Notatki znad filiżanki

- Chodźmy do kina.
- Ale do kina, czy na film?

Ot, dylemat. Znany chyba każdej parze, nie jest całkiem pozbawiony sensu również w odniesieniu do kawiarni. Zwykle "chodźmy na kawę" nie oznacza konieczności dostarczenia odrobiny kofeiny do organizmu, tylko chęć spędzenia razem czasu. W każdym razie moje "chodźmy na kawę" może oznaczać milion rzeczy: "chciałabym ci o czymś opowiedzieć", "spotkajmy się same, bez naszych facetów", "nie chce mi się siedzieć w domu", "dawno nie pisałam na Kawowym", a nawet "stęskniłam się za tobą". A jak już jestem przy stoliku, nie mogę się powstrzymać od obserwowania ludzi.

1.
Przyszła co najmniej 15 minut za wcześnie. Zdążyła zamówić latte, dwa razy zmieniała miejsce, aż w końcu usiadła tak, żeby mieć widok na wejściowe drzwi i kawałek ulicy. Wygładziła wszystkie nieistniejące fałdki na sukience, poprawiła włosy. Jest taka pachnąca i wyprasowana... nie wpadła tu na kawę po pracy. Mogę się założyć, że spędziła z pół godziny przed lustrem zastanawiając się, w co się ubrać, żeby jednocześnie świetnie wyglądać i nie robić wrażenia wystrojonej. Nie ulega wątpliwości, że na kogoś czeka. Nie, to nie jest dobre określenie. Ona nie czeka, ona cała JEST czekaniem. Można z niej czytać jak z menu, widać ekscytację i odrobinę zdenerwowania. Gdyby była bohaterką jakiegoś filmu, pewnie już zaczęłabym się z nią utożsamiać, w końcu znam to doskonale. Poza tym ma oficerki w kolorze świeżych kasztanów, zupełnie takie jak moje. Domyślam się, że ma bardzo szczupłe łydki i pewnie miała problem ze znalezieniem ładnych butów, które mają na tyle wąskie cholewki, że nie wyglądają na niej jak kalosze po starszej siostrze.

Jest wreszcie. Siedzę tyłem do drzwi, ale widzę to "wreszcie" w jej oczach. Rzut oka i już wiem, że nie tylko buty podobają nam się takie same. Jest duży, ma mocno zarysowaną szczękę i łobuzerski uśmiech. Staje na palcach i całuje go w policzek na powitanie, on ją mocno przytula. Siadają przy sąsiednich bokach stolika, ona coś opowiada z przejęciem, jest taka radosna; aż jej trochę zazdroszczę tego stanu. W pewnym momencie on poprawia jej grzywkę, choć grzywka jest na swoim miejscu i wcale nie trzeba jej poprawiać. Ona jakby trochę zaskoczona tym gestem, odsuwa się i opiera o oparcie krzesła. Ale po chwili nachyla się jeszcze bliżej, zwraca się ku niemu całym ciałem i widzę, że nawet stopy po stolikiem wyciąga w jego stronę. To jeszcze flirt, czy już gra wstępna? Bawi się sytuacją i robi to specjalnie, czy są to sygnały wysyłane bez udziału świadomości? I czy on będzie umiał je odczytać? Wydaje się taki sympatyczny, żałuję, że nie mogę mu powiedzieć "chłopaku, nie spieprz tego, ona już jest Twoja, choć może jeszcze sama o tym nie wie".

2.
Gimnazjalistki. Jedna "zwyczajna", druga blond niunia spalona na solarium, do stereotypowego wizerunku brakuje jej tylko białych kozaczków. Są tak do siebie niepodobne, że dziwię się skąd biorą wspólne tematy do rozmów. Blondi coś opowiada, co chwila wybuchając śmiechem. Zwyczajna mówi niewiele, od czasu do czasu kiwa głową potakująco. W końcu zamawia cappuccino. Co dla Pani? - pyta blondynkę baristka. Blondi kręci głową i nie zamawia nic, mówiąc, że nie pije kawy, bo kawa jest niezdrowa. Czytała (!), że kawa wypłukuje magnez i wapń i powoduje choroby serca. Idą do stolika, a Blondi wyciąga z torby red bula.

3.
Oboje bardzo elegancko ubrani, każde z nich z własną skórzaną teczką pełną Bardzo Ważnych Dokumentów. On ma nienagannie skrojony garnitur i spinki w mankietach, ona kołysze biodrami ostrożnie stawiając kroki na niebotycznie wysokich obcasach. Mają pewnie 35-40 lat. Każde z nich przyjechało własnym samochodem (ciekawe, ile ona ma par butów w swoim), on pomaga zdjąć jej płaszcz, ona jemu podaje menu. Po chwili pytają kelnera o danie dnia.

Ale wie pan, to musi być coś specjalnego, bo i okazja jest wyjątkowa... To może łosoś pieczony z... - Ona i kelner zaczynają mówić w tym samym momencie, kelner milknie, ona kończy, jakby go w ogóle nie słyszała: ...właśnie wyszliśmy ze sprawy rozwodowej. Kelner wyraźnie skonsternowany, nie wie, czy mówić dalej o tym łososiu, pogratulować zakończenia nieudanego związku czy może raczej powiedzieć "bardzo mi przykro". Współczuję mu, pewnie też bym nie wiedziała. Ale coś chyba powinien powiedzieć - niby zdanie rzucone od niechcenia, ale jednak widać, że czeka na reakcję. W końcu zamawiają, ale nie łososia, tylko comber z sarny marynowany w burgundzie i kaczkę w sosie truskawkowym. A ja nadal studiuję kartę i widzę, że jest też pozycja pt. pieróg z Pacanowa.
dodajdo.com

14 komentarze:

widze, ze nie tylko kawy studiujesz i ze nie siedzialas we wloskim barze :-) Dobra obserwacja z tym blond-dziuni

och, Ty! mam nadzieję, że jak idziemy do kawiarni razem, to słuchasz co do Ciebie mówię, zamiast się rozgłądac!
Chociaż, czekaj... my przecież rzadko chodzimy razem, bo kto by miał potem opisać to miejsce - ja czy Ty?
I na koniec, czy nie uważacie, że comber z SARNY brzmi jakoś strasznie? ilekroć widzę jakąś potrawę z sarny, coś we mnie drga. Może to niesprawiedliwe wobec zwierząt hodowlanych, ale jednak jedzenie dziczyzny budzi we mnie opór.

Świetnie się czytało!

Maju, wszystkie obserwacje są z tzw. warszawskiego podwórka. Ale chciałabym częściej bywać we włoskich barach, nawet kosztem obserwacji ;)

Magdaro - cii, pewnie, że słucham, rozglądam się przy okazji. A czasem po prostu na kogoś czekam albo idę sama na kawę i wtedy jest czas na obserwacje.

Bobe Majse - bardzo mi miło :)

W temacie sarny mam podobne odczucia. Sarna jest niejadalna ze względu na swoje wiecznie zdziwione, załzawione oczy i mój sentyment do "Rogasia z Doliny Roztoki". Zresztą z jagnięciną i cielęciną też mam kłopot, jem tylko wtedy, kiedy ktoś mi to zaserwuje i to dopiero od roku, sama takiego mięsa w kuchni nie używam.

hmm.... krówki też mają taaakie oczy. i jeszcze te rzęski. a świnki merdają ogonkami (mimo że mam nieco lat na karku odkryłam to całkiem niedawno i byłam tym faktem obezwładniona).... hmmm...
(żeby nie było - jestem okropnie mięsożerna)

bardzo fajne obserwacje.
dobrze się czytało.
:)
też tak sobie lubię pooglądać ludzi.

Spodobała mi się ostatnia opowieść :) I to nie względu na comber z sarny.

jak to dobrze wiedziec, ze nie tylko ja jestem taka "wariatka" gapiaca sie na wszystkich wokol. uwielbiam to! kiedys zastanawialam sie nad instalacja laweczki na ulicy stawowej w katowicach (dla niewtajemniczonych - zawsze wiele sie tam dzieje i przechodzi mnostwo ludzi), aby moc obserwowac i obserwowac i obserwowac...

Magda, aż mi sie zachciało kawy... Wyjść, posiedzieć, pogapić się na ludzi... Cudnie piszesz :)

Aaa, dopiero gapa zauważyłam, że to wcale nie Magda napisała :) To I.nna - cudny wpis :D

Cinni, witaj na Kawowym:)

Dobre!
Też miewam takie kawowe obserwacje, lubię to. Kwestia z młodymi dziewczynami najlepsza :)

POzdrawiam!

Dzięki, cieszę się, że Wa się dobrze czytało :)

A można spytać, gdzie to się wydarzyło? Zwłaszcza ten ostatni epizod brzmiał pysznie:)

Ten ostatni epizod to AleGloria przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie. Rzeczywiście, jest pysznie. I pięknie.