Tatar z łososia z sosem musztardowym, pomidorkami cherry i grilowanymi karczochami. Potem medalion z argentyńskiej polędwicy wołowej z grzybami, zielonymi szparagami i sosem z porto. A na koniec parfait z mango z czekoladowym brownie, szaszłykiem ze świeżego ananasa oraz malinami. Brzmi nieźle? Mnie też spodobało się na tyle, że z przyjemnością przyjęłam zaproszenie na... galę boksu zawodowego w warszawskim Hiltonie.
Nie mogłam doczekać się szparagów. Nieważne - białe, zielone, gotowane, pieczone czy marynowane - uwielbiam je w każdej postaci. Kłopot z nimi jest taki, że nie zawsze wychodzą mi takie, jak bym chciała. Niedoścignionym ideałem pozostają szparagi z warszawskiego Fukiera. Wersja najprostsza, z sosem holenderskim, smakuje mi najbardziej i kiedy tylko zacznie się na nie sezon, muszę tam pójść, chociaż raz.
Niestety, w Hiltonie, na wielkim talerzu, obok plastra polędwicy leżały tylko dwa szparagi (i dwa zżynki marchewki). Jędrność i smak straciły dawno temu, i ten zgrzyt przyćmił urok naprawdę dobrego mięsa. Czekałam więc z niecierpliwością na deser. W wielu miejscach przystawki i desery traktuje się po macoszemu, jakby liczyło się tylko danie główne. Myślę, że niesłusznie. W końcu porządne entrée to połowa sukcesu, a przystawki dają ogromne pole do popisu. Z drugiej strony - jeśli po superobiedzie dostaniemy kiepski deser, od razu siada atmosfera przy stoliku, przestajemy być skłonni do zostawienia sutego napiwku, i jeszcze ostrzeżemy przed tym lokalem znajomych.
I teraz uwaga. Parfait okazało się niejadalne. Smakowało jak margaryna z żelatyną. Ananasowy szaszłyk, to były trzy kosteczki ananasa nabite na wykałaczkę. Brownie... Zaraz, jakie brownie, raczej dwudniowy sucharek. Na szczęście kawałek był tak mały, że długo nie psuł wrażenia. Najlepszy z tego wszystkiego był malinowy sos. Wszystko to, zagubione na talerzu imponujących rozmiarów, było klasycznym przykładem przerostu formy nad treścią. O espresso nawet nie warto pisać.
Nie mogłam doczekać się szparagów. Nieważne - białe, zielone, gotowane, pieczone czy marynowane - uwielbiam je w każdej postaci. Kłopot z nimi jest taki, że nie zawsze wychodzą mi takie, jak bym chciała. Niedoścignionym ideałem pozostają szparagi z warszawskiego Fukiera. Wersja najprostsza, z sosem holenderskim, smakuje mi najbardziej i kiedy tylko zacznie się na nie sezon, muszę tam pójść, chociaż raz.
Niestety, w Hiltonie, na wielkim talerzu, obok plastra polędwicy leżały tylko dwa szparagi (i dwa zżynki marchewki). Jędrność i smak straciły dawno temu, i ten zgrzyt przyćmił urok naprawdę dobrego mięsa. Czekałam więc z niecierpliwością na deser. W wielu miejscach przystawki i desery traktuje się po macoszemu, jakby liczyło się tylko danie główne. Myślę, że niesłusznie. W końcu porządne entrée to połowa sukcesu, a przystawki dają ogromne pole do popisu. Z drugiej strony - jeśli po superobiedzie dostaniemy kiepski deser, od razu siada atmosfera przy stoliku, przestajemy być skłonni do zostawienia sutego napiwku, i jeszcze ostrzeżemy przed tym lokalem znajomych.
I teraz uwaga. Parfait okazało się niejadalne. Smakowało jak margaryna z żelatyną. Ananasowy szaszłyk, to były trzy kosteczki ananasa nabite na wykałaczkę. Brownie... Zaraz, jakie brownie, raczej dwudniowy sucharek. Na szczęście kawałek był tak mały, że długo nie psuł wrażenia. Najlepszy z tego wszystkiego był malinowy sos. Wszystko to, zagubione na talerzu imponujących rozmiarów, było klasycznym przykładem przerostu formy nad treścią. O espresso nawet nie warto pisać.
Oczywiście jakimś usprawiedliwieniem może być fakt, że trzeba było wydać jednocześnie blisko 300 porcji. Ale pięć gwiazdek zobowiązuje, i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie w kwestii organizacji przyjęcia, np. weselnego, to nie poleciłabym Hiltona, tylko np. hotel Le Regina (też pięć gwiazdek; na zdjęciu powyżej). Podobnie zresztą jak wszystkim zagranicznym gościom. Jeśli ktoś jest skłonny wydać prawie 500 zł za pokój, to (nawet jeśli nie ma zamiaru stołować się w hotelu) lepiej, żeby miał widok z okna na Starówkę, niż na Wolę.
Hotel Hilton*****
Warszawa, ul. Grzybowska 63
http://www1.hilton.com
12 komentarze:
do listy drogich i podlych pod kazdym wzgledem dodalabym jeszcze Marriott, fatalna kawe daja w Intercontinentalu (restauracji nie probowalam, wiec sie nie wypowiadam). Najlepiej restauracje w Westin. Dobre salatki, kawa do sniadania musiala byc ok, bo nie mam uprzedzen do Westina a do pozostalych mam.
Piłam kawę w restauracji Intercontinentalu, była niezła, na pewno nie tragiczna. W Westinie byłam kiedyś na konferencji, ale na takich imprezach to kawę podają w termosach, a czy jedzenie było dobre - nie pamiętam. Ciekawe jak w Bristolu - był ktoś? Espresso kosztuje tam 13 zł, ciekawe czy dobre.
W Westinie też byłem na konferencji i kawa była z ekspresów takich "samoobsługowych", ale bardzo przyzwoita, z resztą cały catering wtedy dał radę. Okropna kawa, catering i obsługa w...sheratonie - może źle trafiłem. A 300 porcji to żadne usprawiedliwienie... chyba, że ktoś to sam jeden obsługiwał ;)
w Bristolu bylam tylko raz, kawy nie pamietam, czyli przecietna byla
w Intercontinentalu kawa do sniadania byla zdecydowanie podla. A moze uprzedzilam sie do tego hotelu widac zobaczylam pana we fraku grajacego Gershwina pod jajecznice ze szczypiorkiem?
Ostatni raz piłam kawę w warszawskim hotelu chyba z 6,7 temu, w Hyatt, i była przyzwoita.
W Cafe Bristol dawnymi czasy też była dobra, ale ponoć się skiepściła.
Masz rację, 5 gwiazdek zobowiązuje.
Prawdę mówiąc, bardzo zdziwiło mnie, że, jak piszesz, w niektórych restauracjach warszawskich przystawki i desery są traktowane po macoszemu. Tu w hotelu pięciogwiazdkowym szef kuchni z reguły dba o wyrównany poziom, a kuchnie z ambicjami (czytaj: mające ambicję dostać lub już mające gwiazdki Michelina, często są to restauracje przyhotelowe) zatrudniają też pastry chef (cukiernika?), który poświęca się wyłącznie deserom. No ale w całej Europie Wsch. jest tylko jedna restauracja przyhotelowa wyróżniona przez Michelina, w Pradze, nie w W-wie...
Miało być - 6, 7 lat temu...;-)
"A miało być tak pięknie..."
"I teraz uwaga. Parfait okazało się niejadalne. Smakowało jak margaryna z żelatyną."
Po prostu uwielbiam te Wasze podsumowania! Czuję ten smak! ;D
Myślicie, że gdzieś w Warszawie można się napić cortado leche y leche? Robię sobie w domu, ale miło by było gdzieś na nie od czasu do czasu wyskoczyć. (Byle nie na Bemowo... Trochę daleko.)
Odnosnie La Regina - mialem zakusy zeby zorganizowac tam wesele, ale na skutek opieszalosci pan odpowiadajacych tam za organizacje imprez odpadli w przedbiegach. Nie bede reklamowal miejsca gdzie mialem wesele, ale kompletnie nie zaluje ze nie trafilem do La Regina ;)
Nie wiem czy to ma znaczenie, ale dla usprawiedliwienia Hiltona warto napisać, że gala odbywała się w budynku hotelu, ale organizowana była przez kasyno Olympic i grupę promotorską. Jest wiec duże prawdopodobieństwo że catering był zorganizowany poprzez firmę zewnętrzną. Pozdrawiam.
Kubek ciepłej, aromatycznej i wysokiej jakości kawy, która pozwala nam się zrelaksować i nabrać energii wydaje się być w Warszawie na wagę złota. Nic bardziej mylnego! Mobilna kawiarnia Bike Café https://bikecafeglobal.com/catering-kawowy-warszawa może dojechać do dowolnego miejsca w Warszawie. Z jej pomocą można zorganizować fantastyczne eventy, które na długo pozostaną w pamięci wszystkich uczestników!
Prześlij komentarz