To lubię, czyli profil afirmujący

Wypada na początek powiedzieć o własnych upodobaniach. Z kilku powodów, ale przede wszystkim dlatego, aby zawczasu objawić mój kawowy profi.

Stosunek do kawy pomaga mi oceniać inne kobiety. Ostatnio zaproponowałam nowej znajomej poranną kawę i croissanta w Green Coffee. Stwierdziła jednak, że wolałaby spotkanie o 15.00. To była dla mnie wystarczająca informacja i prosty wniosek: NIE WYOBRAŻAM SOBIE PRZYJAŹNI Z KOBIETĄ, KTÓREJ NIE SKUSI PORANNA CAFE LATTE I CROISSANT. I w omawianym przypadku intuicja mnie nie zawiodła. Nowa znajoma okazała się typem zimnej ryby, jedynym, z którym się nie bratam jako astrologiczna lwica (jak wiadomo lwice, królowe, do swego dworu dopuszczają rozmaite stworzenia). Poszłam na kawę o 15, ale z przekonaniem, ze nasze kontakty ograniczą się wyłącznie do spraw zawodowych.

Jednak nade wszystko jestem fanką coffee-to-go, czyli wszelkiej maści kawiarni serwujących kawy na wynos. Jeśli za cokolwiek mogłabym lubić okres w roku, kiedy temperatura spada poniżej 15 stopni i leci na łeb, na szyję, to właśnie za to, że o żadnej innej porze roku kawa na zewnątrz nie smakuje tak rewelacyjnie.
Naturalnie mówimy o kawie na wynos dobrej jakości. Żadne tam lury z automatu za złotypięćdziesiąt, tylko porządne ziarna z kawowego kombajnu, przygotowane starannie i estetycznie. Świat widziany przez pryzmat takiego parującego kubka wygląda zupełnie inaczej, a boski aromat, który zniewala zmysły, naprawdę pozwala zapomnieć o troskach i mieć flow, jak mawiają Amerykanie. Zawsze się dziwię, jak bardzo kubek kawy zmienia moje widzenie świata. Nawet w pracy, chociaż mogłabym kupować moje ulubione cafe latte w filiżance w Cafe Gazeta, i tak zawsze decyduję się na tekturowy kubeczek, który grzeje dłonie.
Otwierając Kawowy.Blogspot wciąż czekamy na zapowiadane wejście Starbucksa, gwiazdę w kategorii coffe-to-go.
Bowiem kawa na wynos to odkrycie na miarę pończoch samonośnych. Z kubkiem w ręku i boskim smakiem w ustach, który tak dobrze komponuje się z przestrzenią miasta, każde miasto jawi się jako metropolia tysiąca możliwości. To banalne, ale tak jest i już. Czy któraś z Was tak ma? (zakładam, że panowie przeżywają kawę inaczej:). Mnie kubek kawy w ręku na ruchliwej ulicy podnosi poziom optymizmu do 100%.

Oczywiście czym innym jest smakowanie kawy i poszukiwania kawiarni. Od lat niezawodnym testerem jest dla mnie espresso.
Espresso jest jak Sean Connery, jak George Clooney i Marlon Brando, jak słynny ruch języka Ala Pacino w „Adwokacie diabła”, jak stalowy uścisk Retha Buttlera na wątłych ramionach Scarlet O’hara.
Jest zatem espresso podstawowym - choć nie jedynym - filtrem, przez który oceniać będę dla Was kawiarnie. Razem z P. w każdej restauracji, w której zdarza się nam być, po obfitym posiłku prosimy o espresso, o którym Włosi mawiają, że „zamyka” żołądek (polecam wypić, jeśli zgrzeszycie nieumiarkowaniem w jedzeniu). Niestety, najczęściej po otrzymaniu zamówienia wzdychamy rozczarowani – dostajemy lurę, która wygląda jak odsączona słabo zaparzona kawa z budki kolejowego dróżnika.

Każdy inny rodzaj kawy można podrasować, ale nie espresso. Musi być niemal czarne, ze złotą poświatą i gęste. Pianka na brzegach, jeśli jest, musi być brunatnozłota i sztywna. Zatem zanim jeszcze poczujemy aromat, możemy ocenić, z czym będziemy mieli do czynienia.
Gęsty musi być również zapach, pełny i brunatny, i – podobnie jak smak – nie może być kwaśny.
Najznakomitszy smak, za którym tęsknię po dziś dzień do espresso z włoskiej Tazza d’Oro, które pieściło język tak długo, ile zajmuje spacer spod kawiarni przy Panteonie na Zatybrze. Ale tymi wrażeniami podzielę się już przy innej okazji.

Z powyższego wynika więc jednoznacznie, że z mojej strony możecie się spodziewać przede wszystkim tekstów w Coffee Break. Bo nie każda kawa na wynos smakuje tak dobrze, podobnie jak nie każde serwowane espresso jest godne nosić to miano.

dodajdo.com

4 komentarze:

Plac przy Panteonie - niesamowite miejsce!

dla wielu picie kawy z tektury (choćby boskiej) jest jak picie wina z kubka.

Z tą jedynie różnicą, że Amerykanie nie rozpropagowali mody na podawanie wina w kubku...

Można sie z twoja opinią zgodzić tylko generalizując. oczywiście jeśli miałabym taka możliwość, zawsz epiłabym kawę w filiżance. Tym niemniej, jesli jestem w górach, to pije kawę z kawiarki, a na szlaku - nawet z termosu.
Jeśli spiesze się na pociag albo do pracy, łapię kawę w kubku na wynos.
Nie można porównywac kawy do wina, bo to jak porównywanie jabłek z gruszkami. kultura picia wina od kultury picia kawy, jak również przeznaczenie obu napojów i przyczyny, dla które po nie siegamy, różnią sie dość wyraźnie.
Oczywiście wielce współczuję tym nieszczęśnikom, którzy nie sa w stanie sie przełamac i odmawiają sobie przyjemności goracej kawy w zimie na przystanku tylko dlatego, że nie serwuje sie na wynos kawy w Rossenthalu...

Ale mi pojechałaś z Rossenthalem ;)

Czasem pijam kawę z tektury. Pisałem o postawie, dla której jestem w stanie wzbudzić w sobie zrozumienie.

Kawa to trio: płyn, naczynie, otoczenie. Braki w którejś dziedzinie dają w efekcie ersatz. Zgadzam się, że czasem nie ma wyjścia. Ale w tekturze zdarza mi się pić (choć to ekstremum) nawet Jacobsa z 1minute a w kawiarni bym tego nie zniósł. Kawę piję nie po to by się napić, ale by czuć. Czuć więcej niż smak. I chyba to łączy wino z kawą. A "na wynos", ot grzeje, pachnie, czasem dobrze smakuje. Duszy w tym nie zmoczysz :-(