Muszę się Wam do czegoś przyznać. Były takie czasy, kiedy smakowała mi kawa rozpuszczalna. Teraz wydaje mi się dziwne, jak mogłam mieć tak otępiałe kubki smakowe, ale patrząc na te czasy z perspektywy myślę, że w takiej "kawie", pociągał mnie nie smak ani zapach, ale cała kawowa otoczka. To, że kawa sprzyja rozmowom wiadomo nie od dziś. W końcu często zaprasza się znajomych "na kawkę", nawet jeśli ostatecznie pije się cokolwiek innego.
Po "rozpuszczalniku" nadeszła dla mnie era moki. Różnica jest wręcz powalająca, bo moka to prawdziwa włoska kawa zaparzana w kawiarce. Jak to działa? Dolną część specjalnego czajniczka napełnia się wodą, na to zakładamy sitko ze zmieloną kawą, a nad nim z kolei górny pojemnik na napar. Całość stawiamy na kuchence, a gotująca się woda przechodzi ze zbiorniczka do góry i pod ciśnieniem przechodzi przez kawę. W górnej części zbiera się gotowy napar.
Włoski wynalazek godny rozpowszechnienia w Polsce, ponieważ kafetierki kosztują niewiele i każdy może delektować się w domu kawką bez konieczności kupowania ekspresu ciśnieniowego. Mimo porządnego ekspresu w domu lubię wracać do moki. Poza tym kafetierka świetnie sprawdza się na wyjazdach. Co prawda nie warto jej zabierać do Włoch, bo tam jest na wyposażeniu nawet najtańszego noclegowiska, ale w każdym innym miejscu jest to przydatny gadżet dla kogoś, kto nie wyobraża sobie poranka bez kawy.
Więcej o tym sposobie parzenia można przeczytać w artykule Moka - włoski styl na www.caffeprego.pl
A teraz gwóźdź programu, czyli espresso. Można by o nim pisać długo i namiętnie i na pewno będziemy jeszcze do niego wracać na tym blogu nie raz, ale na początek słowo wstępu, żeby potem nie było nieporozumień. ;) Nie ma czegoś takiego jak espresso z kawiarki. Nie da się zrobić espresso bez ekspresu ciśnieniowego. To gęsta kawa na jeden-dwa łyki z kremową pianką (nie z mleka, z kawy) podawana w malutkiej filiżance. Powinna mieć rdzawo-orzechowy kolor, intensywny zapach i powinna zostawiać posmak na języku. Espresso to baza, początek wszystkiego. Jeśli dodamy do niego mleczną piankę, to otrzymamy cappucino, jeśli wrzucimy do filiżanki kulę lodów to to będzie affogato itd.
A ja najbardziej na świecie kocham macchiato, czyli espresso z odrobiną mlecznej pianki, takim kleksikiem, który absolutnie wszystko zmienia. O tym, już pisałam w tych kilku słowach o mnie i jeszcze napiszę nie raz. W końcu, jeśli coś się pije codziennie (ekhem! kilka razy dziennie...) to wypada o tym czasem coś skrobnąć...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz