"Ostatnia noc w Twisted River" albo pocałunek wilka

W ostatnim Magazynie Bardzo Kulturalnym w radiowej Trójce dr Jan Zając przekonywał prowadzącą, redaktor Barbarę Marcinik, że internet nie tylko nie zabija kultury, ale wręcz przeciwnie: zachęca do konsumpcji różnych jej obszarów. Stali czytelnicy Kawowego zgodzą się, że my tutaj też czasami zachęcamy się wzajemnie do konsumpcji książek, muzyki czy filmów. I dzisiaj chciałabym Wam polecić nową pozycję do skonsumowania lub podarowania komuś na święta - książkę o przeznaczeniu, przypadkach, męskiej przyjaźni i gotowaniu.

John Irving uwiódł mnie dawno temu. I wcale nie "Światem według Grape'a", lecz "Regulaminem tłoczni win" i "Jednoroczną wdową". Bez namysłu sięgnęłam zatem po jego najnowszą powieść, "Ostatnią noc w Twisted River".
Jestem już po lekturze opasłego tomiska. I cierpię. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się zakochać w bohaterze literackim. Zajrzałam jednak na stronę fanów Irvinga na Facebooku i odetchnęłam z ulgą. Nie tylko ja chciałabym być na miejscu Six-Pack Pam, a jeszcze lepiej Rosie - kobiet Ketchuma - nieokrzesanego flisaka, niepoprawnego politycznie i obyczajowo, absolutnie niereformowalnego wybuchowego trapera (zapewne moja słabość do wysokich meżczyzn nie jest tu bez znaczenia). Irving jest mistrzem budowania postaci - w książce zresztą pojawia się fragment o tym, że fikcyjni bohaterowie są dużo ciekawsi niż prawdziwi ludzie.
Ale nie przez Ketchuma polecam Wam dzisiaj "Ostatnią noc w Twisted River". Zresztą, Irvingowi udała się ciekawa rzecz: ta książka nie ma jednego głównego bohatera. Być może wcale nie będziecie, jak ja, wyczekiwać, aż na kartach powieści pojawi się Ketchum. Może za głównego bohatera uznacie kucharza Dominica Bacciagalupo vel Poppolo vel Tony'ego Angela. Lub jego syna Daniela, pisarza, w którym dostrzegam alter ego Irvinga, dyskutującego od czasu do czasu z czytelnikiem.
Nie będę Wam odbierała przyjemności czekania na punkt kulminacyjny, jak to czynią wydawcy, umieszczając zbyt wiele mówiące opinie na okładce książki. Powiem jedynie, że to opowieść o męskiej przyjaźni, przypadkach, które rządzą naszym życiem, przeznaczeniu, od którego nie można uciec, gotowaniu, które jest czymś więcej niż przygotowaniem posiłku, podróży przez różne kraje i miasta; jest też o sztuce pisania książek i o tym, ile w nich jest fikcji, a ile doświadczeń autora.
Uzasadnieniem polecania Wam tej książki właśnie na Kawowym są misternie wplecione w fabułę historie kulinarne. Skromny włoski emigrant uchyla od czasu do czasu rąbka tajemnicy, zdradzając sekrety najlepszego ciasta na pizzę (z dodatkiem miodu), a czasami całe przepisy z kuchni włoskiej i azjatyckiej.
Znajdziemy w "Ostatniej nocy..." i akcent kawowy. Mój ulubieniec Ketchum konsekwentnie do końca życia przygotowywał kawę na sposób flisacki - zmieloną gotował wraz ze skorupkami jajek, które "przyklejały" fusy do siebie.
Chętnie bym podyskutowała z kimś z Was, kto już czytał "Ostatnią noc w Twisted River". O czym, Waszym zdaniem, jest ta książka? I o kim? I czy do Was ównież, po skończeniu lektury, wracały konkretne zdania lub zgoła całe fragmenty ksiażki, ukazując swoje nowe znaczenie?
I chociaż zakończenie wydało mi się nieco nierealne, bo moja wiara w przeznaczenie nie jest aż tak bezgraniczna, to jednak zastosowana przez Irvinga klamra narracyjna wynagradza mi to w zupełności. Dzięki niej książka mówi do mnie jeszcze teraz, mimo, że czeka już na kolejnego czytelnika.
Gorąco polecam!
Magdaro
dodajdo.com

6 komentarze:

Słuchałam audycji, o której wspominasz. Uważam, że p. Marcinik dyskusję przeprowadziła w sposób bardzo protekcjonalny (w stosunku do przedstawicieli blogosfery). Może nie taki był zamiar, ale właśnie tak to brzmiało. Nie rozumiem, dlaczego w Polsce trzeba tak wszystko antagonizować - białe albo czarne. Dziennikarz albo bloger. Przecież dla wszystkich jest miejsce. Pozdrowienia!

@Arletta - witaj na Kawowym! Cieszę się,że słuchałaś audycji. Pozwolisz, że się odniosę do komentarza.
Bardzo szanuję Panią Macinik. Właściwie tylko ze względu na jej osobę przyjęłam zaproszenie do audycji (poświęcając swój czas i komfort podróży, przekładając powrót do Warszawy o kilka godzin).
tym bardziej byłam zaskoczona klimatem rozmowy i już w pierwszej chwili wyczułam,że muszę się postarać, żeby nie zostać włożona do kategorii blogerki-niespełnionej dziennikarki.
Ale na usprawiedliwienie Pani Redaktor muszę powiedzieć,że zapewne był to dla niej nowy temat - jej konik to przecież teatr i kultura wysoka. Opierała się więc na jakiejś ogólnej opinii na temat blogów i internetu w ogóle, wedle której jest to narzędzie szkodzące kulturze.
Poza tym, rozumiem też, że dla wytrawnych dziennikarzy, którzy mają za sobą lata praktyki, fakt, że nagle internet odebrał mediom tradycyjnym monopol na tłumaczenie świata, może być niepokojący i rodzić różne frustracje.
Żałuję, że nie sprowadziliśmy rozmowy na temat, który poruszył Janek Zając - metakultury, roli internetu w propagowaniu kultury.
Mam nadzieję, że mimo to rozmowa była ciekawa i słuchacze mogli z niej coś wynieść, nawet jeżeli momentami wchodziliśmy w temat zbyt szczegółowo. (Absolutnie rozczulił mnie dziadek, który stwierdził, że jestem specjalistką od tych, no.. globików:)

Watek dotyczący metakultury był bardzo ciekawy. Ja w zasadzie dzięki tej audycji zaczęłam odkrywać dla siebie świat blogów - bardzo to inspirujące, poszerzające świadomość... A przez głowę mi przeszła nawet nieśmiała myśl, żeby spróbować swoich sił na tym polu. :)

"Regulamin tłoczni win" też mi się bardzo podobał - film niestety według mnie o wiele słabszy, niż książka - chociaż grał w nim Michael Caine :)

Dzięki za ten wpis, mam dużą ochotę sięgnąć po nowego Irvinga.

Nawiązując do wątku roli internetu
w propagowaniu kultury :)- pozwolę sobie na podzielenie się swoim ostatnim odkryciem w postaci moje.polskieradio.pl. Jestem od kilku dni oczarowana możliwościami tego serwisu... i zasłuchana "w jazzowe klimaty".
Pozdrawiam serdecznie
A.

@Anilla - cieszę się, że i Ciebie audycja zainteresowała. Wątek metakultury nawet pociągnęłam w artykule, który teraz pisze do jednego kwartalnika.
Co do Ciebie, jeśli się zdecydujesz na pisanie bloga, podziel się adresem:) a jeśli będzie o kulturze, to zostanę stałą czytelniczką.
moje.polskieradio.pl znam, chociaż korzystam z innych tego typu serwisów. za to z serwisów PRadia lubię sklep.polskieradio.pl - można kupic różne fajne kolekcje (ja poprosiłam Mikołaja o sześciopak Starszych Panów:). a jako fanka PR, to cieszew się, że publiczne radio szuka sposobów na zarabianie w sieci. nareszcie! zamiast narzekać na małą kasę z abonamentu, trzeb apo prostu wykorzystać swoje mocne strony.

Dzień dobry. Audycji nie słuchałem, jednakże przeczytałem "Ostatnią noc w Twisted River"
i szczerze powiem, że nie znalazłem czegoś takiego jak punkt kulminacyjny. Jestem od dawna wielkim fanem twórczości Irvinga i według mnie jest to zupełnie inna książka od pozostałych jego powieści (oprócz "Czwarta Ręka" oraz "Zanim Cię Znajdę" których nie znam ponieważ jeszcze nie przeczytałem).Porównałbym tą książkę do filmu Lyncha "Prosta historia", bardzo przyjemne w odbiorze i spokojne dzieło. Chyba chodziło o to żeby czytelnik podczas czytania się zrelaksował i ja tak się czułem. Irving jak zwykle po mistrzowsku wprowadził mnie w zbudowany przez siebie świat i dzięki temu mogłem oderwać się od problemów codziennego życia i uczestniczyć w życiu wyimaginowanych bohaterów. Wszystkim polecam tą książkę bo naprawdę warto to przeżyć. Co do Ketchuma to był dla mnie miłym przerywnikiem, ale głównym bohaterem dla mnie był Daniel.

Maciej

Witaj na blogu, Maciej.
Myślę, że Twój odbiór, nieco inny niż mój, tym bardziej zachęca do przeczytania tej pozycji. Dobre porównanie ze "straight story", choć w filmie Lyncha chyba było jeszcze bardziej spokojnie.
Co do "Czwartej ręki" - zbiegiem okoliczności sięgnęłam po nią w zeszłym miesiącu i jestem w trakcie lektury:)
Pozdrowienia i dzieki za odwiedziny!