Italia? Si!

Ambitny plan był taki: jadę do Włoch i opisuję wszystkie fajne kawowe miejsca, zupełnie jak w Polsce. Bardzo szybko okazało się, że tak się nie da. Gdybym chciała opisać wszystkie te kawiarnie, w których przez prawie trzy tygodnie "studiowałam kawologię", zabrakłoby miejsca w internecie. 

Mówi się, że nigdzie kawa nie smakuje tak dobrze jak na pierwszej stacji benzynowej we Włoszech. Potwierdzam! Niezależnie od tego, z której strony przekracza się granicę, pierwsza kawa uświadamia nam, że dotarliśmy na miejsce. Tym razem tę "pierwszą włoską" kawę piłam w Trieście. Kiedyś wydawał mi się mało włoski i kojarzył raczej z Chorwacją, niż Italią, tym razem jednak rozsiadłam się w pierwszej lepszej kawiarni (z widokiem na tę niebieską ścianę ze zdjęcia) z prawdziwą przyjemnością. - No, to jesteśmy na wakacjach - stwierdziłam delektując się espresso. - Tak? A po czym to się poznaje? - zapytał J.  - Po tym, że jesteśmy we Włoszech.

I tak to właśnie wyglądało. Pierwszy włoski dzień, to Piazza Unitá d'Italia, olbrzymi plac, z trzech stron otoczony budynkami, a z czwartej otwarty na morze, spacery śladami Jamesa Joyce'a, smakowanie kolejnych kaw, zakupy w palarni, koty leniwie wylegujące się na parapetach i narastająca ekscytacja - bo przecież już jest tak dobrze, a będzie jeszcze lepiej, więcej, inaczej...

O tym wszystkim "lepiej", o inspiracjach, wrażeniach, smakach i kawowych przygodach będę dla Was pisać w najbliższych dniach, więc zaglądajcie koniecznie. Kawowy is back!
dodajdo.com

9 komentarze:

Będę zaglądać :).

I am glad that 'Kawowy' is back :)

Oj to chyba niemożliwe wszystkie je opisać...Są niezwykłe.
Ja tam chcę!!!!!!!!!!

Hmmm... rozmarzyłem się... jak ja chciałbym teraz łyknąć filiżankę espresso. We Włoszech oczywiście! Pozdrawiam!

hehe, rozśmieszyła mnie ta kawa na stacji benzynowej :)
Bardzo fajnie napisana włoska notka.

jaaaaa.... ale ci dobrze!!! Aż mnie zazdrość w sercu ukłuła - co nie zdarza mi się zbyt często.
I jeszcze zazdroszczę tego, że kawowy is back... ja z O&F cały czas nie mogę się zebrać do kupy, chociaż już mam coraz poważniejsze plany co do tego - że zacznę wreszcie planować wpisy z wyprzedzeniem, że się wreszcie zorganizuję, że zacznę kalendarz z terminami prywatnymi traktować tak samo poważnie jak ten z zawodowymi, że się zmienię, ogarnę, będę miał porządek na biurku, dbał lepiej o ogród, kładł się spać regularniej....ech... się zapędziłem... :P

Strasznie się cieszę, że wracacie. Mam nadzieję, że nie będzie to tylko chwilowy zryw :)

Oj, mnie też fajnie Was tu widzieć :)

Mico - dobrze to znam, obiecuję sobie, że się zorganizuję i ogarnę, wykrzesam z siebie dawny entuzjazm i zaprzyjaźnię się z zegarkiem i kalendarzem, ale to nie jest łatwe, oj nie. Może ta publiczna obietnica pomoże wrócić na odpowiednie tory, w końcu mañana nie może trwać wiecznie ;)

Ale się błogo i wakacyjnie zrobiło, mmm...nawet deszcz za oknem trochę ta opowieść przegnała. Wróciłyście, dziewczyny, we wspaniałym stylu i już nie mogę się doczekać kolejnych opowieści!:)