Dam ci serce... z czekolady!

Walentynki przyjęły się na dobre. Nie jestem fanką tego święta, nigdy też nie pozwoliłam się ogarnąć zbiorowej paranoi i nie kupowałam kiczowatych serduszek ani lizaków z napisem I love you. No dobra, raz taki lizak wpadł mi w ręce, ale to wcale nie były Walentynki... ;)

To, czy pozwolimy Walentynkom stać się kolejnym plastikowym świętem czy nie, zależy od nas. Wcale nie trzeba się ograniczać do Jagodowych nocy i tłoczyć w kinie - większość kulturalnych instytucji zaplanowało na ten dzień coś wyjątkowego. W Warszawie mamy więc Concertino con chitarra w Muzeum Narodowym, a Nowy Teatr zaprasza na wieczór pod tytułem Prześpij się z tym, podczas którego będzie można pomyśleć nad istotą tego święta i wziąć udział w pierwszym w Polsce „silent disco" (tańczący mają w uszach słuchawki, w których słyszą tę sama muzykę, ale w sali tanecznej panuje całkowita cisza).

W Łodzi odbędzie się premiera Epidemii miłości. Lato '44 - filmu Macieja Piwowarczuka, który stanowi wersję poszerzoną znanej już niektórym „Żółtej bluzki ze spadochronu" o powstańczych ślubach. Szczególnie polecam, ponieważ tę tytułową żółtą bluzkę nosiła moja babcia (gwoli ścisłości - babcia mojego męża, ale już dawno zostałam "adoptowana", a moi dziadkowie nie żyją, więc się nie obrażą za bliskie kontakty z "cudzą" babcią. Swoją drogą dla mnie to potwierdzenie tezy, że rodzinę jednak się czasem wybiera ;)) Opera Śląska z kolei poleca utwory ze Skrzypka na dachu, Człowieka z La Manchy czy Orfeusza w piekle w walentynkowym wydaniu. To oczywiście tylko kilka przykładów, dużo więcej propozycji znajdziecie tu i tu.

A ja mam dla was zupełnie inną propozycję. Upieczcie coś razem, zróbcie sobie kawę i spędźcie trochę czasu sam na sam. To nie musi być nic trudnego. Żadna tam rolada szwardzwaldzka ani piętrowy tort. Znakomity na taką okazję będzie czekoladowy pudding z płynnym, gorącym wnętrzem albo muffinki z bananami i espresso. No i czekoladą oczywiście - bez niej w Walentynki ani rusz, w końcu to jeden z afrodyzjaków.

A skoro mowa o afrodyzjakach... Podobno jeszcze lepsze od czekolady są w tej dziedzinie papryczki chili. A jakby tak połączyć jedno z drugim i dodać do kawy? Nie żałujcie sobie Walentynkowej kawy dla dwojga:

-4 kostki czekolady rozpuścić z odrobiną mleka w kąpieli wodnej,
-dodać sok wyciśnięty z połowy papryczki chili (można do tego użyć wyciskarkę do czosnku)
-spienić szklankę mleka
-przygotować dwie filiżanki espresso

Do niezbyt wysokiej szklanki (albo filiżanki do cappuccino) wlać na dno roztopioną czekoladę wymieszaną z sokiem z chili, następnie spienione mleko, a potem espresso. Jeśli zależy nam na warstwach, to espresso wlewamy albo delikatnie, po ściankach, albo wąskim strumieniem od góry - piana wyhamuje kawę i utworzą się warstwy - czekolada, kawa, mleko. Potem wystarczy zakamuflować ślad po kawie odrobiną pianki. Przed wypiciem wymieszać, bo ta ostatnia warstwa jest naprawdę osssstra.
dodajdo.com

15 komentarze:

Oooo! Łączyłam już czekoladę z kawą, ale z chilli jeszcze nie. Dla mnie wszelkie 'miłosne' święta obowiązkowo muszą być z czekoladą. I fajnie by było z truskawkami, ale nawet te zagramaniczne jakieś mało apetyczne są...

W takim razie polecam gorzką czekoladę Lindta z chili. :)A truskawki... Patrzyłam na nie w sklepie tęsknym wzrokiem, ale się nie skusiłam.

Widziałam już Jagodowe noce - film bardzo mi się podobał, więc to nie takie zło konieczne. ;)

Ja też widziałam - generalnie nie o film mi chodziło, tylko o te tłumy w kinie. ;) A swoją drogą premiera światowa Jagodowych nocy miała miejsce jakieś dwa lata temu...

Ja tak skromnie odwołam się do walentynek.

Kolejne właśnie tak jak napisałaś sztuczne święto. Wszyscy nagle przypominają sobie o swoich miłościach a na drugi dzień jakby nigdy nic. Powinno się kochać 365 dni w roku a nie tylko 14 lutego...

Sztuczne "święto" które jest tylko maszynom do pieniędzy...

Troszkę prymitywne ;)

Pozdrawiam :)

Lubię czekoladę na gorąco po brazylijsku, z chilli i uwielbiam kawę, wniosek - to jest świetna propozycja.

Czy myślisz, że mogę użyć suszonego chilli [jak to robiłem przy czekoldzie], jeśli akurat w moim mieście papryczki chilli są - że tak najoględniej powiem - lekko niedostępne?

Piotrze, generalnie masz rację, choć akurat dla mnie cały ten biznes, to przyzwoite uzasadnienie istnienia takich świąt. Ktoś musi te lizaki i serduszka wyprodukować, ktoś je kupi, ktoś się z nich ucieszy - i wszyscy zadowoleni. ;)

Mico, pewnie że tak, ja akurat miałam świeże, więc się bawiłam z wyciskaniem, ale spokojnie może być chili z proszku.

A ja słyszałam,a właściwie czytałam,że każdemu imieniu odpowiada jakiś afrodyzjak.I naprzykład dla mnie-Olgi,afrodyzjakiem jest mak:)
Pozdrawiam,bardzo miło się czytało.

Oj tak! Czekolada i chilli, to moje ulubione połączenie (na równi z czekoladą z miętą)

Sok z chilli mówisz - a pewnie, że wypróbuję! :) I do kawy - już mi się buzia cieszy ;))

pozdr

ps. Lindt jest super, ale terravita cocoacara z pomarańczą, i chilli jest mocniejsza ;)

Tak? A sam smak czekolady też taki jak trzeba?
Szczerze mówiąc zniechęciłam się do terravity po tym, jak mi z nią muffinki nie wyszły. Wszystko było tak jak zwykle, piekarnik też ten co zwykle, tylko czekolada inna niż zwykle ;) No i wyszły dziwne, póki były ciepłe to jeszcze dały się jeść, ale jak ostygły, to można by nimi zabić. Miały konsystencję trzydniowej bułki. ;)Po tej przygodzie postanowiłam nie eksperymentować i w kuchni używam albo Lindta, albo gorzkiej/jedynej Wedla.

Olga, nigdy o tym nie słyszałam, ale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że moim afrodyzjakiem (Iwona) jest czekolada właśnie. :)

Dokładnie kółko biznesowe się toczy jest popyt to i podaż wzrasta ;)
hehe :)

Najważniejsze że Wilk syty i owca cała heh ;)

Pozdrawiam

Zgadzam się To jakie będzie to Święto zależy jedynie od nas. Naprawdę może być przyjemne, pełne miłości, a nie komercyjne. Trzymaj się ciepło ;)

Hmmm, właśnie trzymam na języku i jest ok. Mało tego, z Lindta aromat chilli czułam dopiero pod koniec, w tej chilli czuję prawie od razu.

Mnie Lindt rozczarował tą z solą - szukałam końcem języka i nic - chyba za dużo oczekiwałam...po końcu świata ;))

pozdr

O tym, że jest jakaś wersja z solą właśnie się dowiedziałam. ;) Lindt faktycznie nie ma za dużo tej chili, ale mnie się to podoba, ten ostry posmak na samym końcu jest przyjemnie zaskakujący. Ale skoro polecasz tę teravitę to spróbuję.

A słyszałaś o Lindt z earl grey'em? ;)

Bezskutecznie poszukuję w sklepach i nic! Jak rzuci Ci się w oczko, to daj znać ;)

pozdr