Jasne, że nie po to

zuch.blox.pl
dodajdo.com

Notatki znad filiżanki

- Chodźmy do kina.
- Ale do kina, czy na film?

Ot, dylemat. Znany chyba każdej parze, nie jest całkiem pozbawiony sensu również w odniesieniu do kawiarni. Zwykle "chodźmy na kawę" nie oznacza konieczności dostarczenia odrobiny kofeiny do organizmu, tylko chęć spędzenia razem czasu. W każdym razie moje "chodźmy na kawę" może oznaczać milion rzeczy: "chciałabym ci o czymś opowiedzieć", "spotkajmy się same, bez naszych facetów", "nie chce mi się siedzieć w domu", "dawno nie pisałam na Kawowym", a nawet "stęskniłam się za tobą". A jak już jestem przy stoliku, nie mogę się powstrzymać od obserwowania ludzi.

1.
Przyszła co najmniej 15 minut za wcześnie. Zdążyła zamówić latte, dwa razy zmieniała miejsce, aż w końcu usiadła tak, żeby mieć widok na wejściowe drzwi i kawałek ulicy. Wygładziła wszystkie nieistniejące fałdki na sukience, poprawiła włosy. Jest taka pachnąca i wyprasowana... nie wpadła tu na kawę po pracy. Mogę się założyć, że spędziła z pół godziny przed lustrem zastanawiając się, w co się ubrać, żeby jednocześnie świetnie wyglądać i nie robić wrażenia wystrojonej. Nie ulega wątpliwości, że na kogoś czeka. Nie, to nie jest dobre określenie. Ona nie czeka, ona cała JEST czekaniem. Można z niej czytać jak z menu, widać ekscytację i odrobinę zdenerwowania. Gdyby była bohaterką jakiegoś filmu, pewnie już zaczęłabym się z nią utożsamiać, w końcu znam to doskonale. Poza tym ma oficerki w kolorze świeżych kasztanów, zupełnie takie jak moje. Domyślam się, że ma bardzo szczupłe łydki i pewnie miała problem ze znalezieniem ładnych butów, które mają na tyle wąskie cholewki, że nie wyglądają na niej jak kalosze po starszej siostrze.

Jest wreszcie. Siedzę tyłem do drzwi, ale widzę to "wreszcie" w jej oczach. Rzut oka i już wiem, że nie tylko buty podobają nam się takie same. Jest duży, ma mocno zarysowaną szczękę i łobuzerski uśmiech. Staje na palcach i całuje go w policzek na powitanie, on ją mocno przytula. Siadają przy sąsiednich bokach stolika, ona coś opowiada z przejęciem, jest taka radosna; aż jej trochę zazdroszczę tego stanu. W pewnym momencie on poprawia jej grzywkę, choć grzywka jest na swoim miejscu i wcale nie trzeba jej poprawiać. Ona jakby trochę zaskoczona tym gestem, odsuwa się i opiera o oparcie krzesła. Ale po chwili nachyla się jeszcze bliżej, zwraca się ku niemu całym ciałem i widzę, że nawet stopy po stolikiem wyciąga w jego stronę. To jeszcze flirt, czy już gra wstępna? Bawi się sytuacją i robi to specjalnie, czy są to sygnały wysyłane bez udziału świadomości? I czy on będzie umiał je odczytać? Wydaje się taki sympatyczny, żałuję, że nie mogę mu powiedzieć "chłopaku, nie spieprz tego, ona już jest Twoja, choć może jeszcze sama o tym nie wie".

2.
Gimnazjalistki. Jedna "zwyczajna", druga blond niunia spalona na solarium, do stereotypowego wizerunku brakuje jej tylko białych kozaczków. Są tak do siebie niepodobne, że dziwię się skąd biorą wspólne tematy do rozmów. Blondi coś opowiada, co chwila wybuchając śmiechem. Zwyczajna mówi niewiele, od czasu do czasu kiwa głową potakująco. W końcu zamawia cappuccino. Co dla Pani? - pyta blondynkę baristka. Blondi kręci głową i nie zamawia nic, mówiąc, że nie pije kawy, bo kawa jest niezdrowa. Czytała (!), że kawa wypłukuje magnez i wapń i powoduje choroby serca. Idą do stolika, a Blondi wyciąga z torby red bula.

3.
Oboje bardzo elegancko ubrani, każde z nich z własną skórzaną teczką pełną Bardzo Ważnych Dokumentów. On ma nienagannie skrojony garnitur i spinki w mankietach, ona kołysze biodrami ostrożnie stawiając kroki na niebotycznie wysokich obcasach. Mają pewnie 35-40 lat. Każde z nich przyjechało własnym samochodem (ciekawe, ile ona ma par butów w swoim), on pomaga zdjąć jej płaszcz, ona jemu podaje menu. Po chwili pytają kelnera o danie dnia.

Ale wie pan, to musi być coś specjalnego, bo i okazja jest wyjątkowa... To może łosoś pieczony z... - Ona i kelner zaczynają mówić w tym samym momencie, kelner milknie, ona kończy, jakby go w ogóle nie słyszała: ...właśnie wyszliśmy ze sprawy rozwodowej. Kelner wyraźnie skonsternowany, nie wie, czy mówić dalej o tym łososiu, pogratulować zakończenia nieudanego związku czy może raczej powiedzieć "bardzo mi przykro". Współczuję mu, pewnie też bym nie wiedziała. Ale coś chyba powinien powiedzieć - niby zdanie rzucone od niechcenia, ale jednak widać, że czeka na reakcję. W końcu zamawiają, ale nie łososia, tylko comber z sarny marynowany w burgundzie i kaczkę w sosie truskawkowym. A ja nadal studiuję kartę i widzę, że jest też pozycja pt. pieróg z Pacanowa.
dodajdo.com

"Ostatnia noc w Twisted River" albo pocałunek wilka

W ostatnim Magazynie Bardzo Kulturalnym w radiowej Trójce dr Jan Zając przekonywał prowadzącą, redaktor Barbarę Marcinik, że internet nie tylko nie zabija kultury, ale wręcz przeciwnie: zachęca do konsumpcji różnych jej obszarów. Stali czytelnicy Kawowego zgodzą się, że my tutaj też czasami zachęcamy się wzajemnie do konsumpcji książek, muzyki czy filmów. I dzisiaj chciałabym Wam polecić nową pozycję do skonsumowania lub podarowania komuś na święta - książkę o przeznaczeniu, przypadkach, męskiej przyjaźni i gotowaniu.

John Irving uwiódł mnie dawno temu. I wcale nie "Światem według Grape'a", lecz "Regulaminem tłoczni win" i "Jednoroczną wdową". Bez namysłu sięgnęłam zatem po jego najnowszą powieść, "Ostatnią noc w Twisted River".
Jestem już po lekturze opasłego tomiska. I cierpię. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się zakochać w bohaterze literackim. Zajrzałam jednak na stronę fanów Irvinga na Facebooku i odetchnęłam z ulgą. Nie tylko ja chciałabym być na miejscu Six-Pack Pam, a jeszcze lepiej Rosie - kobiet Ketchuma - nieokrzesanego flisaka, niepoprawnego politycznie i obyczajowo, absolutnie niereformowalnego wybuchowego trapera (zapewne moja słabość do wysokich meżczyzn nie jest tu bez znaczenia). Irving jest mistrzem budowania postaci - w książce zresztą pojawia się fragment o tym, że fikcyjni bohaterowie są dużo ciekawsi niż prawdziwi ludzie.
Ale nie przez Ketchuma polecam Wam dzisiaj "Ostatnią noc w Twisted River". Zresztą, Irvingowi udała się ciekawa rzecz: ta książka nie ma jednego głównego bohatera. Być może wcale nie będziecie, jak ja, wyczekiwać, aż na kartach powieści pojawi się Ketchum. Może za głównego bohatera uznacie kucharza Dominica Bacciagalupo vel Poppolo vel Tony'ego Angela. Lub jego syna Daniela, pisarza, w którym dostrzegam alter ego Irvinga, dyskutującego od czasu do czasu z czytelnikiem.
Nie będę Wam odbierała przyjemności czekania na punkt kulminacyjny, jak to czynią wydawcy, umieszczając zbyt wiele mówiące opinie na okładce książki. Powiem jedynie, że to opowieść o męskiej przyjaźni, przypadkach, które rządzą naszym życiem, przeznaczeniu, od którego nie można uciec, gotowaniu, które jest czymś więcej niż przygotowaniem posiłku, podróży przez różne kraje i miasta; jest też o sztuce pisania książek i o tym, ile w nich jest fikcji, a ile doświadczeń autora.
Uzasadnieniem polecania Wam tej książki właśnie na Kawowym są misternie wplecione w fabułę historie kulinarne. Skromny włoski emigrant uchyla od czasu do czasu rąbka tajemnicy, zdradzając sekrety najlepszego ciasta na pizzę (z dodatkiem miodu), a czasami całe przepisy z kuchni włoskiej i azjatyckiej.
Znajdziemy w "Ostatniej nocy..." i akcent kawowy. Mój ulubieniec Ketchum konsekwentnie do końca życia przygotowywał kawę na sposób flisacki - zmieloną gotował wraz ze skorupkami jajek, które "przyklejały" fusy do siebie.
Chętnie bym podyskutowała z kimś z Was, kto już czytał "Ostatnią noc w Twisted River". O czym, Waszym zdaniem, jest ta książka? I o kim? I czy do Was ównież, po skończeniu lektury, wracały konkretne zdania lub zgoła całe fragmenty ksiażki, ukazując swoje nowe znaczenie?
I chociaż zakończenie wydało mi się nieco nierealne, bo moja wiara w przeznaczenie nie jest aż tak bezgraniczna, to jednak zastosowana przez Irvinga klamra narracyjna wynagradza mi to w zupełności. Dzięki niej książka mówi do mnie jeszcze teraz, mimo, że czeka już na kolejnego czytelnika.
Gorąco polecam!
Magdaro
dodajdo.com

Kawa pod choinkę

Jeżeli jeszcze nie kupiliście prezentów świątecznych – przyjmijcie wyrazy współczucia. W centrach handlowych i sklepach z gadżetami jest już tłum. Żebyście nie musieli dłużej tracić czasu na rozmyślania, co kupić pod choinkę, podrzucamy kilka pomysłów z różnych kategorii.

Kategoria: „No limits”
...zwana inaczej "wszystko dla ciebie, bejbe". Jeśli Wasz Św. Mikołaj na duży budżet, zainwestujcie w ekspres. Na Boga! Nie w ten ekspres. Mam na myśli coś naprawdę porządnego, co będzie służyło przez kolejne i kolejne święta. Z ekspresów dostępnych łatwo na polskim rynku (bo przecież jest już połowa grudnia i święta za pasem, i nie mamy czasu na sprowadzanie ekspresu z daleka) polecamy np. marki Demoka czy Gaggia, a dla wielbicieli ekspresów na kapsułki - schludne ekspresy Nespresso (żeby nie było, że się uwzięłam na tego producenta),(uwaga, warto do prezentu dołączyć zapas kapsuł lub też oświadczenie, że zobowiązujemy się dostarczać przy wszelkich możliwych okolicznościach kolejne dostawy tychże). Jeśli chcecie sobie przypomnieć, jak wybrać dobry ekspres, to polecam archiwalny tekst I.nnej „Jaki ekspres kupić”, część pierwszą i drugą.

Kategoria: „Dla konesera”
Pamiętając, że nie mamy czasu na poszukiwania gadżetów naprawdę koneserskich i że musi tu się znaleźć coś, co można kupić w pobliskim centrum handlowym, polecamy dwie sprawdzone, robiące wrażenie nawet na laikach, pozycje: kopi luwak oraz blue mountain. Aha, upewnijcie się, że obdarowywana osoba zna pochodzenie kopi luwak i potrafi docenić... ykhm... ujmę to tak: długą drogę, którą przebyły ziarenka tej kawy, zanim trafiły pod choinkę.

Kategoria: „Coś włoskiego”
Proponuję mokę. Obecnie dostępną nawet w większych supermarketach. Ale jeśli się pospieszycie, to może jeszcze Paweł z Wloskieespresso.pl zdąży Wam dostarczyć zamówienie. Ja zawsze polecam Bialetti – takie widywałam w użyciu we Włoszech i jak dla mnie to wystarczająca rekomendacja. Słówko o moce vel kafetierze na Cafe Prego.

Kategoria: „Coś praktycznego”
French press? Sprawdza się i w domu, i w pracy, i na urlopie. Nie zawsze możemy dostać kawę z ekspresu, nie zawsze mamy na czym postawić mokę, za to znacznie częściej mamy dostęp do wrzątku. Zalewany, dociskamy, czekamy i raczymy się dobrą kawą. Bez fusów. (btw, nie wiem, czy wspominałam, że moje pierwsze słowo to było „fusi” – mam na to świadków).

Kategoria: „Coś zaskakującego”
W gruncie rzeczy, kandydat w tej kategorii ze swej natury nie jest zaskakujący. Ot, zwykły kawowy młynek. Ale zaskakująco podnosi jakość kawy. Żadna, powtarzam, żadna, choćby najlepiej zapaczkowana mielona kawa, nie będzie smakowała tak dobrze, jak wtedy, gdy zmielicie ją tuż przed użyciem. Zapewniam, że obdarowana osoba po pierwszym użyciu doceni Wasz prezent i na pewno będzie miło zaskoczona.
Możecie wybierać pomiędzy młynkami ręcznymi kupionymi w sklepie z akcesoriami kuchennymi, młynkami z duszą, po które musicie się pofatygować na targ staroci, zwykłymi elektrycznymi młynkami za kilkadziesiąt złotych oraz prawdziwymi kombajnami, budzącymi szacunek możliwościami kalibrowania oraz ceną. Jak wybrać dobry młynek radziłyśmy w tym wpisie. Oczywiście nie warto popadać w przesadę; myślę, że młynek dostosowujący się do bicia naszego serca, to już lekka przesada.

Kategoria: „Coś drobnego [i nie zobowiązującego]”
Jeszcze na studiach rozpoczęliśmy z przyjaciółmi miłą praktykę, którą kontynuujemy już bodaj ósmy rok. Ponieważ na święta każdy rozjeżdżał się w swoją stronę, tydzień przed Wigilią urządzaliśmy sobie wieczorek przy barszczu z uszkami i rybie po grecku. Przynosiliśmy sobie drobne prezenty. Naprawdę drobne, na studencką kieszeń. Paczuszkę czekoladek, modne pończochy lub własnoręcznie malowany kubek. Do grupy prezentów drobnych i miłych, nie należących jednocześnie do kategorii „kurzołapów i durnostojek” należy najprostszy spieniacz mleka. Do kupienia już za kilka złotych, plus bateryjka. Mleczko spienia jak ta lala!

To tyle pomysłów na te Święta. Jeśli macie swoje, podzielcie się w komentarzach.
Wesołych zakupów.
Magdaro

dodajdo.com

Kawowy na żywo w sieci i radiowej Trójce

Mały alercik. Jeśli chcielibyście obejrzeć relację z jutrzejszych paneli dyskusyjnych na Blog Forum Gdańsk, lajfstriming będzie tutaj. Startuję z przepytywaniem Liski, Segritty i Pandy o 11:15, panel A. Jeśli chcecie jeszcze dorzucić jakieś pytanie, macie czas do wieczora.

Tych, którzy nie załapią się na relację na żywo, zapraszamy przed radioodbiorniki między 14. a 15. - będziemy też w audycju Barbary Marcinik w radiowej Trójce.

Słowem, nastawiajcie ekspresy.
Magdaro
dodajdo.com

Kawowy dwulatek

Jak już Wam wspominałam, Kawowy kończy w tym miesiącu dwa lata. Tak jak w zeszłym roku, będziemy miały dla Was konkurs z kawową nagrodą. W zeszłym roku mieliśmy wykapowatko (właśnie, jak się sprawuje?) od mniejszości wietnamskiej ze Śląska Cieszyńskiego. W tym roku sponsorem nagrody jest Świeżopalona.pl – Paweł podarował nam świeżo sprowadzoną świeżo paloną mieszankę GuatelamaSHB Teresita.
Zasady konkursu przedstawimy w najbliższy poniedziałek. Ale już teraz warto przejrzeć wpisy z ostatniego roku i odrobić lekcje. W tym roku poza konkursem z wiedzy o kawie – zadanie dodatkowe. W końcu jesteśmy już razem dwa lata i musimy od siebie wymagać, c’nie?
Pozdrawiam z Blog Forum Gdańsk,
Magdaro
dodajdo.com

W uszach - waciki. W filiżance... Pellini

Z bólem jest prawie tak, jak ze smakiem. To kwestia subiektywna. Dla mnie zdecydowanie gorszy do zniesienia jest ból ucha niż zębów. Plombowanie bez znieczulenia - żaden problem. Ale uszy sprawiają, że zaprzyjaźniam się z Ketonalem w wersji forte. W nocy liczę do stu we wszystkich językach, jakich kiedykolwiek się uczyłam i okazuje się, że przy odpowiedniej motywacji (czyli skupić na czymś i nie myśleć, jak boli) jestem w stanie przypomnieć sobie nawet co nieco z lekcji niemieckiego, którego nigdy nie lubiłam. Inna metoda to wyobrazić sobie drogę. Tak, jakby się ją oglądało z samochodu; jedziesz, mijasz łąki, pola, lasy, kolejne wzniesienia i zakręty, wyobrażając sobie wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. To naprawdę działa i - podobnie jak z liczeniem - może nie mieć końca. Zawsze można jechać dalej.   

W tym stanie nie bardzo mam ochotę na życie towarzyskie. Szczerze mówiąc, nie chce mi się wychodzić z domu. Korzystając z okazji podzielę się kawowymi wrażeniami z prywatnej filiżanki. Ostatnio piję Pellini Classico, kupioną w jakimś włoskim markecie za niecałe 6 euro za kilogram. W polskich sklepach internetowych ta kawa kosztuje ok 60 zł. Klasyczna mieszanka 60% arabiki i 40% robusty. Ziarenka różnej wielkości, ale w dość jednolitym kolorze, palona średnio ciemno. Zapach po otwarciu opakowania bardzo intensywny, czuć go było w całym mieszkaniu jeszcze ze dwie godziny później. Po zaparzeniu dochodzę do wniosku, że to coś dla miłośników wyrazistych smaków. Jest intensywna, z lekką nutą goryczki. Z mlekiem komponuje się całkiem nieźle, choć moim zdaniem lepsza jest sama. Jeśli już, to raczej macchiato niż cappu. Wolę, kiedy smak mleka i kawy się uzupełniają, a nie ze sobą walczą, dlatego bardziej smakuje mi cappuccino z jakiejś delikatniejszej mieszanki.

Zdecydowanie bardziej subtelna jest Pellini Top. Piłam ją już dość dawno temu, więc wrażenia nieco się rozmyły, ale pamiętam, że wyraźnie czułam w niej czekoladę. Chyba wydawała mi się troszkę kwaskowata, ale to nie wada, tylko cecha 100% arabiki. Wydaje mi się, że to taka kawa, która będzie smakowała każdemu, więc w ciemno można ją brać na święta, tym bardziej, że taka ładna puszka będzie się nieźle prezentowała na półce (tfu, co ja mówię, w lodówce). Jedynie cena może trochę zniechęcać - 30-40 zł za 250g.
dodajdo.com

Kawowy i White Plate w Gdańsku

Do przyjazdu do Gdańska nie trzeba mnie szczególnie namawiać. Jestem fanką całego Trójmiasta. A jak się dowiedziałam, że mam poprowadzić debatę o blogach lifestylowych, a do debaty mogę zaprosić Liskę z White Plate, no to się pewnie domyślacie, że już spakowałam walizeczkę.

Dyskusja nasza będzie miała miejsce 12. grudnia, podczas drugiego dnia Blog Forum Gdańsk 2010, jak nazwa wskazuje, spotkania poświęconego blogom. Patrzę sobie na program i widzę, że w gruncie rzeczy jeden jedyny nasz panel będzie traktował o blogach w sposób nie biznesowy. Poza Liską w panelu będzie jeszcze Elpanda, odpowiedzialny za serwis Blox.pl i - jeśli się uda - Mattkapolka lub jedna z blogerek z nurtu tzw. szafiarek.
A że mam przywilej przepytywania zacnego grona, to jeśli chcielibyście Liskę czy pozostałych o coś zapytać, u welcome! Do przyszłego piątku możecie w komentarzach zostawiać swoje pytania. Tudzież wyrazy wsparcia, bo się trochę stresuję tą rolą.
Ukłony,
Magdaro
dodajdo.com

W lesie, na Francuskiej

Trattoria Rukola. Myślicie, że mogłabym przejść obojętnie obok miejsca, które się tak nazywa? Biorąc pod uwagę, że rukolę przez całe lato mogłabym wcinać jak królik - nie. Mijałam tę knajpkę kilkakrotnie, w końcu wybrałam się tam na kolację.

Jak wiadomo pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Trattoria Rucola może się spodobać. Jest zielono-biała. Białe stoły, białe krzesła, biała podłoga. Zielone są ściany, wyklejone tapetą-lasem. Lokal nie jest duży, ale sprawia wrażenie przestronnego. I jest na tyle ładnie, że spokojnie można się wybrać i na randkę, i na spotkanie służbowe.

I teraz garść konkretów. Na przystawkę - pieczywo z oliwkami i fetą, pokropione pesto z czarnych oliwek, posypane serem Grana Padano (14 zł). Danie główne - risotto z grzybami i pietruszką (28zł). Na deser tiramisu (12zł). Do tego przyzwoite białe wino (8 zł za kieliszek) i kawa (espresso macchiato 6 zł). Kulinarnego objawienia nie doznałam, ale wszystko było  dobre. O dziwo, byłam nawet w stanie zjeść całą porcję tiramisu, choć zamówiłam je z rozpędu, zanim sobie przypomniałam, że ze słodyczy ostatnio najlepiej "wchodzą" mi kwaszone ogórki. Kawa zrobiona jak trzeba, nawet filiżanki były podgrzane. Najgorzej wypadła pizza (od 18 do 40 zł), której też miałam okazję spróbować. Góra świetna, ale mam zastrzeżenia do dołu - było tak, jakby im trochę mocy w piecu zabrakło albo się ktoś pospieszył z wyjmowaniem.

No i gwóźdź programu. Obsługa. To nie jest knajpa z wyfraczonymi kelnerami, ale takiej obsługi nie powstydziliby się w żadnej, nawet najlepszej restauracji. Poważnie, już dawno nikt tak o mnie w restauracji nie zadbał. Nie sztuka przyjąć zamówienie, podstawić talerz, a potem czekać na napiwek. Trudniej stworzyć taką atmosferę, że w knajpce czujesz się jak mile widziany gość. Przy okazji przesyłam więc specjalne pozdrowienia dla Rafała, który sprawił, że opowiadam o Rucoli znajomym, i to w samych superlatywach.

Trattoria Rucola
ul. Francuska 6
Warszawa
www.trattoriarucola.pl
dodajdo.com