palnika.

Oczywiście, nie spodziewajmy się, że otrzymamy napar dorównujący temu z ekspresu ciśnieniowego. Nie ma na to najmniejszych szans, bowiem w ekspresie ciśnienie wynosi minimum 9 barów, tymczasem w kafetierce - tylko 2. Taką mokę (nie mokkę, bo to zupełnie co innego) można naprawdę pokochać, pod warunkiem, że nie będziemy oczekiwać efektów jak z ekspresu. Moka będzie znacznie bardziej delikatna, ale za to bardzo aromatyczna.
Nie wszystkie kawy będą z kafetierki smakowały tak samo dobrze. Przede wszystkim odradzam wszystkich "liderów na polskim rynku", których nazw przez grzeczność nie wymienię - większość z nich jest w efekcie kwaśna. Polecam po prostu kupić na wagę kilka rodzajów i przetestować, który nam najbardziej odpowiada.
Nie bez znaczenia jest również woda. Zaleca się nisko zmineralizowaną wodę źródlaną lub dobrą kranówkę (nie śmiejcie się, to się zdarza, na przykład moi rodzice mieszkają w miasteczku, gdzie woda z kranu ma 1. klasę! ja niestety nie mam tyle szczęścia;).
Z moki można zrobić całkiem przyzwoite cappuccino, łącząc ją ze spieniony mlekiem. Moja wersja na zimowe dni to moka wlewana do filiżanki na gorącą brandy, ze szczyptą imbiru, cynamonu i skórki pomarańczowej. Naprawdę filiżankę lizać!:)

* Co do samego The Barista EB&B, niestety muszę przyznać, że ze względu na położenie lokalu (centrum handlowe) zdecydowanie wolę zaopatrzyć się tam w kawę na wynos. Niestety jest tam za duży ruch i jak na celebrowanie picia kawy, do którego mam tak mało okazji, to nie ma tam sprzyjającego klimatu. Mimo to, aby podejść do testu uczciwie, zamówiłam dwa razy kawę na miejscu. Espresso akurat mi smakowało, podane było w cieplutkiej filiżance, akurat tyle, ile trzeba; trochę się zawiodłam na sezonowym Pumpkin Spice Latte, ale to ze względu na odrobinę gałki muszkatołowej, która się tam znalazła, a której nie znoszę. Natomiast latte czy doppio z Baristy zabrane na wynos do pociągu są naprawdę rozkosznymi towarzyszkami podróży.
W Bariście nabyłam właśnie kafetierkę Bialetti na 6 filiżanek, w świątecznej cenie 85 PLN. Zatem jeśli ktoś z Was miałby ochotę, polecam się wybrać. Tylko kawę wziąć na wynos;)
dodajdo.com

Podasz to, co najlepsze?

Dziś nietypowo, bo nie o kawie. Trudno bowiem tak nazwać najnowszy produkt marki Tchibo, niemieckiego koncernu, który w Polsce wyjątkowo dobrze się kojarzy i jest jednym z liderów kawowego rynku w naszym kraju. Zapewne jest to wynik znakomitej promocji i korzystania z faktu, że Polacy pokochali kawę rozpuszczalną. Bo na pewno Tchibo nie zawdzięcza swojej pozycji jakości kawy. Teraz wprowadzają na rynek "rewolucyjną kawę w płynie". Szkoda że nie w czopkach!

O tym, że jesteśmy narodem wybranym wiemy nie od dziś. Pisał o tym Mickiewicz, Słowacki, Norwid i jeszcze kilku innych. Teraz można o tym przeczytać również na stronie Tchibo. Polska jest pierwszym spośród krajów, w których można kupić tę "kawę" w płynie. Zastanawiam się, czy aby na pewno jest się z czego cieszyć....

Na stronie produktu możemy przeczytać, że Tchibo Exclusive fluid "łączy w sobie bogaty smak i pełny aromat kawy palonej z wygodą i łatwością przygotowania", że "to idealny produkt dla nowoczesnej, pewnej siebie kobiety, która ceni komfort i naturalny smak świeżo palonej kawy" oraz "porcja niezwykłej energii zamknięta w nowoczesnym opakowaniu." Nie mówiąc już o tym, że najnowszy produkt Tchibo to "modny gadżet, którym można zaskoczyć znajomych". Brzmi świetnie prawda? Szkoda, że ten marketingowy bełkot ma tak niewiele wspólnego z prawdą. Skład tego fluidu to syrop glukozowy, kawa rozpuszczalna (15%) i emulgator E472c.

Mamy już zupki w proszku, jajka w płynie i umiemy uzyskać 2 kg szynki z 1 kg mięsa. W produktach z marketów aż roi się od polepszaczy smaku, zapachu i konsystencji, różnych E-cośtam i wszelkiego rodzaju wypełniaczy. Mam wrażenie, że to wszystko to sfera science fiction, gdzie zwykłe produkty stają się luksusem, drogim i nie dla wszystkich dostępnym. A przecież jedzenie ma ogromne znaczenie. Pozwala zacieśniać więzy międzyludzkie, łączy się ze świętami, jest symbolem czasów, w jakich żyjemy. Dlaczego więc gotowanie coraz częściej postrzegane jest jako trudne, elitarne albo wręcz obciachowe?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, tym bardziej, że przy takim konsumpcyjnym i nieco hedonistycznym podejściu do życia, charakterystycznym dla czasów, w jakich żyjemy, wydawać by się mogło, że sprawianie sobie przyjemności trzy czy cztery razy dziennie (przy okazji każdego posiłku), będzie rzeczą jak najbardziej pożądaną. Nic z tego, chyba bliżej nam do kosmicznych kapsułek ze wszystkimi "wartościami" obiadu niż do przygotowywania potraw zgodnie z tradycją naszych przodków, którzy wiedzieli, że żeby jajka były dobre, to kura musi jeść dobrze, a dla krowy nie ma nic lepszego niż pastwisko z naturalną, soczystą trawą.

Hasło reklamowe Tchibo, "Podaj to, co najlepsze", nie ma zbyt wiele wspólnego z ich produktami. Ale w innym kontekście może być doskonałym odzwierciedleniem naszych świątecznych tradycji. Mam nadzieję, że nie tylko kawa na Waszych stołach będzie pyszna. Tego życzymy sobie i Wam wszystkim pod pretekstem świąt.
dodajdo.com

Mrówki wiedzą lepiej

Słodzicie kawę? Macie swoje zdanie na temat wyższości cukru nad słodzikiem i odwrotnie? Wiecie, że nie jest łatwo przekonać kogoś, że "nasz" produkt jest lepszy i że nie wystarczy już powiedzieć "cukier krzepi"? Zwłaszcza, jeśli trzeba przekonać ludzi do mało słodkiego produktu z chemicznym posmakiem... No cóż, taka praca speców od reklamy. ;)

Poniżej przykład, jak przekonująco zakomunikować, że słodzik jest tak samo słodki jak cukier.



To przykład "żywej" kampanii słodzika Sugar Free w Indiach. W parkach poustawiano billboardy, na których za pomocą syropu z reklamowanego produktu "narysowano" kontury różnych rzeczy do jedzenia. Pojawiły się miedzy innymi lód na patyku, ciastko i filiżanka kawy. Zwabiono w ten sposób mrówki, które zaczęły wędrować po słodzikowych szlakach. W ten sposób powstały żywe obrazy w całym mieście. O tym, że mrówki faktycznie się ruszały, można się przekonać oglądając ten film.
dodajdo.com

Kochanie, zabijesz petunie! Czyli o kawie w wersji vintage

Na weekend proponuję coś, co mnie naprawdę rozczuliło: reklamy kawy rozpuszczalnej Folgers, z lat 60. Jak wiadomo kawa instant, którą dzisiaj mamy w najgłębszej pogardzie, święciła wówczas triumfy i symbolizowała najwyższą nowoczesność:) Przy okazji spoty mówią naprawdę wiele o ówczesnym modelu rodziny, jeszcze przed rewolucją seksualną i wspaniałym rokiem '68.
Tym samym otwieram kategorię "kawa w reklamie". Osobiście dobre reklamy uwielbiam, na moich ulubionych nigdy nie wychodzę robić sobie kawy:) Wiele spotów reklamowych to majstersztyki - ze swietna muzyką, reżyserowane przez takie osobistości jak Wong Kar Wai czy David Lynch. Mam nadzieję, że zaproponowane na Kawowym reklamy i Wam przypadną do gustu. Na początek więc zacznijmy... niemalże od początku reklamy telewizyjnej;)


dodajdo.com

Raj? Tylko dla łasuchów

"Słodki -Słony" to niewielka cukiernio-restauracyjka w Śródmieściu. Miejsce, gdzie dostaniecie słodkości z najwyższej półki, z prawdziwego masła i śmietany, z ekologicznych jajek, i z wanilią, a nie waniliną.

Próbowałam chyba wszystkich ciast, jakie można tam dostać. Niebezpieczeństwo polega na tym, że jeśli raz kupi się tam tort (polecam zwłaszcza kawowy i czekoladowo-truskawkowy), to inne mogą przestać nam smakować. Drożdżówki z kremem waniliowym to mistrzostwo świata i nigdy nie jadłam tak pysznego ciasta czekoladowego z wiśniami jak tam. Nawet mazurki, za którymi nie przepadam, smakują wyśmienicie. Na dodatek wszystko to wygląda tak obłędnie, że aż szkoda jeść i każdy kęs urasta do rangi wydarzenia.

A teraz zejdźmy na chwilę na ziemię i porozmawiajmy o cenach, które już nie są takie słodkie, żeby nie powiedzieć... słone. Drożdżówka kosztuje 5 zł, kawałek tortu to wydatek rzędu 18-25 zł. Jeśli porównać to z pierwszą lepszą cukiernią to faktycznie drogo. Ale z drugiej strony za tę cenę dostajemy wielką porcję rozpływającego się w ustach deseru. W Coffee Heaven mały kawałek szwedzkiego torciku kosztuje 12 zł. Zwykle wygląda na obeschnięty, jakby stał w lodowce pokrojony od kilku dni. Nie wiem jak smakuje, bo jakoś nigdy się na niego nie skusiłam. W Bariście najtańsze ciasto to wydatek rzędu 6 zł (muffinka albo brownie), i choć świeże i smaczne, to nadal jest to tylko zwykłe ciastko, a nie dzieło sztuki cukierniczej.

Niestety, do słodkości w "Słodkim" trzeba sobie zamówić herbatę, a smakosze i tak nie będą usatysfakcjonowani. Zamówicie espresso (10zł!) - dostaniecie lurę w filiżance do cappuccino. Obsługa też "jak się trafi". Jest kilka sympatycznych dziewczyn, jednak przeważają nadąsane i robiące łaskę, że w ogóle kogoś obsługują. Jak już się człowiek przestanie ekscytować jedzeniem, to ta atmosfera może sprawić, że następnym razem weźmiecie ciasto na wynos.


W części "słonej" polecam wszystkim sałaty (25-30 zł). Nie ma w Warszawie drugiego takiego miejsca, które mogłoby konkurować w tej kategorii ze Słonym. Zamawiasz sałatę i dostajesz porcję chrupiącej zieleniny ze świeżymi dodatkami, i to tak dużą, że spokojnie można ją zjeść zamiast obiadu. Tu widać różnicę między sałatą, a sałatką. Jestem miłośniczką zieleniny w takim wydaniu.

Jak widać to miejsce ma swoje niezaprzeczalne zalety, ale i sporo wad. Jak w życiu, raz słodko, raz słono. Pyszne ciastka, klimatyczny wystrój i Żebrowski siedzący przy sąsiednim stoliku są w stanie sporo wynagrodzić. Mimo wszystko warto zajrzeć, a nuż trafimy na kelnerkę w dobrym nastroju.

Słodki... Słony...
ul. Mokotowska 45
Warszawa
dodajdo.com

Najlepsze espresso w mieście?

Sterta świeżych pomarańczy, gotowych, by wycisnąć z nich sok, pieczone na miejscu (!) ciastka i bułeczki oraz kawa, będąca w stanie zadowolić najbardziej wybrednego smakosza. Pierwsza lepsza włoska kawiarnia? Nie, nie tym razem. THE BARISTA ESPRESSO BAR & BAKERY w Złotych Tarasach! Ich espresso to numer jeden w moim prywatnym polskim rankingu.

Od momentu przekroczenia w sierpniu granicy włosko-austriackiej nie piłam jeszcze tak dobrej kawy. Klasyczne espresso italiano, jakiego w Polsce nie spotkałam. Delikatny smak, mocny aromat i spora dawka kofeiny. Można by ten wpis zatytułować happy-go-lucky, czyli co nas uszczęśliwia, bo właściwie wszystko sprowadza się do tego zdania. Ale do rzeczy.

Nie lubię centrów handlowych. Za dużo tam hałasu, za dużo ludzi, zbyt wiele byle jakiego jedzenia i wszechobecna kawa w papierowych kubkach. Poszłam do Baristy spodziewając się nowego wcielenia Coffee Heaven - w końcu Michael Ovadenko, właściciel tego lokalu, był jednym z założycieli sieci CH. Ale nie. Papierowe kubki są tylko na wynos - na miejscu są filiżanki, świeżo pieczone ciasta i kawa z plantacji oznaczonych Fair Trade (Sprawiedliwy Handel). Za barem uśmiechnięte dziewczyny, które kawę traktują tak, jak na to zasługuje, czyli z miłością i wyczuciem. Niezdecydowanych klientów pytają o preferencje i proponują kilka kawowych drinków do wyboru. Dla siebie nawzajem też są miłe i sprawiają wrażenie zgranej ekipy.

Jedyny minus jest taki, że to bar kawowy a nie kawiarnia. Za kawę płaci się z góry, a potem trzeba poczekać na okrzyk "dwa razy espresso", "latte z karmelem" czy co tam zamawialiśmy. Wystrój - bez rewelacji, ale przyjemnie jest tam przysiąść na chwilę z gazetą czy laptopem (jest bezpłatne wi-fi). Optymistyczny pomarańcz na ścianach, kilka stolików, kilka krzeseł, kominek (niestety, elektryczny), dużo ludzi. No cóż, nie można mieć wszystkiego, w końcu nie zapominajmy, że to bar w centrum handlowym. Mimo wszystko coś czuję, że będę tam stałą bywalczynią. Pierwsza wizyta skończyła się na dwóch kawach - bo po tym fenomenalnym espresso (5,50 zł) chciałam się przekonać, czy to nie był przypadek i po zwiedzeniu kilku sklepów z ubraniami wróciłam do Baristy na Winter Tree Mocha (latte z czekoladą i miętą za 10zł). Ale jak zobaczyłam na swojej kawie czapeczkę z najprawdziwszej, okropnie kalorycznej, pysznej bitej śmietany to już wiedziałam, że o przypadku w tej kwestii nie może być mowy.

Zamiast pointy powiem tylko, że dziś znów tam byłam...

The Barista Espresso Bar&Bakery
ul. Złota 59
na parterze w Złotych Tarasach
(22) 222 02 04
dodajdo.com

Ferrari domowego użytku

Jestem miłośniczką sztuki użytkowej. Uwielbiam otaczać się przedmiotami, które oprócz tego, że są praktyczne, to jeszcze świetnie wyglądają, toteż mojej uwadze nie mogło umknąć takie cudo....


To ekspres ciśnieniowy Brunopasso PD-1, zaprojektowany przez japońskiego dizajnera, Tadahito Ishibashiego, dla tamtejszego sklepu deviceSTYL. Isibashi swoim projektem nawiązuje do włoskich samochodów sportowych, pełnych tablic rozdzielczych i dźwigni. Oczywiście w ekspresie mają one inne zastosowanie.

Brunopasso kosztuje ok. 850 dolarów, a więc nie aż tak wiele, jak można by się spodziewać (przy dzisiejszym kursie to jakieś 2,5 tys zł).

Nie udało mi się natomiast znaleźć ceny poniższego wynalazku. Szkoda, bo jest to osiągnięcie jednego z czeskich projektantów, Martina Necasa. Presovar to ekspres, który mógłby być ozdobą każdej kuchni. Ale wygląd to nie wszystko. Ma kieszonkę na ziarna kawy, które mieli się tuż przed zaparzeniem, schowek na dwie filiżanki i pojemnik na mleko. Chyba czas przestać patrzeć na naszych sąsiadów jedynie przez pryzmat czeskich filmów.


W Polsce godny zainteresowania jest ekspres Ariete, nawiązujący do modnego ostatnio stylu retro. Nie robi tak wielkiego wrażenia jak Brunopasso, ale też cena jest o wiele bardziej przystępna, ten kosztuje "tylko" tys. zł. Dostępny w kilku kolorach, mnie jednak najbardziej wpadł w oko czerwony.

dodajdo.com

Akashia – gejsza podniebienia

Restauracja sushi Akashia to dla mnei i P. szczególne miejsce – to tam pokochaliśmy sushi i przeżyliśmy, że się tak wyrażę, gastronomiczny orgazm;). Dlatego wracamy tam regularnie, ale nie tylko dla samego sushi.

Do Akashii przychodzę także na górny pokład, z dala od zapachów produkowanych przez magików od sushi, aby delektować się bardzo smacznym espresso (6 PLN) i wyśmienitym, naprawdę rewelacyjnym torcikiem bezowym (19 PLN), czyli jedyną słodkością, za którą przepada P. nie gustujący w słodyczach. Zabrałam tam ostatnio Jo., w ramach wynagrodzenia za dzielne towarzyszenie mi w wybieraniu sukni ślubnej - była zachwycona wybornym deserem i caffe latte (14 PLN).

Polecam zatem Askashię także tym, którzy nie lubią kuchni japońskiej. Warto wpaść tutaj na coffe break. Połączenie słodkiego, ale nie mdlącego torciku oraz gęstego i aromatycznego espresso to rozkosz dla podniebienia. W Akashii serwują Caffee Vergnano (czyt. verniano), gęstą jak należy i podaną jak należy, zgodnie z tym, co o espresso pisała I.nna. Smak tak serwowanej kawy pozostaje na języku przez około pół godziny, otulając go aksamitnie i przedłużając przyjemność.

Historia Caffe Vergnano sięga 1882 roku, kiedy nieopodal Turynu, w Chieri, dziadek obecnych właścicieli, niejaki Domenico Vergnano, założył pierwszą palarnię kawy. Dzisiaj Caffe Vergnano, choć masowa, podawana jest także w wykwintnych restauracjach, jak np. w paryskim „Le Fouquet” na Champs Elyseés.

O kawie serwowanej w Akashii można poczytać więcej tutaj. Producent wydaje również newsletter o kawie – „Coffee Time”. Dam wkrótce znać, czy warto się zapisywać. Vergnano prowadzi również kawowe warsztaty. Dzisiaj firmę prowadzi Pietro Vergnano, na zdjęciu z plantacji (poniżej) pierwszy z prawej.


Co do torcika bezowego – niestety nie podzielę się przepisem, bowiem jest on pilnie strzeżony przez Akashię:)

Errata: Jak słusznie wniosła I.nna, nalezy dodać, że piszę o konkretnej Akashii - mieszczącej się na ul. Jana Pawła II. Nie ręczę za poziom obsługi i warunki Akashii w Złotych Tarasach, bowiem moja noga nigdy tam nie postąpi - za dużo szumu i wszystkiego.
Akashia - Kuchnia japońska i koreańska, Warszawa, ul. Jana Pawła II 62 www.akashia.pl

dodajdo.com

Latte na zimne poranki

Pisałam już nie raz, i pewnie jeszcze nie raz będę do tego wracać, że moja ulubiona kawka to espresso macchiato. Są jednak takie dni, kiedy mam większa ochotę na kubek gorącej kawy niż na dwa łyki z filiżanki. Wtedy robię sobie latte.

Kubek musi być gorący - dlatego zanim jeszcze zaparzę sobie kawę, napełniam go gorącą wodą. Dopiero po chwili wylewam wrzątek, wlewam podwójne espresso (ok 50-60 ml), a potem powoli dodaję podgrzane mleko. Cukru nie używam, ale jeśli już, to w kawie lepszy jest brązowy, bo jest mniej słodki i harmonizuje ze smakiem kawy zamiast go zabijać.

Generalnie latte robi się inaczej - najpierw powinno się wlewać mleko, potem piankę, a potem, delikatnie i po ściankach, espresso. Dzięki temu powstają trzy warstwy: mleko - kawa - pianka. Efekt pożądany zwłaszcza, jeśli mamy zamiar podać taką kawę w szklance. Nie przestrzegam tych reguł świadomie, ponieważ nie lubię mleka, a warstwy sprawiają, że jego smak jest wyraźniejszy niż wtedy, gdy się po prostu wymiesza kawę z mlekiem.

Taka kawa jest dobra na każdą porę dnia - na zimowe poranki, na popołudnia w fotelu pod kocykiem i na wieczory przed kominkiem. Ja jednak najbardziej lubię latte w sobotę rano, kiedy nie trzeba się nigdzie spieszyć i z czystym sumieniem można sobie pozwolić na łagodne wchodzenie w dzień.

Sobota jest dla mnie tym, czym dla większości niedziela, może dlatego, że my nie mamy niedziel, bo J. w niemal każdą pracuje. Sobota to leniwe poranki, przytulanki i dom pachnący czystością, świeżo pieczonym ciastem (zwykle w takie dni szaleję w kuchni) i kawą. Nie trzeba się nigdzie spieszyć - no, chyba że na spacer do lasu, póki widno. Aż żal, że na następną trzeba czekać cały tydzień.


O tym, jak z mleka zrobić piankę, piszemy tu:
dodajdo.com

Coffee Heaven - prosto z Polski

Coffee Heaven na dobre wtopiło się w miejski krajobraz i jest wszędzie tam, gdzie dużo ludzi - w centach handlowych, w okolicach dworców PKP, przy biurowcach i ruchliwych skrzyżowaniach. Przyznam szczerze, że ta ekspansja jest dla mnie trochę przytłaczająca, bo najbardziej na świecie cenię sobie niewielkie kawiarnie z charakterem i... dobrą kawą oczywiście.

Dla wielu może być zaskoczeniem, że firma powstała w Polsce, w 2000 roku z inicjatywy czterech osób, którym brakowało w Warszawie miejsca, gdzie możnaby się napić kawy bez konieczności zasiadania przy białym obrusie i obsługi wyfraczonego kelnera. Od tego momentu minęło już 8 lat, i Coffee Heaven ma obecnie prawie 100 kawiarni, z czego połowa z nich mieści się w Polsce (25% udziału gwarantuje pozycję lidera na rynku), a prawie drugie tyle to lokale w Czechach, Bułgarii, Słowacji, Rumunii i na Łotwie.

Firma chwali się, że jest jedną z nielicznych sieciówek, którym przyświeca jakaś idea. W przypadku Coffee Heaven chodzi o to, żeby być blisko klienta i podać mu to, co lubi. Stąd lokalizacje i taka mnogość wersji kawy z mlekiem. W końcu z badań nad gustami Polaków niezmiennie od wielu lat wynika, że lubią słodycz i w kawiarniach najczęściej zamawiają latte. Idea brzmi nieźle, ale ja mam wrażenie, że to swoista odmiana kawowego populizmu i wcale nie chodzi o zaspokojenie oczekiwań gości, tylko o to, żeby w lokalu zostawili jak najwięcej pieniędzy i czym prędzej wyszli, nie zajmując miejsca przy stoliku. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w Coffee Heaven na Nowym Świecie kawa z papierowego kubka kosztuje dwa razy więcej niż w eleganckiej kawiarni na głównej ulicy Mediolanu?

Uważam, że papierowe kubki w kawiarni to zaprzeczenie istoty kawiarni. Podobnie jak kawa na wynos. Jestem miłośniczką "coffee break" i każda pora dnia jest na to dobra. Lubię wtedy usiąść przy stoliku, zamówić kawkę, poczekać na nią chwilę i podelektować się jej smakiem, zapachem. Poczuć kawiarnianą atmosferę i choć na moment wyłączyć się z rytmu dnia. Cenne doświadczenie zwłaszcza w Warszawie i tego typu dużych miastach, bo tu wszyscy gdzieś się spieszą i takie chwile są na wagę złota. Papierowy kubek nijak do tego nie pasuje, ani tym bardziej kolejka stojąca za moimi plecami i modląca się o to, żebym wreszcie zwolniła miejsce. Picie kawy powinno się chyba nieco różnić od tankowania samochodu, a w Coffee Heaven tej różnicy nie widać, bo kawę tam się pije na chybcika i na wynos. Zresztą ten pośpiech jest wskazany, bo po trzech minutach już czuć posmak papieru w ustach.

Nie zmienia to jednak faktu, że Coffe Heaven to przyzwoita sieciówka. W gruncie rzeczy cieszy mnie fakt, że tak wiele ludzi pije tam kawę, bo jest szansa, że oni też w końcu zostaną sprowadzeni na jedynie słuszną drogę. A wszystkie duże kawy z mlekiem są w Coffee Heaven dobre i jest to milowy krok od zalewajki w stronę espresso. Sporo moich znajomych udało mi się przekonać do kawy właśnie tam - zapraszając ich na wiadro mleka z posmakiem kawy.

Mój stosunek do Coffee Heaven jest jasny. Czasem, kiedy nie ma wolnej chwili, a głód kofeinowy aż ściska - jak najbardziej. Ale żeby tak na co dzień raczyć się kawą w biegu i w papierze - dziękuję bardzo. Poproszę espresso, bez mleka, bez pośpiechu i bez papieru. Dopiero wtedy w Coffee Heaven naprawdę poczuję się jak w niebie.


PS. Magdaro na temat kawy w papierowych kubkach ma zupełnie inne zdanie, ale przecież każdy może błądzić. ;)
dodajdo.com

Kawa po kapitańsku (z brandy)

Z pewnej podróży do Rzymu i okolic wróciliśmy z P. zaopatrzeni z litr Vecchia Romiania, znakomitej brandy. A że za tym alkoholem przepadamy średnio, jak również nasi goście niechętnie raczyli się tym męskim trunkiem, postanowiłąm znaleźć przepis na kawę z brandy.

Dzięki temu dzisiaj serwuję Wam recepturę na kawe po kapitańsku, która – mimo że z brandy – przypadnie do gustu zwłaszcza kobietom. Jest w niej słodycz, gorzkie espresso i rozgrzewająca nutka brandy.

Powtarzam przepis za Ugotuj.to, z którego zaczerpnęłam inspiracji co do wykrozystania litra brandy:

  • 1 mały kieliszek brandy (ok. 30 ml)
  • 1 filiżanka kawy espresso
  • 1 żółtko
  • 2 łyżeczki cukru
Sposób przygotowania:
Brandy podgrzej z łyżeczką cukru - do czasu, aż cukier się rozpuści (przypis magdaro: uważaj z podgrzewaniem, bo mi raz buchał taki ogień, że przypaliłam sobie grzywkę:). Z żółtka i drugiej łyżeczki cukru ukręć kogel-mogel (nie podjadaj!). Gorącą brandy wlej do pucharka. Na brandy wylej świeżo zaparzoną kawę, a na kawę - kogel-mogel. Aby kawa po kapitańsku smakowała jak należy, kolejne warstwy wlewamy ostrożnie, tak aby nie połączyły się ze sobą.
Powinno wyglądać jak na obrazku, choć nie jest łatwo tak ułożyć warstwy.

Powodzenia i smacznego! Polecam zwłaszcza na zimowe wieczory!
dodajdo.com

Add some WiFi to your coffee

Mediafun podrzucił mi wczoraj link do kreacji Venezia Cafe. I przyznaję, że hasło kampanii "Add some WiFi to your morning" bardzo do mnie przemawia.
Naturalnie, nie każda kawiarnia może mieć WiFi. Są lokale, w których go stanowczo nie powinno być - wszelkie knajpki z klimatem, w których mamy się zrelaksować i przeżyć chwile przyjemności.

Ale na przerwę w podróży, pisanie bloga, służbowe spotkanie czy po prostu po to, by popracować przy znakomitej kawie - dlaczego nie? Miejscom w stylu "Coffe & Work" mówię stanowcze TAK!
dodajdo.com

Espresso - włoskie dobro narodowe

Dziś będzie o espresso. O symbolu Włoch, kawie, która dla Włochów jest jednocześnie symbolem, świętością i narkotykiem. Mam wrażenie, że w naszym pięknym kraju espresso jest po prostu bezczeszczone. I o ile jeszcze opinię laika, który chce zabłysnąć w towarzystwie ("nie ma to jak pyszne espresso z kawiarki") można zbyć uśmiechem, to ciężko przejść do porządku dziennego nad faktem, że nad espresso znęcają się też producenci kawy. Nie mają pojęcia o czym mówią, czy nie dostrzegają szansy, jaka się dla nich kryje w promowaniu kultury picia kawy? Tego nie wiem. Ale właśnie przeczytałam na stronie www.prima.com.pl definicję espresso. Według nich jest to "Kawa parzona metodą 'espresso' - porcja 40 - 50 ml". Masło maślane, w dodatku bez treści...

No to może kilka słów o prawdziwym espresso, bo niestety zdecydowanie zbyt często mamy do czynienia z "espresso" nie zasługującym na to miano. I dlatego czasem warto odwołać się do wzorca, opracowanego przez Narodowy Instytut Włoskiego Espresso (l'Istituto Nazionale Espresso Italiano, w skrócie INEI). Włosi są autorytetami na wielu płaszczyznach. Cenię ich za osiągnięcia w dziedzinie sztuki, ich kuchnia jest najlepsza na świecie, większość win wybija się ponad przeciętność, produkują fantastyczne buty, torebki i bieliznę i wymyślili Ferrari i Lamborghini. Pierwszy ekspres ciśnieniowy też stworzono we Włoszech i tam przez lata rozwijano techniki zaparzania kawy za pomocą tego typu urządzeń. Logiczne więc, że tam też trzeba szukać wzorców.

Stosowanie się do wymagań stawianych przez INEI skutkuje przyznawaniem producentom kawy, młynków, ekspresów i kawiarniom certyfikatu stwierdzającego zgodność z zalecanymi normami. Według INEI espresso to kawowy napój podawany w filiżance, natomiast jego przygotowanie musi być zgodne ze standardem ISO 45011 i certyfikatem 214 włoskiego instytutu certyfikacji CSQA. Oryginalne włoskie espresso musi być przygotowywane z zatwierdzonych przez Instytut mieszanek kawy, którą mieli się w certyfikowanych młynkach tuż przed zaparzaniem za pomocą certyfikowanych maszyn. Brzmi dość kosmicznie? No cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. W końcu espresso to nie "zalewajka".

Lista zaleceń, których trzeba przestrzegać, aby móc otrzymać certyfikat „espresso italiano" jest imponującą. Ten blog z założenia nie ma być encyklopedią, więc przytoczę tylko kilka podstawowych punktów:
  • potrzebna porcja zmielonej kawy – 7 g ±0,5;
  • temperatura wody wypływającej z ekspresu – 88°C ±2°C;
  • temperatura napoju w filiżance – 67°C ±3°C;
  • ciśnienie wody w filtrze – 9 barów ±1;
  • czas ekstrakcji – 25 s ±2,5 s;
  • ilość naparu – 25 ml ±2,5.
Najczęściej popełnianymi błędami przy przygotowaniu espresso są niestabilność temperatury wody wypływającej z ekspresu i zbyt długie lub zbyt szybkie zaparzanie. To sprawia, że kawa staje się gorzka (za gorąca woda) lub cierpka (za zimna woda), pojawia się w niej wiele zbędnych składników, przez które w ustach długo pozostaje nieprzyjemny posmak.

Oczywiście nie chodzi o to, żeby wchodzić na zaplecze każdej napotkanej kawiarni i wypytywać o temperaturę wody w ekspresie. To mija się z celem, tym bardziej, że większość ekspresów gastronomicznych to wielkie kombajny, które są zaprogramowane na odpowiednią temperaturę i barista nie ma nic w tej kwestii do powiedzenia. Ale testerem jakości espresso może być crema, czyli pianka utworzona na powierzchni podczas zaparzania espresso. Powinna być na tyle gęsta, aby tworzyć swego rodzaju kożuch na powierzchni kawy (można to rozpoznać np. po utrudnionym zatapianiu cukru, oczywiście jeśli chcemy psuć smak espresso cukrem). Powinna się utrzymywać na powierzchni i mieć kolor od rdzawego do ciemnobrązowego.

Ok, dość teorii, przechodzimy do praktyki. Oto, jak powinno wyglądać idealne, wzorcowe, włoskie espresso - głos ma Luigi Odello, sekretarz generalny INEI i Instytutu Degustatorów Kawy. "Prawdziwe espresso to 25-mililitrowa porcja kawy, ozdobiona pianką o delikatnej, kremowej konsystencji w orzechowym kolorze. Aromat espresso powinien być bogaty w nuty kwiatowe, owocowe, czekoladowe i pieczonego chleba. Smak - gustownie gorzkawy i niecierpki, a konsystencja aksamitna i gęsta. Kawa powinna być podana w 50-mililitrowej filiżance z grubej porcelany, ogrzanej wcześniej do temperatury około 50°C".
Hmm, prawda, że nieco się różni od: "Kawa parzona metodą 'espresso' - porcja 40 - 50 ml"...?

A jak to się ma do tego, co sami możemy osiągnąć w domu? Spokojnie, wcale nie musimy użyć do tego celu certyfikowanej kawy, młynka i ekspresu. Wystarczy próba zbliżenia się do ideału i przestrzeganie kilku rzeczy - espresso nie uzyskamy nigdy z paczkowanej kawy mielonej, dlatego warto zaopatrzyć się w młynek, albo kupować kawę w małych porcjach i mieloną na miejscu, tuż przed zakupem. Kawa powinna być prażona z przeznaczeniem do espresso i od jej wypalenia nie powinno upłynąć więcej niż 3 miesiące. Przede wszystkim jednak trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i nie poddawać się. W końcu chodzi o to, by króliczka gonić, a nie złapać.
dodajdo.com

Kalendarz Lavazza 2009

Nareszcie! Nareszcie doczekałam się kalendarza "The Italian Espresso Experience" w takim wydaniu, jakie mi odpowiada. Autorka zdjęć do kalendarza Lavazza 2009 jest Annie Leibovitz, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać...


Najnowszy, siedemnasty w kolekcji Lavazzy kalendarz to hołd oddany Felliniemu. jako miłośniczce słonecznej Italii i wszystkiego, co z nią związane, niezmiernie mi odpowiadają te wszystkie metamorfozy, konotacje, przypisy, odwołania, w które ubrane są słynne włoskie aktorki i modelki jak Elettra Rossellini-Wiedemann (córka Isabelli Rossellini), Alessia Piovan, Eva Riccobono, Kate Ballo oraz Gilda Sansone.

Zdjęć jest niestety tylko siedem, popatrzcie choćby na wczesniejsza fotkę "Spaghetti" czy poniższy obraz zatytułowany "Lupa", a zgodzicie się, że zdjeć jest "niestety tylko" siedem;):
Autorka zdjęć o kalendarzu powiedziała (cytuję za Agencja Republic): Kalendarz Lavazza ma wspaniałą tradycję i pozwala fotografom naprawdę popuścić wodze fantazji. Chodziło o to, żeby na niektórych zdjęciach pokazać ten proces - sam proces tworzenia kalendarza. Zawsze mnie to fascynowało. Oczywiście, w trakcie sesji fotograficznej, przez cały czas popijaliśmy kawę Lavazza. Serio.
Jeśli powyższe fotki choć trochę pobudziły Wasz apetyt, polecam odwiedzenie strony www.lavazza2009.com
Świetna muzyka, świetne zdjęcia. Na koniec zaś serwuję spot reklamowy nowego kalendarza:


dodajdo.com

W podwórku na Chmielnej...

...znalazłam niezwykłą knajpkę.

Włoska flaga i neon Illy skusiły mnie na tyle, że wstąpiłam tam nie zważając ani na ceny, ani na to, że w środku nie ma ani jednego gościa, choć zwykle unikam pustych restauracji. Centorrino - niezwykłe miejsce w podwórku odrestaurowanej kamienicy. Cicho, choć ledwie o krok od gwarnego tłumu na ulicy, spokojnie, jakby to nie było centrum wielkiego miasta, tylko przydrożna restauracyjka, gdzieś na sycylijskiej wsi.


W menu dania kuchni włoskiej. Trochę drogo, ale w końcu taka miejscówka zobowiązuje...
Zamówiłam sałatkę (25 zł) - po chwili dostałam całkiem sporą kompozycję z sałaty lodowej, rukoli, kuleczek mozarelli i suszonych pomidorów. Był tam jakiś sos, ale szczerze mówiąc mało wyrazisty, już lepiej było tylko pokropić to tylko oliwą z oliwek. No i czemu tej rukoli tak mało? I czemu taka mokra? Z kolei grzanka za sucha i za twarda. Nie spełniło to moich oczekiwań, oj nie. Na szczęście suszone pomidory były pyszne i ich nie pożałowali. Mali, przyjaciółka, z którą wybrałam się tam na pogaduszki przy kawie, zamówiła sałatkę z tuńczykiem i też nie była zachwycona.

Kelnerka przyszła i zapytała, czy wszystko smakowało. O rukoli nie zdążyłam nic powiedzieć, bo po moim stwierdzeniu, że generalnie tak, "ale tą grzanką to możnaby zabić" uśmiechnęła się i szybciutko poszła na zaplecze. To, co przyniosła po chwili sprawiło, że sprawa grzanki zeszła na dalszy plan. Gruszka. Ale jaka! Pera Delizia - nadziewana kremową masą z mascarpone i gorgonzoli, obtoczona w miodzie i posypana orzechami. Warta była wydania na nią 20 zł. Coś czuję, że wejdzie na stałe do mojego domowego menu.

No i wreszcie kawa. Espresso z kleksikiem mlecznej pianki. Bez zastrzeżeń. A to u mnie w przypadku kawy już duży komplement...

Allegria di mangiare, czyli radość jedzenia - tak brzmi motto Antonio Centorrino, właściciela tej knajpki, rodowitego Sycylijczyka. Szkoda, że tę radość poczułam dopiero przy deserze. Ale nie skreślam tego miejsca. Mimo wszystko nie było najgorzej, na szczęście nie mogę zarzucić nic jakości składników - wiórki parmezanu na sałatce spore i pachnące, tuńczyk miał ładny kolor, było go sporo i w dużych kawałkach i jestem pewna, że suszone pomidory przechowywane były w zalewie z oliwy z oliwek, a nie oleju.

Miejsce ma urok włoskiej wsi i nadaje się i na spotkanie z przyjaciółką (nawet palącą - oranżeria jest przeznaczona dla nałogowców, którzy nie mogą się obejść bez papierosa), i na randkę (bo cicho i łatwo o intymną atmosferę), i na rodzinny obiad (ze względu na sporo przestrzeni).

Centorrino
ul. Chmielna 28a/1 (w podwórku za Calzedonią),
tel. 022 826 69 30,
można płacić kartą
www.centorrino.pl
dodajdo.com

TO LUBIĘ - wpadnij na kawę z Dominikanami

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kwiarnia-herbaciarnia "To lubię" jest integralną częścią najbardziej klimatycznego kościoła w Warszawie, czyli św. Jacka na Freta. Bowiem nie tylko można w niej spotkać lubianych kaznodziejów, ale nawet atmosfera czy strona internetowa "To lubię" utrzymane są w dominikańskich klimatach.

Wrażenie to nie jest zupełnie złudne, bowiem lokalik mieści się w urokliwej wieżyczce przy Freta właśnie dzięki temu, że kiedyś zgodził sie na to przeor Dominikanów.
Kawiarnia jest ciasna i malutka i jakby wyjęta z pejzażu uliczek Maurice'a Utrillo. Dwie miłe panie serwują znakomitą kawę i czekoladę, ale specjalnością kawiarni-herbaciarni tak naprawde są wyborne (powtarzam, wyborne!) kruche ciasteczka, domowe ciasta i konfitury.

To miejsce z gatunku łatwych do oswojenia, być może to ono oswaja nas, w każdym razie nawet, jeśli przyjdziecie tu po raz pierwszy, pcozujecie się jak w swojej ulubionej kawiarni. Kiedy wyglądam przez maleńkie okienko na maleńkim pięterku w "To lubie", przypominają mi się baśnie braci Grimm, wszystkie zaczarowane filmy z Johnym Deepem i podobne klimaty.
Kawiarnia jest świetna na pogawędki o życiu, oderwanie się od codzienności, na marzenia przyprawione czekoladą z chili lub miodem pitnym.

A domowej roboty konfitury są świetnym pomysłem na prezent. Polecam Wam gorąco, zwłaszcza w zimie.

Ceny bardzo przystępne: woreczek kruchych ciasteczek ~10 zł, ciasto domowe ~5-7 zł, konfotury ~15 zł.
Najbardziej żałuję, że nie mogę wpadać do "To lubię" na śniadanko - kawę i croissant, czyli zestaw, który naprawdę lubię;)
dodajdo.com

Irish Coffee

W taki koszmarny, mokry i pochmurny dzień jak dziś kawa jest obowiązkowa. A co powiecie na kawę z whisky?

Do przygotowania irish coffee, zgodnie z irlandzkim powiedzeniem, potrzebujemy:
śmietany - bogatej jak irlandzki akcent,
kawy - mocnej jak przyjacielska dłoń,
cukru - słodkiego jak język figlarza
whisky - łagodnej jak dowcip tego kraju


Proporcje kawy do whisky to rzecz względna i myślę, że w tym przepisie każdy może opracować swoje. Ja najbardziej lubię, gdy whisky jest trochę mniej niż kawy, bo w przeciwnym razie zdominuje smak całej reszty.

Tak więc mój przepis na kawę po irlandzku wygląda tak:
  • 30 ml espresso
  • 20 ml whisky
  • łyżeczka brązowego cukru
  • trochę bitej śmietany, ale prawdziwej, nie z puszki ani z papierka - przy tak prostym składzie to ma ogromne znaczenie
Wykonanie jest proste:
  1. ogrzewamy kieliszek
  2. wlewamy do niego whisky
  3. dodajemy cukier i gorącą kawę
  4. mieszamy całość, żeby cukier się rozpuścił
  5. kładziemy na wierzch czapeczkę z ubitej śmietany.
Dla wzmocnienia efektu można wznieść tradycyjny irlandzki toast:

Niech Twój kieliszek będzie zawsze pełny
Niech dach nad Twoją głową będzie zawsze mocny
I obyś trafił do nieba, zanim diabeł dowie się, że umarłeś.
dodajdo.com

To lubię, czyli profil afirmujący

Wypada na początek powiedzieć o własnych upodobaniach. Z kilku powodów, ale przede wszystkim dlatego, aby zawczasu objawić mój kawowy profi.

Stosunek do kawy pomaga mi oceniać inne kobiety. Ostatnio zaproponowałam nowej znajomej poranną kawę i croissanta w Green Coffee. Stwierdziła jednak, że wolałaby spotkanie o 15.00. To była dla mnie wystarczająca informacja i prosty wniosek: NIE WYOBRAŻAM SOBIE PRZYJAŹNI Z KOBIETĄ, KTÓREJ NIE SKUSI PORANNA CAFE LATTE I CROISSANT. I w omawianym przypadku intuicja mnie nie zawiodła. Nowa znajoma okazała się typem zimnej ryby, jedynym, z którym się nie bratam jako astrologiczna lwica (jak wiadomo lwice, królowe, do swego dworu dopuszczają rozmaite stworzenia). Poszłam na kawę o 15, ale z przekonaniem, ze nasze kontakty ograniczą się wyłącznie do spraw zawodowych.

Jednak nade wszystko jestem fanką coffee-to-go, czyli wszelkiej maści kawiarni serwujących kawy na wynos. Jeśli za cokolwiek mogłabym lubić okres w roku, kiedy temperatura spada poniżej 15 stopni i leci na łeb, na szyję, to właśnie za to, że o żadnej innej porze roku kawa na zewnątrz nie smakuje tak rewelacyjnie.
Naturalnie mówimy o kawie na wynos dobrej jakości. Żadne tam lury z automatu za złotypięćdziesiąt, tylko porządne ziarna z kawowego kombajnu, przygotowane starannie i estetycznie. Świat widziany przez pryzmat takiego parującego kubka wygląda zupełnie inaczej, a boski aromat, który zniewala zmysły, naprawdę pozwala zapomnieć o troskach i mieć flow, jak mawiają Amerykanie. Zawsze się dziwię, jak bardzo kubek kawy zmienia moje widzenie świata. Nawet w pracy, chociaż mogłabym kupować moje ulubione cafe latte w filiżance w Cafe Gazeta, i tak zawsze decyduję się na tekturowy kubeczek, który grzeje dłonie.
Otwierając Kawowy.Blogspot wciąż czekamy na zapowiadane wejście Starbucksa, gwiazdę w kategorii coffe-to-go.
Bowiem kawa na wynos to odkrycie na miarę pończoch samonośnych. Z kubkiem w ręku i boskim smakiem w ustach, który tak dobrze komponuje się z przestrzenią miasta, każde miasto jawi się jako metropolia tysiąca możliwości. To banalne, ale tak jest i już. Czy któraś z Was tak ma? (zakładam, że panowie przeżywają kawę inaczej:). Mnie kubek kawy w ręku na ruchliwej ulicy podnosi poziom optymizmu do 100%.

Oczywiście czym innym jest smakowanie kawy i poszukiwania kawiarni. Od lat niezawodnym testerem jest dla mnie espresso.
Espresso jest jak Sean Connery, jak George Clooney i Marlon Brando, jak słynny ruch języka Ala Pacino w „Adwokacie diabła”, jak stalowy uścisk Retha Buttlera na wątłych ramionach Scarlet O’hara.
Jest zatem espresso podstawowym - choć nie jedynym - filtrem, przez który oceniać będę dla Was kawiarnie. Razem z P. w każdej restauracji, w której zdarza się nam być, po obfitym posiłku prosimy o espresso, o którym Włosi mawiają, że „zamyka” żołądek (polecam wypić, jeśli zgrzeszycie nieumiarkowaniem w jedzeniu). Niestety, najczęściej po otrzymaniu zamówienia wzdychamy rozczarowani – dostajemy lurę, która wygląda jak odsączona słabo zaparzona kawa z budki kolejowego dróżnika.

Każdy inny rodzaj kawy można podrasować, ale nie espresso. Musi być niemal czarne, ze złotą poświatą i gęste. Pianka na brzegach, jeśli jest, musi być brunatnozłota i sztywna. Zatem zanim jeszcze poczujemy aromat, możemy ocenić, z czym będziemy mieli do czynienia.
Gęsty musi być również zapach, pełny i brunatny, i – podobnie jak smak – nie może być kwaśny.
Najznakomitszy smak, za którym tęsknię po dziś dzień do espresso z włoskiej Tazza d’Oro, które pieściło język tak długo, ile zajmuje spacer spod kawiarni przy Panteonie na Zatybrze. Ale tymi wrażeniami podzielę się już przy innej okazji.

Z powyższego wynika więc jednoznacznie, że z mojej strony możecie się spodziewać przede wszystkim tekstów w Coffee Break. Bo nie każda kawa na wynos smakuje tak dobrze, podobnie jak nie każde serwowane espresso jest godne nosić to miano.

dodajdo.com

Chocolate Club, czyli czekoladowa nirwana

Wyobraźcie sobie gładką, lśniąca czekoladkę. Bierzecie ją do ręki, próbujecie... Najpierw słychać trzask łamiącej się czekolady, a w ustach pojawia się wyraźny smak kakao. Czekoladka rozpływa się w ustach, smaki tańczą na języku, a potem otulają podniebienie. I liczy się tylko ta chwila i ten smak, jakby świat się na chwilę zatrzymał.

Miłość do kawy często idzie w parze z uwielbieniem dla czekolady. Niewiele rzeczy sprawia mi tyle przyjemności, co celebrowanie czekolady najwyższej jakości. Wczoraj zupełnie przypadkiem trafiłam do miejsca, które mnie oczarowało i sprawiło, że poczułam się jak dziewczynka w sklepie z marzeniami. Kto by pomyślał, że tyle magii kryje w sobie serce Wola Parku, olbrzymiego centrum handlowego?

"Belgian Chocolate Club", bo o tym mowa, to kawiarnia, pijalnia czekolady i sklep z czekoladowymi cudami w jednym. Wyobraźcie sobie olbrzymią sklepową ladę z szybką, a za nią piramidki ze wszystkich rodzajów czekolady, jakie tylko sobie można wyobrazić. Eleganckie pralinki, trufle, czekoladowe misie... Nie mogłam od nich oderwać oczu. Oczywiście miałam problem z wyborem - tym bardziej, że wszystko to zostało wyprodukowano z belgijskiej czekolady, słynącej ze swej jakości na całym świecie. Spróbowałam kilka. Najlepsza była gorzka czekoladka z chili. Uwielbiam to połączenie.

A potem przyjemne zaskoczenie - biała czekolada z cointreau, polecona przez sprzedawczynię. Zaskoczenie - bo przepyszna, a przecież ja za białą czekoladą nie przepadam. Im ciemniejsza, tym bardziej mi smakuje, choć przyznam, że odkrycie tej prawdy zajeło mi sporo czasu. Mam wrażenie, że do gorzkiej czekolady trzeba po prostu dorosnąć - tak jak do oliwek, wytrawnego wina czy espresso....

Oczywiście nie mogłam wyjść stamtąd bez spróbowania kawy. Czekałam na nią z bijącym sercem, myśląc sobie, że przecież nie może być tak pięknie, żeby wszystko tu było takie pyszne jak ta trufla z chili. Dostałam prawdziwe espresso w porcelanowej filiżance, z brązowym cukrem dla osłody i szklaneczką wody. Gęste, aromatyczne espresso z orzechowa pianką. W gruncie rzeczy dość łagodne, bo nie wydawało mi się gorzkie ani kwaśne nawet po degustacji czekoladek. Byłam w siódmym niebie. Aż żal, że właściciele Chocolate Club nie wybrali sobie jakiejś bardziej urokliwej lokalizacji.

A na deser garść konkretów. Pralinki dostępne są w 140 smakach, kupuje się je na wagę i 1 sztuka kosztuje ok 2 zł. Espresso - 6zł, ale jedna wybrana czekoladka jest gratis do każdej zamówionej filiżanki.
Można kupić czekoladki "na wynos" - wtedy pakowane są w tekturowe pudełeczko z atłasową wstążką. W zależności od okazji można też wybrać coś ze specjalnej oferty - zainteresowanych odsyłam po szczegóły na stronę www.eurogift.pl.
dodajdo.com

Ewolucja smaku

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Były takie czasy, kiedy smakowała mi kawa rozpuszczalna. Teraz wydaje mi się dziwne, jak mogłam mieć tak otępiałe kubki smakowe, ale patrząc na te czasy z perspektywy myślę, że w takiej "kawie", pociągał mnie nie smak ani zapach, ale cała kawowa otoczka. To, że kawa sprzyja rozmowom wiadomo nie od dziś. W końcu często zaprasza się znajomych "na kawkę", nawet jeśli ostatecznie pije się cokolwiek innego.

Po "rozpuszczalniku" nadeszła dla mnie era moki. Różnica jest wręcz powalająca, bo moka to prawdziwa włoska kawa zaparzana w kawiarce. Jak to działa? Dolną część specjalnego czajniczka napełnia się wodą, na to zakładamy sitko ze zmieloną kawą, a nad nim z kolei górny pojemnik na napar. Całość stawiamy na kuchence, a gotująca się woda przechodzi ze zbiorniczka do góry i pod ciśnieniem przechodzi przez kawę. W górnej części zbiera się gotowy napar.

Włoski wynalazek godny rozpowszechnienia w Polsce, ponieważ kafetierki kosztują niewiele i każdy może delektować się w domu kawką bez konieczności kupowania ekspresu ciśnieniowego. Mimo porządnego ekspresu w domu lubię wracać do moki. Poza tym kafetierka świetnie sprawdza się na wyjazdach. Co prawda nie warto jej zabierać do Włoch, bo tam jest na wyposażeniu nawet najtańszego noclegowiska, ale w każdym innym miejscu jest to przydatny gadżet dla kogoś, kto nie wyobraża sobie poranka bez kawy.
Więcej o tym sposobie parzenia można przeczytać w artykule Moka - włoski styl na www.caffeprego.pl

A teraz gwóźdź programu, czyli espresso. Można by o nim pisać długo i namiętnie i na pewno będziemy jeszcze do niego wracać na tym blogu nie raz, ale na początek słowo wstępu, żeby potem nie było nieporozumień. ;) Nie ma czegoś takiego jak espresso z kawiarki. Nie da się zrobić espresso bez ekspresu ciśnieniowego. To gęsta kawa na jeden-dwa łyki z kremową pianką (nie z mleka, z kawy) podawana w malutkiej filiżance. Powinna mieć rdzawo-orzechowy kolor, intensywny zapach i powinna zostawiać posmak na języku. Espresso to baza, początek wszystkiego. Jeśli dodamy do niego mleczną piankę, to otrzymamy cappucino, jeśli wrzucimy do filiżanki kulę lodów to to będzie affogato itd.

A ja najbardziej na świecie kocham macchiato, czyli espresso z odrobiną mlecznej pianki, takim kleksikiem, który absolutnie wszystko zmienia. O tym, już pisałam w tych kilku słowach o mnie i jeszcze napiszę nie raz. W końcu, jeśli coś się pije codziennie (ekhem! kilka razy dziennie...) to wypada o tym czasem coś skrobnąć...

dodajdo.com

Magdaro

Pomysł na Kawowego wziął się z braku pomysłu na kawę na mieście. Notoryczne przykre niespodzianki w przypadkowych lokalach oraz tłumy w sieciówkach zaczęły mnie niecierpliwić. Aż któregoś dnia po powrocie z Włoch, gdzie w byle trattorii można dostać rewelacyjne espresso, postanowiłam to zmienić. Z I.nną do spółki.
W kawie chyba najbardziej chodzi mi o zapach. Lubię wąchać kawiarnie i wkładać nos do filiżanki z espresso, a także mielić kawę w starym ręcznym młynku od moich rodziców.
Prywatnie lubię planować i wyobrażać sobie (jestem niestety control freakiem), oglądać piękne wnętrza i dobre filmy. Nie lubię miejsc bez zasięgu mobilnego internetu.
Gdybym miała zjeść ostatni posiłek w życiu, byłaby to caprese z pajdą świeżego chleba. A na koniec doppio.
Ulubiony napój to oczywiście espresso. Ulubione miejsce na świecie - Tazza d'Oro w Rzymie. Ulubiona kawiarnia - własna, którą kiedyś otworzę :)


Magdaro
mr.magdaro(AT)gmail.com
dodajdo.com

Na drugie mam Fever

Znacie taką piosenkę "Ogrzej mnie"? Sto lat jej nie słyszałam, a ostatnio znów wpadła mi w ucho, w genialnym wykonaniu Gaby Kulki:

Memu ciału wystarczy
trzydzieści sześć i sześć,
mojej duszy potrzeba znacznie więcej


I dalej:
Ach, życie rozpal ogrzej duszę mą, bo skona,
do stu, do dwustu, do tysiąca, do miliona,
wsłuchaj się w duszy mojej prośby natarczywe:
Chcę mieć gorączkę! Give me fever! 


Przecież to o mnie! Nie potrafię żyć w świecie, w którym nic się nie dzieje. Nudne i puste dni po prostu mnie wykańczają. Co gorsza, kiedy zbyt długo nic się nie dzieje, pogrążam się w marazmie i nie potrafię sobie poszukać tej gorączki. Ale tak strasznie bym chciała, żeby się pojawiła. Wiecie, co mam na myśli? Kiedy jestem "w stanie fever", czuję, że mogę wszystko. Jestem nie do zatrzymania; jak lawina. I tak jak w przypadku lawiny, czasem do wprawienia mnie w ruch wystarczy malutki kamyczek: dobry film czy książka, przypadkowe spotkanie, pozytywna myśl, miły sms czy filiżanka dobrej kawy albo kieliszek wina.

W poszukiwaniu stanu podgorączkowego pozwalam się zabierać na nieplanowane wyjazdy, chodzę nocą na długie spacery, jeżdżę konno, uczę się włoskiego, zwiedzam warszawskie kawiarnie i już dawno przestałam walczyć z brakiem cierpliwości. W końcu najważniejsze jest tu i teraz. Give me fever.


I.nna
i.nna@gazeta.pl
dodajdo.com

Wczoraj polecone

I blame Coco - Bohemian love
The National - Bloodbuzz Ohio

Nouvelle Vague - Don't Go 

Foster The People - Pumped Up Kicks
Petula Clark, Downtown
Mika, We Are Golden
Koniec świata, Oranżada
Carla Bruni
Marek Bieńczyk, Nowe kroniki wina
Jak w niebie
Margery Williams, Aksamitny królik
Muzyka z "Czekolady"
Otwarta oddycha (blog)
Skrzydlate świnie
Tord Gustavsen Trio, Graceful Touch
Małorzata Warda, Nikt nie widział, nikt nie słyszał
Zaz, Je veux
Grażyna Plebanek, Nielegalne związki
Granda, Monika Brodka
"Mag" John Fowles
Gogol Bordello, My companjera
Thomas Harris, Milczenie owiec
Robin Hood 2010
Jo Nesbo, Pierwszy śnieg
Pan od muzyki (film)
Mario Puzo, Ojciec chrzestny
Chcemy masła, nie margaryny (Duży Format)
Annasowe ciasto z Kuchni Agaty
Stef Penney, Czułość wilków
Różyczka
Dzień Czerwonej Szminki
Jarmark Produktów Regionalnych (Wa-wa, Blue City)
MojeWypieki.blox.pl i ciastka potrójnie czekoladowe
Magazyn Slajd, a w nim zestaw dla smakoszy: o Kawowym i White Plate
Audrey Niffenegger, Zaklęci w czasie
Pink Martini
John Legend (muzyka)
Niebieskoocy (film)
Design po polsku (blog)
Jozeph Zbukvic (akwarele)
Blog o serach
Nigel Kennedy&Kroke, T 4.2
Paulina Simmons, Jeździec miedziany
Carmen Laforet, Złuda
Blog Art Finds
Smolik, Close your eyes
Knajpki dla wtajemniczonych
Film "Żelary"
www.iplex.pl (filmy w internecie)
Andrzej Dragan Photography
Moje Sarajevo (blog)
Elina Hirvonen, Przypomnij sobie
Per Petterson, Kradnąc konie
Wystawa japońskiego designu
Aaaby sprzedać, dodaj fotkę
Izrael, Dusza w podróży
Malena w Ale Kino
Podarnik - Pomóż innym. To proste!
Pajacyk
J'Attendrai Le Suivant/Poczekam na następnego (film krótkometrażowy)
Max Richter, The Tartu Piano
Scrabble
Spencer Quinn, Na psa urok
Flakonik Magdaro
Simon's Cat odkrywa śnieg
Easy Child Crafts
Spiced Chai
Trufla
Vis a Vis
Fotografie Richarda Avedona
Kwestia smaku
Anita Lipnicka, Hard Land of Wonder
Eva Cassidy "Fields of gold"
Queneau 'Sto tysięcy milionów wierszy"
Stieg Larsson "Millenium"
Blog Szefa Kuchni
White Plate
Czary-mary gotowania
Ashes and snow
Miłość Larsa
Charlie Haden
http://chopin2010.pl
www.blackcabsessions.com
Max de Roche, Pokarmy miłosne
Siesta
Schronisko dla słów
Jacek Hugo-Bader, Biała gorączka
Włoszczyzna
Yasmin Levy
Farrell Eaves Photography
Wszystko jest iluminacją
Środy z Orange
Septimo-piso (korespondencja z Hiszpanii)
MuzykaFilmowa.pl
Zdjęcia kulinarne z całego świata
Pora umierać (film w całości można obejrzeć na you tubie)
Fado Anthologia
Slavenka Drakulić, Oni nie skrzywdziliby nawet muchy
Open FM (67 radiowych kanałów)
www.Oliveandflour.blogspot.com
Koniec Świata - portal dla podróżników
Lu is a foodie: Marchewka się nie opłaca?
Food Film Fest - Festiwal Filmów Kulinarnych
Multimedia HAPPY END - Festiwal Filmów Optymistycznych 2009
Ted Kerasote, Życie z Merlem
KampanieSpołeczne.pl
Alex McLean (foto z lotu ptaka i tyyyle przestrzeni)
Indios Bravos, A kiedy dnia pewnego
www.iledoweekendu.maluga.net
www.nespoon.blox.pl
Durszlak - blogi kulinarne
www.PolishArtWorld.com
Habakuk, Wędrówka z cieniem
Akinator zgadnie o kim myślisz
Tim Willocks, Bunt w Green River
www.caffeprego.pl
W Wielkiej Brytanii nawet powietrze tuczy
Simon's Cat Hot Spot
dodajdo.com