Czasami nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektóre lokale gastronomiczne w centrum założyli po prostu kolesie ze złotymi łańcuchami, którzy się dorobili na Stadionie X-lecia sprzedając adinajki, purmy i inne podróby. Zainwestował taki potem w marmury w łazience, bmw, a żonie sprawił knajpę w świetnej lokalizacji.
Ulica Chmielna testowała moją cierpliwość wiele razy. Zdzierżyłam burkliwą paniusię w Między słowami, udało mi sie nie zwymiotować na widok włosa w sałatce w Świętej Pamięci Centorino, jakoś przeżyłam naleśnika przypominającego podeszwę od kalosza w Cafe Almondo czy problemy żołądkowe po wizycie w Bordo. Ale wczoraj miarka sie przebrała.
Wczoraj bowiem, Moi Kochani, miało miejsce comiesięczne spotkanie z moimi dobrymi znajomymi ze studiów (pozdrowienia dla PR Teamu!). Zaproponowałam spotkanie w
Lorelei (
www.lorelei.pl), na ul. Widok 8 (równoległa do Chmielnej), który to lokal polecił mi znajomy.

Dzisiaj już wiem: z kawiarnią czy restauracją jest jak z mieszkaniem, musisz ją zobaczyć i w nocy, i za dnia. Ja w Lorelei byłam wczesniej raz, w nocy, po kilku drinkach było mi własciwie wszystko jedno. Ale kiedy wczoraj tam weszłam po południu, zbladłam. Na kanapie leżało podziurawione coś, co było kiedyś pokrowcem. Było zmięte, ukurzone, brudne po prostu, pełne okruchów. Stolik był niewytarty, krzesła za wysokie i nie można było zmieścić nóg pod stołem. Zamówienia przy barze, luz. Poszliśmy po frytki, sałatkę caprese i makaron. Paliłam się ze wstydu, kiedy mój kumpel głodny jak wilk dostał garstkę penne (na moje oko 50 g) w sosie koloru łososiowego, bo łososia to tam nie widziałam. W cenie tego żałosnego makaronu, można dostać rewelacyjną pastę z truflami w
Pasta i Basta. Caprese wyglądała żenująco. Nie wiedziałam, że można tak cienko pokroić mozarellę, brawo dla kucharza i jego noża. Jak również całość pokrywało coś, co w menu nazwane było "pesto", a wygladało i smakowało jak starte ogórki kiszone.
Na stronie Lorelei pisza, że za dnia można tam spokojnie pogadać bez przekrzykiwania się. Myślę, że moi przyjaciele w komentarzach poświadczą, jak to miło się tam rozmawia.
Podsumowując, w Lorelei jest za drogo i obleśnie. Chciałabym niniejszym powiedzieć włascicielom, że nazwanie lokalu "klubokawiarnią" nie zwalnia ze sprzątania. A czasy, kiedy outsiderskie klimaty utożsamiało się z brudem i niedojadaniem też już minęły.
Skończyliśmy piwo i wyniesliśmy się z Lorelei. Niczym z deszczu pod rynnę, poszliśmy na Chmielną. Zdegustowani i zażenowani, usiedliśmy w "Czekoladzie".
Uważam, że jakiś związek producentów czekolady czy coś w tym stylu powinien tej kawiarni wytoczyć proces. I znowu się pytam: czy był jakiś strajk służb sprzatających, o którym nie wiem? I co do cholery robi warszawski sanepid?!

Zapewniam Was, że w lokalu
"Czekolada" w Warszawie, na
Chmielnej 28 (nie mylić z
pijalnią czekolady BCC po drugiej stronie ulicy) nie trzeba zamawiać kawy, żeby podnieść sobie ciśnienie. Wystarczy iść do WC. Poczujecie się jak w "Testosteronie" oraz "REC" naraz. Najpierw dostaniecie kluczyk. Będziecie próbowali otworzyć pierwsze drzwi, które jednak będą otwarte. Wtedy znajdziecie się na obleśnej klatce w kamienicy. Obok windy będzie dwoje drzwi. Jeśli Wam sie uda, traficie we właściwe. Te trzeba będzie otworzyć. Uwaga, w środku jest brudno jak w robotniczym kiblu, ale nie martwcie się, to jest miejsce, w którym myją ręce ludzie, którzy właśnie w tym czasie szykują Wam jedzenie, co można poznac po tym, że nad umywalką będzie instrukcja mycia rąk - żeby się sanepid nie przyczepił (sic!!!).
Po tej przygodzie wróciłam do stolika pod parasolem z wrażeniem, jakbym wyszła przez jakąś szafę z Narni, tylko opanowanej nie przez Białą Królową, a potwory z reklamy Domestosa. Na stoliku stało już moje latte z posypką z kakao instant (!), a obok tarta jabłkowa z kulką lodów. Lodów włoskich. Tak, tak, Kochani. Co wrażliwsi moga dalej nie czytać. Wokół moich lodów owinięty był tak z kilkunastocentymetrowy czarny włos. Widac, że właściciel włosa się zdrowo odzywia, bo włos gruby i lśniący. Dwóch chłopaczków robiących za kelnerów nie od razu zczaiło, o co mi chodzi, że tak rzucam im to posuwistym ruchem na bar. Ale potem ten bystrzejszy zaczął, nie wiem po co, tego włosa z kulki wyciągać - cudny widok. Może chciał sprawdzić długość i znaleźć właściela. Tych cudownych przeżyć nie wyparł fakt przyniesienia mi gratis (zdziwiłam się, że na to wpadli) ogromnej porcji tortu czekoladowego.
No cóż, myslę, że wybaczycie mi tym razem, że nie napisze, jaką kawę podają w "Czekoladzie" i "Lorelei", prawda? A może ktos z Was chciałby sie tam wybrac i sprawdzić, czy to był tylko wypadek?
Z przykrością po prostu muszę oświadczyć, że testowanie lokali w okolicach Chmielnej. uważam za zakończone. Zbyt wiele razy płaciłam tam zbyt wysokie rachunki za podobne obrzydliwości. Prawdziwych smaków poszukujcie w innych miejscach w Warszawie. Czasami warto pojechać na Ochotę, Saską czy Pragę, by nie tylko dostac to, za co się płaci, ale też podziwiać piękne i czyste wnętrza.
Magdaro