Ten przepis jest efektem niechęci do wychodzenia na zewnątrz w taki upał. Za mało mleka na mrożoną kawę? Spróbujmy z jogurtem. Efekt wyszedł zaskakująco dobry.
Jogurtowa kawa mrożona
90 ml mocnej, schłodzonej kawy
250 ml jogurtu naturalnego
75 ml mleka
duża szczypta cukru
Składniki zmiksować, jeśli jogurt jest bardzo gęsty, to dodać więcej mleka, aż do uzyskania płynnej konsystencji. Ja nie słodzę kawy, jogurt też był bez cukru, mimo wszystko uznałam, że odrobina cukru jest potrzebna dla przełamania kwaśno-słonego posmaku. Jeśli normalnie słodzicie kawę, to dodajcie cukru więcej, wedle uznania. Podane składniki wystarczą na dwie duże porcje - no bo kto by pił mrożoną kawę sam?
Karmello. Ładne czekoladki
Są takie dni, że tylko kanapa i kocyk mogą nas uratować. Czy to zbieg okoliczności, że zwykle są to poniedziałki? W ten ostatni też trzeba było zostać w domu, zamiast szwendać się po mieście.... Ale wybrałam się na spacer po Chmielnej, a tam zajrzałam do Karmello, bo skusiło mnie witryna z czekoladkami.

Żeby było sprawiedliwie, wypada na plus zanotować bardzo miłą i profesjonalną obsługę, skorą do dzielenia się wiedzą na temat oferowanych słodkości. I ceny. 4,50 za pralinkę i espresso w centrum Warszawy? Można powiedzieć, że to pół darmo ;) Prawda jest jednak taka, że nic w Karmello nie sprawiło, żebym była skłonna tam wrócić albo polecić to miejsce znajomym. Szkoda.
Karmello
Ul. Chmielna 11
Warszawa
Cupping w MiTo. Bo palenie ma znaczenie
MiTo istnieje od roku i mniej więcej od tego czasu jest na mojej liście "do zajrzenia". Jestem bardzo ciekawa tego miejsca, ponieważ wydaje się, że jest tam wszystko, co lubię - kawa, francuskie wypieki, książki, gazety i sztuka. Jest też wi-fi, wiec jak w końcu tam dotrę, to będę mogła od razu podzielić się z Wami wrażeniami. Oprócz tego w MiTo organizowane są wystawy, spotkania z artystami, pokazy filmowe i wiele innych wydarzeń.
Jutro o 19:00 w MiTo odbędzie się spotkanie dla miłośników kawy. Będzie można dowiedzieć się, na czym polega proces wypalenia zielonych ziaren kawowca, jakie sposoby i stopnie wypalenia są wykorzystywane przez duże, komercyjne palarnie i jaki wpływ na smak ma palenie kawy. Najważniejsze, że to nie będzie sucha "pogadanka" - będzie można próbować kaw wypalonych do różnego stopnia i porównywać sobie ich aromaty. Wstęp kosztuje 10 zł, co - biorąc pod uwagę ilość "atrakcji" - wydaje się ceną symboliczną.
MiTo art café books
ul. Waryńskiego 28
00-650 Warszawa
www.mito.art.pl
![]() |
fot. https://www.facebook.com/MiToArt |
Jutro o 19:00 w MiTo odbędzie się spotkanie dla miłośników kawy. Będzie można dowiedzieć się, na czym polega proces wypalenia zielonych ziaren kawowca, jakie sposoby i stopnie wypalenia są wykorzystywane przez duże, komercyjne palarnie i jaki wpływ na smak ma palenie kawy. Najważniejsze, że to nie będzie sucha "pogadanka" - będzie można próbować kaw wypalonych do różnego stopnia i porównywać sobie ich aromaty. Wstęp kosztuje 10 zł, co - biorąc pod uwagę ilość "atrakcji" - wydaje się ceną symboliczną.
MiTo art café books
ul. Waryńskiego 28
00-650 Warszawa
www.mito.art.pl
Velke dvojite espresso
Pierwsze skojarzenie z czeską Pragą to zapewne piwo i tonące w papierosowym dymie przybytki tego trunku. Jesli jednak wybieracie się do naszych południowych sąsiadów (którym co prawda nie moge wybaczyc tego gola!), koniecznie przygotujcie się na solidną dawkę kofeiny w rewelacyjnym entourage'u!
Praskie kawiarnie to przede wszystkim arcydzieła sztuki przełomu XIX i XX wieku. Secesja, art deco, kubizm - to wszystko można znaleźć na kawowej trasie w Pradze. Koniecznie zaznaczcie sobie na mapie takie miejsca jak: Kavarna Slavia, Lucerna, Obecni Dum, Grand cafe Orient, Cafe Imperial czy Savoy.
Podczas naszego tygodniowego pobytu w Pradze każdy poranek witaliśmy w kawiarni Slavia. Dla unikających papierosowego dymu polecam właśnie wizyty poranne, kiedy palacze nie zdążą jeszcze zagęścić atmosfery. (Przypominam, że Praga jest ostatnim bastionem do zdobycia dla antynikotynowego lobby. No ale narzekać w Pradze na dym z papierosów, to jak pojechac do Afryki i marudzić, że gorąco.)
Ale wracamy do Slavii. Witanie poranka przy ogromnych oknach z widokiem na rzekę i Teatr Wielki, wśród przepychu art deco, onyksu, wapienia i pięknych witryn, to prawdziwa przyjemność. Przede wszystkim możemy się tam napić naprawdę dobrej kawy i zjeść niezły deser. Mimo, że kawiarnię odwiedzały takie sławy jak Rainer Maria Rilke czy Franz Kafka, a i dzisiaj bywa nieformalnym miejscem spotkań na szczycie, ceny nie są wygórowane. Dvojite Espresso (doppio) czy Velke Espresso (americano) to koszt około 70kc. Do kawy proponuję jedno z pysznych ciastek kuszących za zdobioną witryną.
A skoro o witrynach mowa, od razu przypomina mi się jedyne w swoim rodzaju miejsce, Grand Cafe Orient. Kubistyczną kamienicę, zwaną Domem Czarnej Madonny, trudno przegapić na trasie turystycznych wycieczek. Kubizm wyziera także z kazdego kąta kawiarni, począwszy od pięknych sufitów, przez misternie wykonane witryny za barem (bar to w ogóle małe dzieło sztuki), po najdrobniejsze szczegóły, jak uchwyty, lampy, klamki. Zresztą cała kamienica robi duże wrażenie, włączne z krętymi schodami prowadzącymi na piętro do kawiarni. Całość zaprojektował na poczatku XX w. architekt Josef Gočár. Sama kawiarnia została zamknięta w latach 20. i otwarta na nowo dopiero w roku 2005.
Chociaż menu i obsługa nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia, to polecam Wam to miejsce nie ze względu na kawę, ale na wnętrza i muzykę na żywo sączącą się z fortepianu w rogu sali. Naprawdę można się tam zrelaksować.
Po prawie półtora roku od wizyty w Pradze (tak, to chyba rekord odkładania tematu na Kawowym, najwyraźniejsze są właśnie wspomnienia tych przepięknych praskich kawiarni. Uważam, że dla nich warto wybrać się do Pragi choćby na weekend. Podczas takich kawowych przerw czułam się trochę jak bohater filmu Woodiego Allena "O północy w Paryżu", który marzył, by przenieść się w czasie do lat 20. XX wieku.
ps: Z cyklu Magdaro Dobra Rada: niestety w Pradze zawsze trzeba mieć przy sobie gotówkę. W większości lokali gastronomicznych nie można płacić kartą (Slavia jest wyjątkiem). Bankomaty rozsiane są rzadko, co skutkowało na początku tym, że pomiędzy zjedzeniem posiłku a opuszczeniem lokalu Piter udawal się na kilometrowy spacer z dżipiesem w ręku w celu wybrania gotówki. W przeciwnym razie skazani jestesmy na niełaskę kantorów, które dla odmiany rozsiane są bardzo gęsto i najwyraźniej mają niepisaną umowę z właścicielami gastronimii.
Egzotycznie, aromatycznie... Namaste India
Macie czasem ochotę na "coś zupełnie innego"? Innego niż stałe pozycje w domowym menu, innego niż kuchnia włoska, chińska czy kurczak z rusztu. Mnie tak ostatnio naszło. Naszło mnie na Indie.
Zachęceni entuzjastycznymi opiniami na Gastronautach wybraliśmy się więc do Namaste. Dobrze, że je wcześniej przeczytałam, bo pierwsze wrażenie było słabe. Ktoś zajął nam nasz - wcześniej zarezerwowany - stolik i wylądowaliśmy w miejscu między wejściem a WC. Później okazało się, że to miejscówka na wagę złota, bo ruch w lokalu był taki, że z braku miejsc ludzie zaczęli zamawiać jedzenie na wynos. Kolejny słaby punkt - menu... Na widok 120 pozycji zwykle uciekam. Zostaliśmy, bo zwyczajnie byliśmy głodni i nie chciało nam się "zwiedzać" okolicy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
Na przekąskę zamówiliśmy Ghobi 65, czyli panierowanego kalafiora z pomidorami i indyjskimi przyprawami (14 zł) oraz Chicken lababdar (kurczak w sosie cebulowo-pomidorowym z orzechami nerkowca, 24 zł) i Chicken madras (kurczak, cebula, papryka, dużo przypraw i mnóstwo chili, 25 zł). Do tego dwa rodzaje indyjskiego chleba (po 4 zł). Nigdy nie byłam w Indiach, więc nie wiem, czy tak właśnie te dania powinny smakować. Ale było bardzo dobrze, mimo że Chicken madras był dla mnie ciut za ostry. Lubię pikantne jedzenie, ale lubię też, kiedy w takim daniu czuć coś poza ostrością. Całe szczęście, że tuż obok nas stał dystrybutor z wodą. Przypuszczam, że ta woda już wielu uratowała - oczywiście można zamówić napoje z karty, ale jeśli się tego nie zrobi od razu (albo wypije się w oczekiwaniu na dania), to stanie w kolejce po wodę ze łzami w oczach i drapaniem w gardle jest ostatnią rzeczą, na jaką się ma ochotę w chwili, kiedy okazuje się, że zamówione danie jest ostrzejsze niż się spodziewaliśmy.
Jeśli wpadniecie do Namaste, spróbujcie Indian coffee (7 zł) z mlekiem i przyprawami. Na co dzień prawie nie piję kawy z mlekiem, a już na pewno nie z taką ilością. Cynamon wolę w towarzystwie jabłek. I sama byłam zdziwiona, jak bardzo mi ta kawa smakowała. Imbir, kardamon, cynamon i odrobina kurkumy to mieszanka, z pomocą której udało mi się odczarować owsiankę. Wprawdzie nie był to koszmar mojego dzieciństwa, ale też nigdy nie jadłam jej z przyjemnością, Taką z przyprawami polubiłam. Kawa w Namaste pachnie podobnie (głównie za sprawą kardamonu), może dlatego tak mi smakowała.
Namaste to nie jest miejsce bez wad. Wystrój nie powala, obsługa jest mało zorganizowana, kelnerki nie mówią po polsku. Do tego ruch jak na Marszałkowskiej i spory czas oczekiwania, najpierw w kolejce do kasy, żeby cokolwiek zamówić, potem jeszcze na realizację zamówienia. Ale miejsce broni się jedzeniem. Jeśli macie sporo czasu i ochotę na aromatyczne, egzotyczne jedzenie - to Namaste jest bardzo ok.
Namaste
ul. Nowogrodzka 15, Warszawa
Zachęceni entuzjastycznymi opiniami na Gastronautach wybraliśmy się więc do Namaste. Dobrze, że je wcześniej przeczytałam, bo pierwsze wrażenie było słabe. Ktoś zajął nam nasz - wcześniej zarezerwowany - stolik i wylądowaliśmy w miejscu między wejściem a WC. Później okazało się, że to miejscówka na wagę złota, bo ruch w lokalu był taki, że z braku miejsc ludzie zaczęli zamawiać jedzenie na wynos. Kolejny słaby punkt - menu... Na widok 120 pozycji zwykle uciekam. Zostaliśmy, bo zwyczajnie byliśmy głodni i nie chciało nam się "zwiedzać" okolicy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
Na przekąskę zamówiliśmy Ghobi 65, czyli panierowanego kalafiora z pomidorami i indyjskimi przyprawami (14 zł) oraz Chicken lababdar (kurczak w sosie cebulowo-pomidorowym z orzechami nerkowca, 24 zł) i Chicken madras (kurczak, cebula, papryka, dużo przypraw i mnóstwo chili, 25 zł). Do tego dwa rodzaje indyjskiego chleba (po 4 zł). Nigdy nie byłam w Indiach, więc nie wiem, czy tak właśnie te dania powinny smakować. Ale było bardzo dobrze, mimo że Chicken madras był dla mnie ciut za ostry. Lubię pikantne jedzenie, ale lubię też, kiedy w takim daniu czuć coś poza ostrością. Całe szczęście, że tuż obok nas stał dystrybutor z wodą. Przypuszczam, że ta woda już wielu uratowała - oczywiście można zamówić napoje z karty, ale jeśli się tego nie zrobi od razu (albo wypije się w oczekiwaniu na dania), to stanie w kolejce po wodę ze łzami w oczach i drapaniem w gardle jest ostatnią rzeczą, na jaką się ma ochotę w chwili, kiedy okazuje się, że zamówione danie jest ostrzejsze niż się spodziewaliśmy.
Jeśli wpadniecie do Namaste, spróbujcie Indian coffee (7 zł) z mlekiem i przyprawami. Na co dzień prawie nie piję kawy z mlekiem, a już na pewno nie z taką ilością. Cynamon wolę w towarzystwie jabłek. I sama byłam zdziwiona, jak bardzo mi ta kawa smakowała. Imbir, kardamon, cynamon i odrobina kurkumy to mieszanka, z pomocą której udało mi się odczarować owsiankę. Wprawdzie nie był to koszmar mojego dzieciństwa, ale też nigdy nie jadłam jej z przyjemnością, Taką z przyprawami polubiłam. Kawa w Namaste pachnie podobnie (głównie za sprawą kardamonu), może dlatego tak mi smakowała.
Namaste to nie jest miejsce bez wad. Wystrój nie powala, obsługa jest mało zorganizowana, kelnerki nie mówią po polsku. Do tego ruch jak na Marszałkowskiej i spory czas oczekiwania, najpierw w kolejce do kasy, żeby cokolwiek zamówić, potem jeszcze na realizację zamówienia. Ale miejsce broni się jedzeniem. Jeśli macie sporo czasu i ochotę na aromatyczne, egzotyczne jedzenie - to Namaste jest bardzo ok.
Namaste
ul. Nowogrodzka 15, Warszawa
Bialetti w promocji
Jeśli ktoś z Was w najbliższym czasie planuje zakup kawiarki to polecam zajrzeć na www.westwing.pl
Trwa tam właśnie wyprzedaż produktów marki Bialetti - są garnki, patelnie, przeróżne gadżety kuchenne i kawiarki w naprawdę niezłych cenach (kawiarki od 55 do 99 zł). Oficjalnie kampania trwa do 3 marca, ale w takich przypadkach jak zawsze - kto pierwszy ten lepszy.
Trwa tam właśnie wyprzedaż produktów marki Bialetti - są garnki, patelnie, przeróżne gadżety kuchenne i kawiarki w naprawdę niezłych cenach (kawiarki od 55 do 99 zł). Oficjalnie kampania trwa do 3 marca, ale w takich przypadkach jak zawsze - kto pierwszy ten lepszy.

Dlaczego kawa jest taka droga?
Kawa "na mieście" jest za droga - do tego chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Skąd te ceny? Bo brak tradycji picia kawy na mieście. Bo rynek jest za mały. Bo ziarna sprowadzane do Polski są świetnej jakości. Bo w kawiarni płacimy nie za kawę, a za miejsce przy stoliku i "zachodni styl życia". Bo czynsze są za wysokie. Bo na jedzeniu się nie zarabia. I wreszcie - bo "jeśli będzie zbyt tanio, przyjdą ludzie, na których nam nie zależy".
Takie powody wymienia autor tekstu Nasza bardzo droga kawa. Czemu? "To element selekcji". Materiał jest o tyle ciekawy, że cytowane są w nim wypowiedzi właściciela palarni, szefowej marketingu w CHI Polska SA (właściciel marki Coffee Heaven), brand manager Starbucksa oraz anonimowego menadżera kawiarni. Wynika z nich mniej więcej tyle, że na pytanie "dlaczego kawa jest taka droga" można odpowiedzieć znacznie krócej: bo tak.
Brak tradycji picia na mieście? Owszem. Ale właściciele kawiarni nie robią nic, żeby to zmienić. Latte za 10 zł skutecznie zniechęca do tego, żeby chodzić na kawę trzy razy dziennie. Ziarna są świetnej jakości? Nie sądzę, żeby mega paki Lavazzy z Makro były droższe niż ziarna dostępne w jakimkolwiek europejskim mieście. Miejsce przy stoliku? Do wypicia szybkiej kawy nie jest potrzebne. Można zrobić tak, jak jest we Włoszech - cena kawy wypitej na stojąco jest niższa od tej branej z gazetą do stolika. Na jedzeniu się nie zarabia? Hm... Pozwólcie, że ten argument pozostawię bez komentarza. I wreszcie - przyjdą ludzie, na których nam nie zależy. A więc właścicielom kawiarni nie zależy na klientach, którzy nie wydają bezmyślnie kilkunastu złotych na latte? Ciekawe. Tak naprawdę jedynym problemem, z którym ciężko się uporać, zwłaszcza w momencie otwierania kawiarni, są czynsze. Pytanie, czy naprawdę wszystkie kawiarnie muszą się znajdować w okolicach Chmielnej.
"Prędzej jednak Polacy zaczną zarabiać więcej, niż kawa w kawiarniach stanieje" - puentuje autor wspomnianego wyżej tekstu. Trudno zaprzeczyć. Póki co pozostaje nam zapraszać się "na kawę" do domu. Tu raczej nikt nie będzie nam wypominał, że oddychamy powietrzem "dla wybranych".
Takie powody wymienia autor tekstu Nasza bardzo droga kawa. Czemu? "To element selekcji". Materiał jest o tyle ciekawy, że cytowane są w nim wypowiedzi właściciela palarni, szefowej marketingu w CHI Polska SA (właściciel marki Coffee Heaven), brand manager Starbucksa oraz anonimowego menadżera kawiarni. Wynika z nich mniej więcej tyle, że na pytanie "dlaczego kawa jest taka droga" można odpowiedzieć znacznie krócej: bo tak.
Brak tradycji picia na mieście? Owszem. Ale właściciele kawiarni nie robią nic, żeby to zmienić. Latte za 10 zł skutecznie zniechęca do tego, żeby chodzić na kawę trzy razy dziennie. Ziarna są świetnej jakości? Nie sądzę, żeby mega paki Lavazzy z Makro były droższe niż ziarna dostępne w jakimkolwiek europejskim mieście. Miejsce przy stoliku? Do wypicia szybkiej kawy nie jest potrzebne. Można zrobić tak, jak jest we Włoszech - cena kawy wypitej na stojąco jest niższa od tej branej z gazetą do stolika. Na jedzeniu się nie zarabia? Hm... Pozwólcie, że ten argument pozostawię bez komentarza. I wreszcie - przyjdą ludzie, na których nam nie zależy. A więc właścicielom kawiarni nie zależy na klientach, którzy nie wydają bezmyślnie kilkunastu złotych na latte? Ciekawe. Tak naprawdę jedynym problemem, z którym ciężko się uporać, zwłaszcza w momencie otwierania kawiarni, są czynsze. Pytanie, czy naprawdę wszystkie kawiarnie muszą się znajdować w okolicach Chmielnej.
"Prędzej jednak Polacy zaczną zarabiać więcej, niż kawa w kawiarniach stanieje" - puentuje autor wspomnianego wyżej tekstu. Trudno zaprzeczyć. Póki co pozostaje nam zapraszać się "na kawę" do domu. Tu raczej nikt nie będzie nam wypominał, że oddychamy powietrzem "dla wybranych".
Za zimna? Za gorąca?
Czy kiedykolwiek zwróciliście uwagę, że kiedy przegapi się moment, kiedy temperatura kawy jest idealna, staje się prawie-nie-do-wypicia? Przyznaję bez bicia - w pracy zawsze wylewam pół kubka do zlewu, bo nigdy nie wyrabiam się z wypiciem kawy kiedy jej temperatura jest "perfect".
Czarny motyl? Brudny motyl!
- Myślisz, że te firanki mają taki kolor, czy...
- Hm... Jedna jest szara, a druga bardzo szara..
- To co, nadal chcemy tu coś zjeść?
Pytanie było retoryczne. Firanki są brudne, czego więc można się spodziewać na zapleczu? Jeśli dodać do tego zapach stęchlizny uderzający od progu, dawno niemalowane ściany i dłuuugą listę oferowanych dań (zbyt długą nawet jak na średniej wielkości restaurację) nawet naleśniki z malinową konfiturą przestają być przedmiotem pożądania.
Piszę o tym ku przestrodze - omijajcie to miejsce z daleka. Jeśli znajdziecie się na Pradze, poszukajcie klimatycznych kawiarni i koniecznie dajcie znać. Wiosną chętnie się po praskiej stronie Warszawy powłóczę. Chwilowo jednak kapituluję. Motyl okazał się być ćmą, zostawiającą ciemne ślady po byle muśnięciu.
Czarny motyl
ul. Ząbkowska 2, Warszawa
- Hm... Jedna jest szara, a druga bardzo szara..
- To co, nadal chcemy tu coś zjeść?
Pytanie było retoryczne. Firanki są brudne, czego więc można się spodziewać na zapleczu? Jeśli dodać do tego zapach stęchlizny uderzający od progu, dawno niemalowane ściany i dłuuugą listę oferowanych dań (zbyt długą nawet jak na średniej wielkości restaurację) nawet naleśniki z malinową konfiturą przestają być przedmiotem pożądania.
Piszę o tym ku przestrodze - omijajcie to miejsce z daleka. Jeśli znajdziecie się na Pradze, poszukajcie klimatycznych kawiarni i koniecznie dajcie znać. Wiosną chętnie się po praskiej stronie Warszawy powłóczę. Chwilowo jednak kapituluję. Motyl okazał się być ćmą, zostawiającą ciemne ślady po byle muśnięciu.
Czarny motyl
ul. Ząbkowska 2, Warszawa
Kawa z mlekiem. Albo mleko z kawą.
Capu z puszystą, mleczną pianą. Duży kubek latte na rozgrzewkę w chłodne dni. A może małe macchiato z plamką mleka? Kawa i mleko to duet, bez którego wielu ludzi nie wyobraża sobie poranka.
Są dwie szkoły łączenia kawy z mlekiem. Jedna mówi o tym, że do picia z mlekiem powinno się używać ciemno palonej, wyrazistej w smaku kawy, której smak będzie intensywny nawet po dodaniu sporej ilości mleka.Druga - że bardziej harmonijny smak uzyskamy robiąc mleczną kawę na bazie łagodnej mieszanki. Osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji.
Trzeba jednak pamiętać, że równie ważne jak kawa jest mleko. Od ilości mleka na półkach można dostać oczopląsu - gorsze od wybierania mleka jest chyba tylko poszukiwanie masła w obcym sklepie (sprawdzanie za każdym razem ile jest masła w tym maśle, po które właśnie sięgam, bo nie mogę znaleźć ulubionego, doprowadza mnie do szału). Które mleko jest "najlepsze" każdy musi zdecydować sam, przypominam jednak, że najłatwiej spienia się to o większej zawartości tłuszczu (co najmniej 3.2%, np. Wsie Mleko i Hej mają 3,8%) i że pasteryzowane jest trochę lepsze niż UHT.
We Włoszech kawa z mlekiem i rogalik to śniadanie. A raczej mleko z kawą, bo przecież w cappuccino czy cafe latte kawa właściwie jest tylko dodatkiem do mleka. Takie śniadania w naszym klimacie nie zdają egzaminu, przynajmniej o tej porze roku. Jednak niezależnie od tego, w jakim kraju jesteśmy, jedno jest pewne. Dobra kawa + dobre mleko = dobre capu/latte. Zła kawa i/lub złe mleko psują cały efekt. Wtedy nie pomogą nawet rady baristów ;)
Są dwie szkoły łączenia kawy z mlekiem. Jedna mówi o tym, że do picia z mlekiem powinno się używać ciemno palonej, wyrazistej w smaku kawy, której smak będzie intensywny nawet po dodaniu sporej ilości mleka.Druga - że bardziej harmonijny smak uzyskamy robiąc mleczną kawę na bazie łagodnej mieszanki. Osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji.
Trzeba jednak pamiętać, że równie ważne jak kawa jest mleko. Od ilości mleka na półkach można dostać oczopląsu - gorsze od wybierania mleka jest chyba tylko poszukiwanie masła w obcym sklepie (sprawdzanie za każdym razem ile jest masła w tym maśle, po które właśnie sięgam, bo nie mogę znaleźć ulubionego, doprowadza mnie do szału). Które mleko jest "najlepsze" każdy musi zdecydować sam, przypominam jednak, że najłatwiej spienia się to o większej zawartości tłuszczu (co najmniej 3.2%, np. Wsie Mleko i Hej mają 3,8%) i że pasteryzowane jest trochę lepsze niż UHT.
We Włoszech kawa z mlekiem i rogalik to śniadanie. A raczej mleko z kawą, bo przecież w cappuccino czy cafe latte kawa właściwie jest tylko dodatkiem do mleka. Takie śniadania w naszym klimacie nie zdają egzaminu, przynajmniej o tej porze roku. Jednak niezależnie od tego, w jakim kraju jesteśmy, jedno jest pewne. Dobra kawa + dobre mleko = dobre capu/latte. Zła kawa i/lub złe mleko psują cały efekt. Wtedy nie pomogą nawet rady baristów ;)

One World. One Family. One Coffee
Taki tytuł nosi gigantyczna mozaika stworzona przez Saimira Stratiego, albańskiego artystę, który dał się już poznać jako twórca wielkoformatowych prac wykonanych z przedmiotów niekoniecznie kojarzących się ze sztuką.
Strati ma już na swoim koncie m.in. największy na świecie obraz z korków do wina i galopującego konia z wykałaczek, stworzył także postać Homera ze śrubek. Jego najnowsze dzieło to obraz zajmujący powierzchnię 25 metrów kwadratowych, wykonany z kawy. I nie jest to żadna nowoczesna abstrakcja - mozaika przedstawia 5 postaci reprezentujących różne regiony świata. Swoich przedstawicieli ma tu Afryka, Japonia, Brazylia, Europa i USA. Sam Strati podkreśla, że pracą mającą szansę na wpis w Księdze Rekordów Guinessa chciał zwrócić uwagę świata na fakt, że warto dzielić się miłością. - Kubek kawy wypity wspólnie z kimś bliskim zbliży nas do siebie bardziej, niż niejedno ważne spotkanie na szczycie, z którego tak słyną zagraniczni liderzy państw - powiedział.
Do ułożenia mozaiki Strati wykorzystał 140 kilogramów ziaren kawy o różnych stopniu palenia, od jasnozłotego po czarny. Mimo nieźle brzmiącej idei "pojednania ponad podziałami" nie mogę się pozbyć wrażenia, że to koszmarne marnotrawstwo. 140 kg kawy... Można by z tego przyrządzić 14 tysięcy filiżanek espresso!
![]() |
www.rekordyguinessa.pl |
Do ułożenia mozaiki Strati wykorzystał 140 kilogramów ziaren kawy o różnych stopniu palenia, od jasnozłotego po czarny. Mimo nieźle brzmiącej idei "pojednania ponad podziałami" nie mogę się pozbyć wrażenia, że to koszmarne marnotrawstwo. 140 kg kawy... Można by z tego przyrządzić 14 tysięcy filiżanek espresso!
Jak kawa zdradza charakter
Podobno to, w jaki sposób trzymamy filiżankę i jak szybko wypijamy kawę uważnemu obserwatorowi pozwala dostrzec... więcej, niż można by się spodziewać. Podobno na podstawie zachowania w trakcie picia kawy można wyróżnić kilka typów osobowości. Istnieje ich conajmniej siedem:
Typ lisa - w trakcie rozmowy zerka na krawędź filiżanki i zasłania się nią. Wychwytuje słabe strony przeciwnika.
Typ chwytający - chwyta filiżankę całą dłonią, a nie za ucho. „Szybki bill” chwytający każdą okazję, mało subtelny.
Typ leniwca – nie wyjmuje łyżeczki z filiżanki. Jest to lekkoduch zmęczony życiem i znudzony.
Typ znerwicowany – pracuje podczas picia kawy. Męczy go codzienność i poukładane życie. Jest narażony na stres.
Typ pawia - odchyla mały palec. To gawędziarz pragnący być w centrum uwagi. Chce być obserwowany przez innych i sam również obserwuje.
Typ aktora – manipuluje filiżanką podczas spotkania. Każdą okazję traktuje jako możliwość wystąpienia przed ludźmi.
Typ czepiający się - nie potrafi sam iść na kawę. Osoba potrzebująca towarzystwa, która w samotności pogrąża się we własnych myślach.
Czy któraś z tych opcji pasuje do Was? Ja jestem mało subtelna, znerwicowana i nie potrafię się sama sobą zająć. Przynajmniej tak wynika z "testu kawowego" ;) Co więcej - nie widzę nic złego w zatapianiu się we własnych myślach, a to, że piję kawę ze wzrokiem utkwionym w monitorze nie świadczy o tym, że męczy mnie codzienność i poukładane życie, tylko że mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. A każdemu, kto wmawia mi, że nie lubię poukładanego życia mam ochotę opowiedzieć o tym, że w każdy sobotni poranek podlewam storczyki, że poranna kawa to zawsze musi być espresso, że wieszam pranie tak, żeby kolejne rzeczy pasowały do siebie kolorystycznie, że jak urlop to we wrześniu, a na talerzu mięso ma być z lewej a surówka z prawej - w żadnym razie odwrotnie. Ale o tym innym razem.
Pozdrawiam Was serdecznie znad puszki z coca-colą
I.nna
Typ lisa - w trakcie rozmowy zerka na krawędź filiżanki i zasłania się nią. Wychwytuje słabe strony przeciwnika.
Typ chwytający - chwyta filiżankę całą dłonią, a nie za ucho. „Szybki bill” chwytający każdą okazję, mało subtelny.
Typ leniwca – nie wyjmuje łyżeczki z filiżanki. Jest to lekkoduch zmęczony życiem i znudzony.
Typ znerwicowany – pracuje podczas picia kawy. Męczy go codzienność i poukładane życie. Jest narażony na stres.
Typ pawia - odchyla mały palec. To gawędziarz pragnący być w centrum uwagi. Chce być obserwowany przez innych i sam również obserwuje.
Typ aktora – manipuluje filiżanką podczas spotkania. Każdą okazję traktuje jako możliwość wystąpienia przed ludźmi.
Typ czepiający się - nie potrafi sam iść na kawę. Osoba potrzebująca towarzystwa, która w samotności pogrąża się we własnych myślach.
Czy któraś z tych opcji pasuje do Was? Ja jestem mało subtelna, znerwicowana i nie potrafię się sama sobą zająć. Przynajmniej tak wynika z "testu kawowego" ;) Co więcej - nie widzę nic złego w zatapianiu się we własnych myślach, a to, że piję kawę ze wzrokiem utkwionym w monitorze nie świadczy o tym, że męczy mnie codzienność i poukładane życie, tylko że mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. A każdemu, kto wmawia mi, że nie lubię poukładanego życia mam ochotę opowiedzieć o tym, że w każdy sobotni poranek podlewam storczyki, że poranna kawa to zawsze musi być espresso, że wieszam pranie tak, żeby kolejne rzeczy pasowały do siebie kolorystycznie, że jak urlop to we wrześniu, a na talerzu mięso ma być z lewej a surówka z prawej - w żadnym razie odwrotnie. Ale o tym innym razem.
Pozdrawiam Was serdecznie znad puszki z coca-colą
I.nna
O książkach przy kawie
Czy wśród czytelników Kawowego są Szczecinianie? Jeśli tak, to czy znacie kawiarnie Columbus Coffee na ul. Krzywoustego? Trwa tam promocja - każdy kto przyniesie książkę, dostanie kawę za darmo. W momencie kiedy wszystkie dostępne półki w Columbus Coffee na Krzywoustego zostaną zapełnione, akcja “kawa za książkę” zostanie uruchomiona w innej kawiarni tej sieci. Taka biblioteczka działa już w Columbus Coffee w biurowcu Oxygen. Można sięgnąć po książkę i poczytać przy kawie, a nawet pożyczyć ją na dłużej i wziąć do domu.
Przyznam szczerze, że nie wiem, czy kawa serwowana w wyżej wymienionych miejscach jest godna polecenia. Jakoś nigdy nie nadarzyła się okazja, żeby się do Szczecina wybrać, choć kiedyś nawet dostałam przewodnik po tym mieście. Pomysł "książka za kawę" wydał mi się jednak tak fajny, że polecam w ciemno. Lubię czytać przy kawie, a kawiarni z książkami nie odwiedzam nałogowo tylko dlatego, że zawsze z takich miejsc wychodzę z książkami. Ostatnio zaczytałam się tak w gdańskiej Bookarni. Poszłam na kawę, wyszłam z czterema książkami, między innymi Ramseyem "po godzinach". To chyba najładniejsza z kulinarnych książek, jakie miałam ostatnio w ręku (czy Wam też zdarza się kupować książki tylko dlatego, że są ładne?). Twarda oprawa, porządny papier (matowy!) i znakomite fotografie w moich ulubionych ostatnio tonacjach, czyli wszelkich odcieniach morskich niebieskości.
Przyznam szczerze, że nie wiem, czy kawa serwowana w wyżej wymienionych miejscach jest godna polecenia. Jakoś nigdy nie nadarzyła się okazja, żeby się do Szczecina wybrać, choć kiedyś nawet dostałam przewodnik po tym mieście. Pomysł "książka za kawę" wydał mi się jednak tak fajny, że polecam w ciemno. Lubię czytać przy kawie, a kawiarni z książkami nie odwiedzam nałogowo tylko dlatego, że zawsze z takich miejsc wychodzę z książkami. Ostatnio zaczytałam się tak w gdańskiej Bookarni. Poszłam na kawę, wyszłam z czterema książkami, między innymi Ramseyem "po godzinach". To chyba najładniejsza z kulinarnych książek, jakie miałam ostatnio w ręku (czy Wam też zdarza się kupować książki tylko dlatego, że są ładne?). Twarda oprawa, porządny papier (matowy!) i znakomite fotografie w moich ulubionych ostatnio tonacjach, czyli wszelkich odcieniach morskich niebieskości.
![]() | |
Józef Wilkoń, Księga dżungli |
Inna książka, która sprawiła, że oniemiałam z zachwytu, to nowe wydanie Księgi dżungli (w tym miejscu serdecznie dziękuję św. Mikołajowi). I wcale nie chodzi o tekst. Oczywiście - Księdze dobrze zrobiło uwspółcześnione tłumaczenie Andrzeja Polkowskiego (przekładał m.in. „Opowieści z Narnii” i „Harry'ego Pottera” oraz oficjalne przemówienia i homilie Jana Pawła II wygłoszone w różnych krajach po angielsku). Ale prawdziwym smaczkiem są ilustracje Józefa Wilkonia. Wilki, tygrysy i biegnące przez karty książki bawoły sprawiają, że ta nowa Księga dżungli ma dwóch równoprawnych autorów - Kiplinga i Wilkonia.
Charlotte. Wszyscy jestesmy hipsterami.
Do Bistro Charlotte vel Chleb i Wino zajrzałam pół roku temu, na luźne spotkanie z moim starym znajomym. Wybraliśmy Plac Zbawiciela, bo było nam po drodze. A ja wykorzystałam okazję, by zajrzeć do nowego miejsca na gastronomicznej mapie miasta.
Właściwie odwiedziny te szczerze mnie ubawiły. Hej, pobawmy się w kawiarnię, która wcale nie jest trendy. To zabawa, którą zaproponowali właściciele, a gastronomiczni modnisie chętnie podjęli. Dzisiaj to, gdzie pijesz kawę, jest równie ważne jak to, gdzie kupujesz buty. Wspólny mianownik kolejnego sezonu to pozorne slow life, a w istocie wymuszone niewymuszenie. To dlatego, aby wejść do środka, musimy odbyć slalom pomiędzy siedzącymi na schodach przed lokalem klientami, którzy oparłszy się o swoje holendry zajadają bagietkę, która kruszy się na hipsterskie ubranka.
W środku powitał mnie wielki drewniany stół, betonowa podłoga, gołe ściany - fajnie. To lubię. Podeszłam do lady i zamówiłam sobie koszyk pieczywa (śniadanie Charlotte). Taki koszyk spożywa sie z wystawionymi przy tym wielgachnym stole specjałami: marmoladą, jakąś masą czekoladową, masłem i miodem (ale po pół roku pamięć mnie może mylić). Poprosiłam tez o espresso i latte. I obsłuzyłam sobie terminal, bo chłopiec za ladą akurat nie bardzo umiał (ale nosił conversy, więc pie****ić terminal!;).
Posiedzieliśmy, zjedliśmy i wyszliśmy. A mi nie chciałoby się nawet napisac o tym notki, gdyby nie fakt, że nastąpiło jakies zbiorowe szaleństwo na punkcie Charlotte. I jesli nawet Liska na Whiteplate, królowa wypieków, zachwyca się tym miejscem, to czas podzielić sie własnymi wrażeniami.
Być może trafiłam na kosz pieczywa długo czekający na swojego konsumenta, a może po prostu do tego zestawu wpadają zeschnięte kawałki, które nie zeszły do tostów. Być może można podawać latte w temperaturze ciała, ale ja nie jestem niemowlakiem, wolę coś bardziej gorącego niż 36,6. Oświadczam również, że serwowanie 200 ml świeżo wyciskanego soku z pomarańczy za 10 czy 11 złotych to zwykły obciach. Moi Drodzy Państwo, zapraszam do podobnych knajp w Danii i Szwecji, a zobaczycie, na czym rzeczywiście polega klimat kawiarnio-piekarni.
Jestem być może uprzedzona do miejsc masowego kultu, ale uważam, że jest coś żenującego w naszym sezonowym rzucaniu się na nowe lokale. Obecnie najlepszym lepem są oczywiście wszelkie hipsta' klimaty. Betonowa podłoga, drewniany stół i bagieta wystarczy, byśmy zachwycali się Charlotte. Jakość schodzi na drugi plan.
Karma po drugiej stronie Placu Zbawiciela, święcąca triumfy kilka sezonów temu patrzy na pewno zazdrośnie na tłumy wygrzewające się w słońcu na schodach (nigdy Wam nie opisałam mojej wizyty w Karmie za czasów jej świetności, toalety w opłakanym stanie i wszechobecnego smrodu papierosów).
Nawet jeśli Charlotte miała być miejscem bez nadęcia, to niestety, już to zepsuliśmy. Poczekam kilka sezonów, aż hipsterzy i spółka przerzucą się w inne miejsce. A tymczasem zamiast lajkować ją na fejsie, omijam z daleka i polubiłam fanpejdż "Opierdalam bagietę w Charlotte i rzucam okruchy biedakom z Planu B. (klik)*.
MagdaroWłaściwie odwiedziny te szczerze mnie ubawiły. Hej, pobawmy się w kawiarnię, która wcale nie jest trendy. To zabawa, którą zaproponowali właściciele, a gastronomiczni modnisie chętnie podjęli. Dzisiaj to, gdzie pijesz kawę, jest równie ważne jak to, gdzie kupujesz buty. Wspólny mianownik kolejnego sezonu to pozorne slow life, a w istocie wymuszone niewymuszenie. To dlatego, aby wejść do środka, musimy odbyć slalom pomiędzy siedzącymi na schodach przed lokalem klientami, którzy oparłszy się o swoje holendry zajadają bagietkę, która kruszy się na hipsterskie ubranka.

Posiedzieliśmy, zjedliśmy i wyszliśmy. A mi nie chciałoby się nawet napisac o tym notki, gdyby nie fakt, że nastąpiło jakies zbiorowe szaleństwo na punkcie Charlotte. I jesli nawet Liska na Whiteplate, królowa wypieków, zachwyca się tym miejscem, to czas podzielić sie własnymi wrażeniami.
Być może trafiłam na kosz pieczywa długo czekający na swojego konsumenta, a może po prostu do tego zestawu wpadają zeschnięte kawałki, które nie zeszły do tostów. Być może można podawać latte w temperaturze ciała, ale ja nie jestem niemowlakiem, wolę coś bardziej gorącego niż 36,6. Oświadczam również, że serwowanie 200 ml świeżo wyciskanego soku z pomarańczy za 10 czy 11 złotych to zwykły obciach. Moi Drodzy Państwo, zapraszam do podobnych knajp w Danii i Szwecji, a zobaczycie, na czym rzeczywiście polega klimat kawiarnio-piekarni.
Jestem być może uprzedzona do miejsc masowego kultu, ale uważam, że jest coś żenującego w naszym sezonowym rzucaniu się na nowe lokale. Obecnie najlepszym lepem są oczywiście wszelkie hipsta' klimaty. Betonowa podłoga, drewniany stół i bagieta wystarczy, byśmy zachwycali się Charlotte. Jakość schodzi na drugi plan.
Karma po drugiej stronie Placu Zbawiciela, święcąca triumfy kilka sezonów temu patrzy na pewno zazdrośnie na tłumy wygrzewające się w słońcu na schodach (nigdy Wam nie opisałam mojej wizyty w Karmie za czasów jej świetności, toalety w opłakanym stanie i wszechobecnego smrodu papierosów).
Nawet jeśli Charlotte miała być miejscem bez nadęcia, to niestety, już to zepsuliśmy. Poczekam kilka sezonów, aż hipsterzy i spółka przerzucą się w inne miejsce. A tymczasem zamiast lajkować ją na fejsie, omijam z daleka i polubiłam fanpejdż "Opierdalam bagietę w Charlotte i rzucam okruchy biedakom z Planu B. (klik)*.
Bistro Charlotte
Plac Zbawiciela
Warszawa
PS: Profesjonalną recenzję Charlotte serwuje Maciej Nowak na Warszawa.Gazeta.pl (klik) (stamtąd zaczerpnęłam wykorzystane wyżej zdjęcie). Polecam!
PS2: A co jest obecnie w modzie poza stolicą? Gdzie najlepiej zaparkować holendra we Wrocku, Poznaniu czy Lublinie? Wpisujcie miasta ;)
*Plan B. - mieszczący się nad Charlotte coraz mniej modny klub ;)
każdemu pachnie inaczej
Julian Tuwim
Zapach szczęścia
Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie,
A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią.
Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie,
Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion.
Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie,
Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował!
A kijem obtłukując szyszki i żołędzie
Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował!
I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska.
Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko...
I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska.
A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko.
Zapach szczęścia
Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie,
A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią.
Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie,
Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion.
Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie,
Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował!
A kijem obtłukując szyszki i żołędzie
Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował!
I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska.
Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko...
I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska.
A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko.
Nowe Wspaniałe Życie
Prawie druga w nocy. Sama w domu, cieszę się ciszą, mam dużo czasu, żeby pobyć tylko ze swoimi myślami. W pół drogi pomiędzy piątą rocznicą ślubu a dziesiątą edycją moich osiemnastych urodzin naszło mnie na refleksje. To efekt uboczny spotkań z dawno niewidzianymi ludźmi. Cztery rozwody i poród - tak by to można najkrócej podsumować. Poczułam się dorosła i... szczęśliwa? Głupio zabrzmi to, co powiem, ale czasem dobrze jest zobaczyć, że inni mają bardziej skomplikowane życie niż moje.
Jeśli komuś mogę czegoś zazdrościć, to tylko tego, że te "końce" wyznaczają nowe "początki". Ekscytujące początki związków, które, choćby nie wiem jak bardzo były przelotne, zawsze wyglądają tak samo. Nawet najfajniejsza randka z mężem to już nie to samo (chyba, że to cudzy mąż, ale takich opcji oczywiście nie zakładamy). Swoją drogą - to niesamowite, jak się gdzieś w głowie kodują "różne takie" dane. Wodziłam ostatnio nosem za kolegą z pracy, bo pachniał niebezpiecznie znajomo. Zapachy nie do zmycia, tak jak tatuaże... Trzeba przy okazji zapytać Magdaro, czy w ogóle jest coś, co zostaje w pamięci dłużej, niż zapach?
Ale wracając do tych nieszczęsnych rozwodów... Jeden z nich "świętowałyśmy" w Nowym Wspaniałym Świecie. Zajrzyjcie tam koniecznie (ul. Nowy Świat 63) będąc w okolicy. Jest co najmniej kilka powodów:
1. Świetna kawa. Piłam espresso macchiato (6 zł). Bardzo aromatyczne, z nieprzesadną ilością mleka, podane w podgrzanej filiżance. Na 5+
2. Frytki. Wiem, to brzmi okropnie prozaicznie. Powinnam chyba napisać, że to ziemniaczana poezja w czystej postaci? Nie. Frytki to frytki. Żadna kulinarna grafomania nie zmieni pieczonego kartofla w nic wykwintnego. I dobrze. Tak ma być. Czasem człowiek ma ochotę na konkret, na kawałki ziemniaka z solą i sosem meksykańskim. W NWŚ porcja (duża) kosztuje 9 zł. Spróbujcie.
3. Świetna muzyka w tle
4. Niezobowiązujący wystrój. Można przyjść w przykurzonych trampkach, kiwać się na krześle i mieć pewność, że nikt nie będzie dziwnie patrzył ;)
5. Przestrzeń. Gdybym w domu miała dużo mebli, pewnie już bym się większości pozbyła, tak mi się ostatnio podobają puste przestrzenie i gołe ściany w chłodnych kolorach.
6. Podobno odbywają się tam fajne koncerty i inne kulturalne imprezy. Na żadnej jeszcze nie byłam, ale mam zamiar nadrobić w najbliższym czasie.
A na razie dedykuję E. ten kawałek:
Z kulturalnym pozdrowieniem
I.nna
Jeśli komuś mogę czegoś zazdrościć, to tylko tego, że te "końce" wyznaczają nowe "początki". Ekscytujące początki związków, które, choćby nie wiem jak bardzo były przelotne, zawsze wyglądają tak samo. Nawet najfajniejsza randka z mężem to już nie to samo (chyba, że to cudzy mąż, ale takich opcji oczywiście nie zakładamy). Swoją drogą - to niesamowite, jak się gdzieś w głowie kodują "różne takie" dane. Wodziłam ostatnio nosem za kolegą z pracy, bo pachniał niebezpiecznie znajomo. Zapachy nie do zmycia, tak jak tatuaże... Trzeba przy okazji zapytać Magdaro, czy w ogóle jest coś, co zostaje w pamięci dłużej, niż zapach?
Ale wracając do tych nieszczęsnych rozwodów... Jeden z nich "świętowałyśmy" w Nowym Wspaniałym Świecie. Zajrzyjcie tam koniecznie (ul. Nowy Świat 63) będąc w okolicy. Jest co najmniej kilka powodów:
1. Świetna kawa. Piłam espresso macchiato (6 zł). Bardzo aromatyczne, z nieprzesadną ilością mleka, podane w podgrzanej filiżance. Na 5+
2. Frytki. Wiem, to brzmi okropnie prozaicznie. Powinnam chyba napisać, że to ziemniaczana poezja w czystej postaci? Nie. Frytki to frytki. Żadna kulinarna grafomania nie zmieni pieczonego kartofla w nic wykwintnego. I dobrze. Tak ma być. Czasem człowiek ma ochotę na konkret, na kawałki ziemniaka z solą i sosem meksykańskim. W NWŚ porcja (duża) kosztuje 9 zł. Spróbujcie.
3. Świetna muzyka w tle
4. Niezobowiązujący wystrój. Można przyjść w przykurzonych trampkach, kiwać się na krześle i mieć pewność, że nikt nie będzie dziwnie patrzył ;)
5. Przestrzeń. Gdybym w domu miała dużo mebli, pewnie już bym się większości pozbyła, tak mi się ostatnio podobają puste przestrzenie i gołe ściany w chłodnych kolorach.
6. Podobno odbywają się tam fajne koncerty i inne kulturalne imprezy. Na żadnej jeszcze nie byłam, ale mam zamiar nadrobić w najbliższym czasie.
A na razie dedykuję E. ten kawałek:
Z kulturalnym pozdrowieniem
I.nna
Bez ciśnienia. Alternatywne sposoby parzenia kawy.
1. września chyba każdemu kojarzy się ze szkolą. Kto chciałby się doszkolić w alternatywnych sposobach parzenia kawy, może sie tego dnia wybrać do MiTo - nowej warszawskiej kawiarnio-księgarnio-galerii (uff, długie określenie).

Informacje o spotkaniu "Bez ciśnienia" na facebooku.
Strona MiTo na fejsie.
MiTo. Art Cafe Books.
www.mito.art.pl
ul. Waryńskiego 28 (pomiędzy Pl. Zbawiciela a metrem Politechnika)
00-650 Warszawa
Schab kawowy z migdałami i suszoną śliwką*
Swego czasu Pani Wydawca z Jednego Ważnego Programu Śniadaniowego zaprosiła nas do gotowania podczas programu. Ponieważ należało zaprezentować danie główne, a na Kawowym cokolwiek mało mamy mięsa, poświęciłam trochę czasu na przygotowanie własnego przepisu na potrawę mięsną z kawą.
Pani Wydawca z JWPŚ ostatecznie nas olała na rzecz Adama Małysza, nawet nie uprzedziwszy, ale po pierwsze, przegrać z Adamem to jak wygrać, a po drugie, ostał się oryginalny przepis, który niniejszym ma premierę w sieci.
Chcąc uniknąć porażki, należało wybrać jakiś wdzięczny rodzaj mięsiny, która dobrze przyjmie kawową marynatę oraz nada się do pieczenia w rękawie, dzięki czemu aromat nie ucieknie. (A poza tym nie przepadam za smażonym mięsem i co mogę wsadzam do piekarnika).
Pani Wydawca z JWPŚ ostatecznie nas olała na rzecz Adama Małysza, nawet nie uprzedziwszy, ale po pierwsze, przegrać z Adamem to jak wygrać, a po drugie, ostał się oryginalny przepis, który niniejszym ma premierę w sieci.
Chcąc uniknąć porażki, należało wybrać jakiś wdzięczny rodzaj mięsiny, która dobrze przyjmie kawową marynatę oraz nada się do pieczenia w rękawie, dzięki czemu aromat nie ucieknie. (A poza tym nie przepadam za smażonym mięsem i co mogę wsadzam do piekarnika).
Składniki na kawał schabu kawowego:
- 70-80 dkg schabu bez kości
- 250 gram suszonych śliwek*
- 4 łyżeczki świeżo zmielonej mocnej kawy
- łyżka kawy w ziarnach
- łyżeczka goździków
- 4 łyżki oliwy z oliwek
- 4 łyżki miodu
- 1/2 łyżeczki cynamonu
- 1/2 łyżeczki sproszkowanego imbiru
- garść migdałów w słupkach
- sól
Wykonanie:
1. Kawę drobno zmielić, zalać 150ml wrzątku, dodać garść goździków i zaparzać 10 min. (Świetnie nadaje sie do tego french press).
2. Wywar z kawy i goździków odcedzić od fusów. Dodać do niego 4 łyżki miodu, cynamon, imbir i wymieszać. Na koniec dodać oliwę i wymieszać.
3. Mięso dobrze umyć, lekko (!) posolić (osobiście soli unikam, więc w ogóle nie soliłam mięsa), zrobić wzdłuż dwie dziury na wylot, dziury wypchać na maksa śliwkami (uwielbiam śliwki w mięsie, więc zawsze pcham tam ile się da). Śliwek użyć tyle, ile wejdzie do dziur. Dzięki nim mięso nie wyschnie i będzie w środku przyjemnie wilgotne.
4. Nadziane mięso nacieramy kawowym sosem, polewamy je resztą sosu i wstawiamy do lodówki na godzinę. (Wersja dla niecierpliwych: 30 minut, ale wtedy mięso może troche słabiej naciagnąć aromat).
5. Do rękawa do pieczenia wkładamy mięso, wlewamy resztę sosu kawowego, wierzch posypujemy migdałami w słupkach. Wokół mięsa w rękawie można wysypać kilka ziaren kawy oraz położyć kilka suszonych śliwek.
6. Rękaw nakłuwamy na górze w kilku miejscach. Pieczemy w temperaturze 180 stopni przez ok. 50 minut.
Schab kawowy gotowy. Moim zdaniem schab najlepiej smakuje z ziemniaczanym purre oraz sałatą z pomidorkami koktajlowymi i sosem vinegret zwykłym lub miodowym (sprawdzone przepisy na sosy są TU).
Zapewniam, że smakuje wybornie. Zaletą dania jest także to, ze schab pieczony nie może sie nie udać. Niestety nie zrobiłam zdjęcia, ale nadrobię przy najbliższej okazji.
Smacznego! Dajcie znać jak Wam smakowało.
Magdaro
* Można użyć moreli. W sumie pierwszą wersję zrobiłam z morelami, ale na mój gust sa zbyt mdłe i śliwki nadają się do tego zestawu znacznie lepiej.
2. Wywar z kawy i goździków odcedzić od fusów. Dodać do niego 4 łyżki miodu, cynamon, imbir i wymieszać. Na koniec dodać oliwę i wymieszać.
3. Mięso dobrze umyć, lekko (!) posolić (osobiście soli unikam, więc w ogóle nie soliłam mięsa), zrobić wzdłuż dwie dziury na wylot, dziury wypchać na maksa śliwkami (uwielbiam śliwki w mięsie, więc zawsze pcham tam ile się da). Śliwek użyć tyle, ile wejdzie do dziur. Dzięki nim mięso nie wyschnie i będzie w środku przyjemnie wilgotne.
4. Nadziane mięso nacieramy kawowym sosem, polewamy je resztą sosu i wstawiamy do lodówki na godzinę. (Wersja dla niecierpliwych: 30 minut, ale wtedy mięso może troche słabiej naciagnąć aromat).
5. Do rękawa do pieczenia wkładamy mięso, wlewamy resztę sosu kawowego, wierzch posypujemy migdałami w słupkach. Wokół mięsa w rękawie można wysypać kilka ziaren kawy oraz położyć kilka suszonych śliwek.
6. Rękaw nakłuwamy na górze w kilku miejscach. Pieczemy w temperaturze 180 stopni przez ok. 50 minut.
Schab kawowy gotowy. Moim zdaniem schab najlepiej smakuje z ziemniaczanym purre oraz sałatą z pomidorkami koktajlowymi i sosem vinegret zwykłym lub miodowym (sprawdzone przepisy na sosy są TU).
Zapewniam, że smakuje wybornie. Zaletą dania jest także to, ze schab pieczony nie może sie nie udać. Niestety nie zrobiłam zdjęcia, ale nadrobię przy najbliższej okazji.
Smacznego! Dajcie znać jak Wam smakowało.
Magdaro
* Można użyć moreli. W sumie pierwszą wersję zrobiłam z morelami, ale na mój gust sa zbyt mdłe i śliwki nadają się do tego zestawu znacznie lepiej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)