I.nna jest winna

Każda butelka jest jak początek nowej opowieści. O tym, że w tamtego roku lato było tak gorące, że winorośle trzeba było nawadniać za pomocą specjalnych kroplówek. Że niektóre odmiany w pewnych miejscach po prostu nie chcą rosnąć i już. O przewadze pinot noir z Burgundii nad tym z Marlborough w Nowej Zelandii (albo na odwrót). I wiele, wiele innych. Mówi się, ze otwierać butelkę wina to prawie tak, jak zaprosić winiarza do domu. Rzeczywiście, może tak być. Trzeba tylko pozwolić się winu oczarować. Zatrzymać się nad nim dłużej, pozwolić mu od czasu do czasu zagrać główną rolę, żeby nie zawsze było tylko towarzyszem posiłku. Pochylić się nad kieliszkiem, powąchać, zastanowić się, co my tu mamy, czym nam to pachnie, z czym się kojarzy... Dziś to będą mokre, jesienne liście, jutro śliwka w czekoladzie, kiedy indziej koszyk jagód. Nie ma złych skojarzeń ani błędnych odpowiedzi.

- Wszystko czego oczekuję od wina, to się nim cieszyć - mawiał Ernest Hemingway. Tylko i aż tyle. Pod tym względem wino ma wiele wspólnego z kawą. W końcu ani wina, ani kawy nie pije się wyłącznie po to, żeby zaspokoić pragnienie. Szczerze? Nie znam się na winie. Nie jestem jedną z tych osób, które mają w głowie kalendarz dobrych roczników i sypią apelacjami z rękawa. Ale nie jest mi obojętne, co mam w kieliszku, potrafię odróżnić bordeaux od burgunda, wiem co nieco na temat szczepów i radzę sobie z dobieraniem wina do posiłków. Odkąd przekonałam się, że to nie jest żadna wiedza tajemna, i że z winem jest dokładnie tak, jak ze sztuką (albo nam się podoba albo nie), piję coraz bardziej świadomie. I wiecie co? Naprawdę lubię wino. Lubię dźwięk korka wyciąganego z butelki i moment oczekiwania na pierwszy łyk. A przede wszystkim - lubię przy winie siedzieć i rozmawiać.

Ktoś mógłby powiedzieć, że niepotrzebnie dorabiam do tego wszystkiego ideologię. Może i tak, ale... Ale ja wierzę, że jest w tym jakaś magia. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że to samo wino smakuje różnie, w zależności od okoliczności? Wiele razy słyszałam, jak ktoś mówił, że przywiózł wino z urlopu,ale ono "tu smakuje zupełnie inaczej". Z winem jak z letnią przygodą - ludzie się spotykają, "głupieją" na miesiąc czy dwa, a potem... trzeba wrócić do rzeczywistości. Rzadko się zdarza, żeby na bazie takiej fascynacji udało się zbudować coś trwałego (nie znam ani jednego takiego przypadku). Flirt z winem trwa jeszcze krócej. Wyobraźmy sobie taką sytuację: jest gorąco, powietrze pachnie upałem, za plecami mamy Bardzo Stare Ruiny/morze/stóg siana, cykady szaleją, zmysły też, no i wino, pite prosto z butelki, bo kto by w takiej chwili myślał o kieliszkach. Smakuje jak nigdy dotąd, więc kupujemy, żeby je wziąć do domu. Tylko, cholera, jakoś pite kulturalnie, z kieliszków, na kanapie przed telewizorem, nie chce smakować tak, jak WTEDY. Trzeba by się zastanowić, czy to naprawdę o wino chodzi, czy o to, żeby móc tę chwilę zatrzymać, żeby móc ten nastrój odtworzyć... Umiecie tak? Ja bez tego siana, morza czy cykad już się tak zachwycać nie potrafię. I dlatego od jakiegoś czasu nie przywożę butelek z wakacji.

A dlaczego piszę o winie na kawowym blogu? Tak naprawdę, poczułam się winna (nomen omen), że Was zaniedbuję przez nową pracę (związaną z winem), która pochłania mnie bez reszty. Ale ogarnę się, obiecuję ;)
dodajdo.com

10 komentarze:

ha... akurat sączę sok z winogron... i zgadzam się! i kawa i wino pije się nie po to by pragnienie zaspokoić tylko przyjemność sprawić.
hmmm... może żeby zaspokoić pragnienie przyjemności.

i zgadzam się z tym że okoliczności mają znaczenie (choć przykład ciśnie mi się do głowy jeszcze bardziej dramatyczny niż wino pite z gwinta w malowniczych okolicznościach). i w ogóle zgadzam się. taka łagodna jak owieczka jestem dziś.

i na kawie i na winie się nie znam. lubię te które mi smakują. bo cóż mi po tym ze rocznik genialny i szczep niezwykły a gleba przednia, kiedy mi nie smakuje?

Wino uwielbiam i praca z nim związana brzmi intrygująco ;)
A że "tu" nie smakuje jak "tam"... Bo ważny jest tzw. setting, nastrój, temperatura, okoliczności przyrody, co się jadło, z kim, te cykady :)) (czyżby wspomnienia związane z retsiną?), itd. Myślę jednak, że jeśli wino przetrwa próbę innego "lokum", to jest to trunek wart picia. Dlatego miałam mieszane odczucia, gdy u Mayle'a czytałam, jak kupował wino, i sprzedawca (a właściwie właściciel winnicy) dał mu do skosztowania przed najcięższym czerwonym kawałek b. ostrego sera, "bo potem wino będzie smakowało jak balsam". A bez sera?

Oj zdecydowanie się zgadzam. Wino, podobnie jak kawa, chociaż w moim przypadku zdecydowanie bardziej to pierwsze, potrafi oczarować, w szczególności, gdy smakowane jest w wyjątkowych okolicznościach.

A pochwalisz sie czego dokładniej dotyczy ta nowa praca?

od kiedy robienie tego co sie kocha nazywa sie praca :-D ?

Przerabialismy: jedne wina (m.in burgundy i bordeaux, barolo i brunello, chablis i vernaccia) podrozuja dobrze, inne bardzo zle. Dlaczego? Nie wiem.

Gratuluję nowej pracy, bardzo fajna:-)

Oj, nie lubię Cię za ten wpis ;-) Jako mama in progress mogę pić kawę, ale wina raczej nie. I bardzo mi tego brakuje, niestety.

@Morven, łaaaaaaa!!!!!! "MAMA IN PROGRESS"????? ale czad:))) gratulacje, Moja Droga!!!:) to teraz nie tylko wina, ale i kawy za dużo Ci nie wolno;)

Ech. ten wpis mnie rozmarzył. :o)
Siedzę w pracy, sączę kawę z filtra (taką sobie) a myśli uciekły natychmiast do ostatniej butelki chanijskiej restiny, którą mam skitraną w domu. Dla mnie to Kreta zamknięta w butelce i z każdym łykiem wracam do wakacyjnych dni. Smakuje tak samo i wspomnienia przywraca. Za to wszystkie inne restiny, kupione już tutaj w Polsce nie zdały egzaminu ;o)

btw, I.nna, bardzo przyjemny wpis o winach włoskich. Tylko ten kawałek o aglianico trochę niedokładny jest :-D bo zapomniałaś, że aglianico to również, a może nawet przede wszystkim, Campania której taurasi zdecydowanie może stawać w szranki z aglianico del vulture.

Ale mi miło! Nie sądziłam, że winiarski wątek spotka się z takim odzewem :)