Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada. Pokaż wszystkie posty

O tym, jak czekolada uratowała Turyn

Kto z nas choć raz nie zastanawiał się, jak to zrobić, żeby zarobić, ale się nie narobić? Odpowiedź chyba znalazł znany krytyk kulinarny i autor książek, Piotr Adamczewski. Można go usłyszeć w Radiu TOK FM, gdzie czyta swoje felietony. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że pisze je na kolanie tuż przed nagraniem. Ostatnio opowiadał, że był we Włoszech 26 razy, a nigdy nie dotarł do Piemontu. Dopiero niedawno w książce przeczytał o tamtejszej kuchni i właśnie o niej mówił w felietonie. Cóż, ja nie mam tyle tupetu, żeby opowiadać o czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia ;) I w Turynie byłam, a co!

Turyn i okolice słyną z białych trufli i potwornie drogiego wina Barolo (kilkaset zł za butelkę), ale z przyczyn tak jakby oczywistych nie dane było mi ich spróbować. Piemont uznawany jest także za ojczyznę zabaglione, a vermuty Martini i Cinzano produkowane są właśnie tam, z regionalnych win i kilkunastu dziko rosnących ziół. Przyznaję - potraktowałam kuchnię Piemontu po macoszemu. Co więcej, nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Sam Turyn wydał mi się tak brzydki i szary, że niczego dobrego po tamtejszych kulinariach się nie spodziewałam i nie bardzo miałam ochotę na testy. Chciałam wyjechać stamtąd jak najszybciej. W porę przypomniało mi się jednak, że Turyn to nie tylko betonowe place, budynki tak równe, że aż boli, przemysł i obskurne przedmieścia.

Co jeszcze? Czekolada! W końcu niektórzy twierdzą, że to turyńczycy wprowadzili czekoladę do Francji. Ile w tym prawdy nie do końca wiadomo, faktem jednak jest, że produkcja czekolady na eksport zaczęła się w połowie XVII wieku i od tamtej pory czekolada jest jednym z głównych produktów tego miasta. Gdyby zostać tam dłużej, pewnie opłacałoby się wykupić ChocoPass, książeczkę z kuponami uprawniającymi do degustacji czekoladowych smakołyków we wszystkich turyńskich historycznych zakładach, cukierniach i fabrykach czekolady. Karnet za 10 euro umożliwia 10 degustacji w ciągu 24 godzin, za 15e - 15 w ciągu 48 godz. Ja miałam tylko kilka godzin, więc ograniczyłam się do zamówienia gorącej czekolady w jednej z kawiarni. W życiu nie piłam lepszej! Mówi się, że czekolada ma tę przewagę nad psychoterapią, że jest tańsza i nie trzeba umawiać się na wizytę. Coś w tym jest. Cała irytacja spowodowana tym, że to miasto nie jest takie, jak sobie wyobrażałam, wzmocniona jeszcze głodem i zarwaną nocą ulotniła się jak kamfora. I właśnie tak czekolada uratowała Turyn!
dodajdo.com

Kawiarnie w centrum Warszawy obniżają loty. [Dla ludzi o mocnych nerwach]

Przykro mi, ale muszę to powiedzieć. Warszawska ulica Chmielna i jej okolice powoli stają się dla mnie miejscem obleśnych gastronomicznych oszustów. A to ci zaserwują latte z posypką z kakao instant, a to ci kelnerka rzuci talerzem po godzinie oczekiwania, a to ci kulkę lodów owiną we włosa. Czy tak powinno wyglądać centrum stolicy w XXI wieku?

Czasami nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektóre lokale gastronomiczne w centrum założyli po prostu kolesie ze złotymi łańcuchami, którzy się dorobili na Stadionie X-lecia sprzedając adinajki, purmy i inne podróby. Zainwestował taki potem w marmury w łazience, bmw, a żonie sprawił knajpę w świetnej lokalizacji.

Ulica Chmielna testowała moją cierpliwość wiele razy. Zdzierżyłam burkliwą paniusię w Między słowami, udało mi sie nie zwymiotować na widok włosa w sałatce w Świętej Pamięci Centorino, jakoś przeżyłam naleśnika przypominającego podeszwę od kalosza w Cafe Almondo czy problemy żołądkowe po wizycie w Bordo. Ale wczoraj miarka sie przebrała.

Wczoraj bowiem, Moi Kochani, miało miejsce comiesięczne spotkanie z moimi dobrymi znajomymi ze studiów (pozdrowienia dla PR Teamu!). Zaproponowałam spotkanie w Lorelei (www.lorelei.pl), na ul. Widok 8 (równoległa do Chmielnej), który to lokal polecił mi znajomy. Dzisiaj już wiem: z kawiarnią czy restauracją jest jak z mieszkaniem, musisz ją zobaczyć i w nocy, i za dnia. Ja w Lorelei byłam wczesniej raz, w nocy, po kilku drinkach było mi własciwie wszystko jedno. Ale kiedy wczoraj tam weszłam po południu, zbladłam. Na kanapie leżało podziurawione coś, co było kiedyś pokrowcem. Było zmięte, ukurzone, brudne po prostu, pełne okruchów. Stolik był niewytarty, krzesła za wysokie i nie można było zmieścić nóg pod stołem. Zamówienia przy barze, luz. Poszliśmy po frytki, sałatkę caprese i makaron. Paliłam się ze wstydu, kiedy mój kumpel głodny jak wilk dostał garstkę penne (na moje oko 50 g) w sosie koloru łososiowego, bo łososia to tam nie widziałam. W cenie tego żałosnego makaronu, można dostać rewelacyjną pastę z truflami w Pasta i Basta. Caprese wyglądała żenująco. Nie wiedziałam, że można tak cienko pokroić mozarellę, brawo dla kucharza i jego noża. Jak również całość pokrywało coś, co w menu nazwane było "pesto", a wygladało i smakowało jak starte ogórki kiszone.
Na stronie Lorelei pisza, że za dnia można tam spokojnie pogadać bez przekrzykiwania się. Myślę, że moi przyjaciele w komentarzach poświadczą, jak to miło się tam rozmawia.
Podsumowując, w Lorelei jest za drogo i obleśnie. Chciałabym niniejszym powiedzieć włascicielom, że nazwanie lokalu "klubokawiarnią" nie zwalnia ze sprzątania. A czasy, kiedy outsiderskie klimaty utożsamiało się z brudem i niedojadaniem też już minęły.

Skończyliśmy piwo i wyniesliśmy się z Lorelei. Niczym z deszczu pod rynnę, poszliśmy na Chmielną. Zdegustowani i zażenowani, usiedliśmy w "Czekoladzie".
Uważam, że jakiś związek producentów czekolady czy coś w tym stylu powinien tej kawiarni wytoczyć proces. I znowu się pytam: czy był jakiś strajk służb sprzatających, o którym nie wiem? I co do cholery robi warszawski sanepid?!
Zapewniam Was, że w lokalu "Czekolada" w Warszawie, na Chmielnej 28 (nie mylić z pijalnią czekolady BCC po drugiej stronie ulicy) nie trzeba zamawiać kawy, żeby podnieść sobie ciśnienie. Wystarczy iść do WC. Poczujecie się jak w "Testosteronie" oraz "REC" naraz. Najpierw dostaniecie kluczyk. Będziecie próbowali otworzyć pierwsze drzwi, które jednak będą otwarte. Wtedy znajdziecie się na obleśnej klatce w kamienicy. Obok windy będzie dwoje drzwi. Jeśli Wam sie uda, traficie we właściwe. Te trzeba będzie otworzyć. Uwaga, w środku jest brudno jak w robotniczym kiblu, ale nie martwcie się, to jest miejsce, w którym myją ręce ludzie, którzy właśnie w tym czasie szykują Wam jedzenie, co można poznac po tym, że nad umywalką będzie instrukcja mycia rąk - żeby się sanepid nie przyczepił (sic!!!).
Po tej przygodzie wróciłam do stolika pod parasolem z wrażeniem, jakbym wyszła przez jakąś szafę z Narni, tylko opanowanej nie przez Białą Królową, a potwory z reklamy Domestosa. Na stoliku stało już moje latte z posypką z kakao instant (!), a obok tarta jabłkowa z kulką lodów. Lodów włoskich. Tak, tak, Kochani. Co wrażliwsi moga dalej nie czytać. Wokół moich lodów owinięty był tak z kilkunastocentymetrowy czarny włos. Widac, że właściciel włosa się zdrowo odzywia, bo włos gruby i lśniący. Dwóch chłopaczków robiących za kelnerów nie od razu zczaiło, o co mi chodzi, że tak rzucam im to posuwistym ruchem na bar. Ale potem ten bystrzejszy zaczął, nie wiem po co, tego włosa z kulki wyciągać - cudny widok. Może chciał sprawdzić długość i znaleźć właściela. Tych cudownych przeżyć nie wyparł fakt przyniesienia mi gratis (zdziwiłam się, że na to wpadli) ogromnej porcji tortu czekoladowego.

No cóż, myslę, że wybaczycie mi tym razem, że nie napisze, jaką kawę podają w "Czekoladzie" i "Lorelei", prawda? A może ktos z Was chciałby sie tam wybrac i sprawdzić, czy to był tylko wypadek?

Z przykrością po prostu muszę oświadczyć, że testowanie lokali w okolicach Chmielnej. uważam za zakończone. Zbyt wiele razy płaciłam tam zbyt wysokie rachunki za podobne obrzydliwości. Prawdziwych smaków poszukujcie w innych miejscach w Warszawie. Czasami warto pojechać na Ochotę, Saską czy Pragę, by nie tylko dostac to, za co się płaci, ale też podziwiać piękne i czyste wnętrza.
Magdaro
dodajdo.com

Domowa fabryka czekolady

Lubiła smak gorzkiej czekolady. Mleczna miała w sobie na stałe wpisany happy and. W gorzkiej była nuta niepokoju, tajemnicy i słodkiej myśli o tym, że ból jest także częścią życia i nikt nie próbuje go oblać dla niepoznaki marcepanem. 
(Agnes w Wenecji, Beata Pawlikowska)

Lubicie gorzką czekoladę? Ja musiałam do niej dojrzeć; tak, jak dorasta się do picia wytrawnego wina czy czerpania przyjemności z jedzenia oliwek. Ale teraz uwielbiam ekstremalnie czekoladowe desery. Puddingi z płynnym środkiem, wilgotne, mięsiste torty, śliwki oblane czekoladą, pralinki, trufle... Czekolada mnie uszczęśliwia. Filiżanka gorącej czekolady z odrobiną chili poprawia mi nastrój, choćbym nie wiem jak była zdołowana. Ale ostatnio nie jestem. Nie muszę poprawiać nastroju sobie, więc robię coś dla innych.

Mój dom zamienił się w fabrykę czekolady. Kupiłam 500 maleńkich papilotków, kilogram gorzkiej czekolady, trochę mlecznej, trochę białej... Mam migdały, orzechy, wiśnie, żurawinę, chili, masło, śmietanę, mascarpone, rum, amaretto i... I mnóstwo innych pysznych rzeczy. I produkuję hurtowe ilości domowych trufli i pralinek. Będą drobiazgiem z okazji świąt. Żałuję, że na razie nie mogę Wam nic poza pustymi papilotkami pokazać, ale korpusy pralinek jeszcze stygną, a nadzienie w misce nie prezentuje się specjalnie zachęcająco ;)

Pralinki czekoladowo-kawowe
(ok 20 sztuk)

Korpusy:
150 g białej czekolady

Czekoladę połamać na kawałki, rozpuścić w kąpieli wodnej. Przełożyć do papierowych foremek, rozprowadzając po brzegach łyżeczką lub pędzelkiem. Położyć do góry dnem na papierze do pieczenia i poczekać aż czekolada stężeje. Potem delikatnie poodklejać papierki.

Nadzienie:
250 g czekolady deserowej
40 g masła
200 ml skondensowanego mleka z puszki
50 ml espresso

Połamaną czekoladę wrzucić do rondelka. Dodać masło i mleko, podgrzewać chwilę na małym ogniu aż składniki się roztopią i utworzą gładką masę. Zdjąć z ognia, dodać kawę, chwilę ucierać, aż masa trochę* zgęstnieje. Kiedy ostygnie, przełożyć do woreczka do dekorowania (albo foliowej torebki z uciętym rogiem) z nakładką o średnicy ok 1 cm i wyciskać do czekoladowych babeczek.

*Jeśli będziemy ucierać długo, powstaną nam domowe krówki kawowe. Robi je się tak samo jak to nadzienie, tylko ucierać trzeba do momentu, aż masa będzie gęsta. Potem przekładamy ją do kwadratowego naczynia wysmarowanego masłem i odstawiamy w chłodne miejsce na kilka godzin. Kiedy zesztywnieje, wyjmujemy całość na deskę i kroimy na malutkie kwadraty.
dodajdo.com

Dam ci serce... z czekolady!

Walentynki przyjęły się na dobre. Nie jestem fanką tego święta, nigdy też nie pozwoliłam się ogarnąć zbiorowej paranoi i nie kupowałam kiczowatych serduszek ani lizaków z napisem I love you. No dobra, raz taki lizak wpadł mi w ręce, ale to wcale nie były Walentynki... ;)

To, czy pozwolimy Walentynkom stać się kolejnym plastikowym świętem czy nie, zależy od nas. Wcale nie trzeba się ograniczać do Jagodowych nocy i tłoczyć w kinie - większość kulturalnych instytucji zaplanowało na ten dzień coś wyjątkowego. W Warszawie mamy więc Concertino con chitarra w Muzeum Narodowym, a Nowy Teatr zaprasza na wieczór pod tytułem Prześpij się z tym, podczas którego będzie można pomyśleć nad istotą tego święta i wziąć udział w pierwszym w Polsce „silent disco" (tańczący mają w uszach słuchawki, w których słyszą tę sama muzykę, ale w sali tanecznej panuje całkowita cisza).

W Łodzi odbędzie się premiera Epidemii miłości. Lato '44 - filmu Macieja Piwowarczuka, który stanowi wersję poszerzoną znanej już niektórym „Żółtej bluzki ze spadochronu" o powstańczych ślubach. Szczególnie polecam, ponieważ tę tytułową żółtą bluzkę nosiła moja babcia (gwoli ścisłości - babcia mojego męża, ale już dawno zostałam "adoptowana", a moi dziadkowie nie żyją, więc się nie obrażą za bliskie kontakty z "cudzą" babcią. Swoją drogą dla mnie to potwierdzenie tezy, że rodzinę jednak się czasem wybiera ;)) Opera Śląska z kolei poleca utwory ze Skrzypka na dachu, Człowieka z La Manchy czy Orfeusza w piekle w walentynkowym wydaniu. To oczywiście tylko kilka przykładów, dużo więcej propozycji znajdziecie tu i tu.

A ja mam dla was zupełnie inną propozycję. Upieczcie coś razem, zróbcie sobie kawę i spędźcie trochę czasu sam na sam. To nie musi być nic trudnego. Żadna tam rolada szwardzwaldzka ani piętrowy tort. Znakomity na taką okazję będzie czekoladowy pudding z płynnym, gorącym wnętrzem albo muffinki z bananami i espresso. No i czekoladą oczywiście - bez niej w Walentynki ani rusz, w końcu to jeden z afrodyzjaków.

A skoro mowa o afrodyzjakach... Podobno jeszcze lepsze od czekolady są w tej dziedzinie papryczki chili. A jakby tak połączyć jedno z drugim i dodać do kawy? Nie żałujcie sobie Walentynkowej kawy dla dwojga:

-4 kostki czekolady rozpuścić z odrobiną mleka w kąpieli wodnej,
-dodać sok wyciśnięty z połowy papryczki chili (można do tego użyć wyciskarkę do czosnku)
-spienić szklankę mleka
-przygotować dwie filiżanki espresso

Do niezbyt wysokiej szklanki (albo filiżanki do cappuccino) wlać na dno roztopioną czekoladę wymieszaną z sokiem z chili, następnie spienione mleko, a potem espresso. Jeśli zależy nam na warstwach, to espresso wlewamy albo delikatnie, po ściankach, albo wąskim strumieniem od góry - piana wyhamuje kawę i utworzą się warstwy - czekolada, kawa, mleko. Potem wystarczy zakamuflować ślad po kawie odrobiną pianki. Przed wypiciem wymieszać, bo ta ostatnia warstwa jest naprawdę osssstra.
dodajdo.com

Po brazylijsku

Dziś nietypowo - będzie o naukowcach. Przynajmniej na początku. Bo okazuje się, że nie zajmują się tylko jakimiś idiotycznymi badaniami typu "wpływ rozwoju spożycia płatków kukurydzianych na populację Pigmejów w Andach Południowych", ale też pracują nad rozwojem kawy. Przynajmniej pośrednio...

Kilka miesięcy temu magazyn Science opublikował raport psychologów, którzy badali wpływ temperatury na postrzeganie innych ludzi. Wynika z niego jednoznacznie, że filiżanka gorącej kawy (albo innego napoju) trzymana w czasie rozmowy sprawia, że "cieplej" postrzegamy osobę, która nam towarzyszy. Ciepło lub zimno stymuluje określone obszary kory mózgowej, odpowiadające m.in. za chorobliwą nieufność i podejrzliwość względem innych. Ciepło fizyczne może sprawić, że będziemy podchodzić do innych z większą życzliwością i ufnością.

Z kolei czekolada zawiera fenyloetyloaminę - związek chemiczny, który jest także produkowany w mózgu, między innymi w stanie zakochania. Od setek lat znana jest jako środek pobudzający i przeciwdepresyjny, podobno działa również jako afrodyzjak. Naukowcy wykryli w niej substancję, która pod pewnymi względami przypomina amfetaminę. Poza tym czekolada zawiera anandamid – neuroprzekaźnik powodujący zwiększenie natężenia wrażliwości i uczucia euforii – skutki podobne do tych, jakie wywołują konopie indyjskie.

Jeśli połączymy jedno z drugim, to otrzymamy... kawę po brazylijsku.

Porcja dla dwojga, oczywiście ;)
- 4-6 kosteczek gorzkiej czekolady
- łyżka cukru (mile widziany brązowy)
- szczypta soli
- pół szklanki wrzątku
- pół szklanki gorącej mieszanki mleka i śmietany do deserów (1:1)
- 3/4 szklanki gorącej, mocnej kawy
- odrobina wanilii
- szczypta cynamonu

Czekoladę roztopić na parze (w naczyniu postawionym na mniejszym z gotującą się wodą), dodać cukier i sól. Wymieszać z wrzątkiem i podgrzewać w rondelku aż całość będzie jednolita i gorąca. Dodać mleko i śmietankę, po chwili kawę, a potem wanilię oraz cynamon*. Podawać w podgrzanych szklankach z uchem.

*Jeśli używamy przypraw w laskach, to trzeba wrzucić je do rondelka i odstawić na 5 min. do naciągnięcia. Potem podgrzać całość (uważając, żeby nie zagotować) i dopiero podawać.

Kiedy już będziecie się delektować kawą po brazylijsku - pomyślcie o biednych naukowcach, którzy w sterylnie czystych laboratoriach pracują nad zbawieniem ludzkości. Część z nich to przecież naukowcy-kawowcy. ;)
dodajdo.com

TO LUBIĘ - wpadnij na kawę z Dominikanami

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kwiarnia-herbaciarnia "To lubię" jest integralną częścią najbardziej klimatycznego kościoła w Warszawie, czyli św. Jacka na Freta. Bowiem nie tylko można w niej spotkać lubianych kaznodziejów, ale nawet atmosfera czy strona internetowa "To lubię" utrzymane są w dominikańskich klimatach.

Wrażenie to nie jest zupełnie złudne, bowiem lokalik mieści się w urokliwej wieżyczce przy Freta właśnie dzięki temu, że kiedyś zgodził sie na to przeor Dominikanów.
Kawiarnia jest ciasna i malutka i jakby wyjęta z pejzażu uliczek Maurice'a Utrillo. Dwie miłe panie serwują znakomitą kawę i czekoladę, ale specjalnością kawiarni-herbaciarni tak naprawde są wyborne (powtarzam, wyborne!) kruche ciasteczka, domowe ciasta i konfitury.

To miejsce z gatunku łatwych do oswojenia, być może to ono oswaja nas, w każdym razie nawet, jeśli przyjdziecie tu po raz pierwszy, pcozujecie się jak w swojej ulubionej kawiarni. Kiedy wyglądam przez maleńkie okienko na maleńkim pięterku w "To lubie", przypominają mi się baśnie braci Grimm, wszystkie zaczarowane filmy z Johnym Deepem i podobne klimaty.
Kawiarnia jest świetna na pogawędki o życiu, oderwanie się od codzienności, na marzenia przyprawione czekoladą z chili lub miodem pitnym.

A domowej roboty konfitury są świetnym pomysłem na prezent. Polecam Wam gorąco, zwłaszcza w zimie.

Ceny bardzo przystępne: woreczek kruchych ciasteczek ~10 zł, ciasto domowe ~5-7 zł, konfotury ~15 zł.
Najbardziej żałuję, że nie mogę wpadać do "To lubię" na śniadanko - kawę i croissant, czyli zestaw, który naprawdę lubię;)
dodajdo.com

Chocolate Club, czyli czekoladowa nirwana

Wyobraźcie sobie gładką, lśniąca czekoladkę. Bierzecie ją do ręki, próbujecie... Najpierw słychać trzask łamiącej się czekolady, a w ustach pojawia się wyraźny smak kakao. Czekoladka rozpływa się w ustach, smaki tańczą na języku, a potem otulają podniebienie. I liczy się tylko ta chwila i ten smak, jakby świat się na chwilę zatrzymał.

Miłość do kawy często idzie w parze z uwielbieniem dla czekolady. Niewiele rzeczy sprawia mi tyle przyjemności, co celebrowanie czekolady najwyższej jakości. Wczoraj zupełnie przypadkiem trafiłam do miejsca, które mnie oczarowało i sprawiło, że poczułam się jak dziewczynka w sklepie z marzeniami. Kto by pomyślał, że tyle magii kryje w sobie serce Wola Parku, olbrzymiego centrum handlowego?

"Belgian Chocolate Club", bo o tym mowa, to kawiarnia, pijalnia czekolady i sklep z czekoladowymi cudami w jednym. Wyobraźcie sobie olbrzymią sklepową ladę z szybką, a za nią piramidki ze wszystkich rodzajów czekolady, jakie tylko sobie można wyobrazić. Eleganckie pralinki, trufle, czekoladowe misie... Nie mogłam od nich oderwać oczu. Oczywiście miałam problem z wyborem - tym bardziej, że wszystko to zostało wyprodukowano z belgijskiej czekolady, słynącej ze swej jakości na całym świecie. Spróbowałam kilka. Najlepsza była gorzka czekoladka z chili. Uwielbiam to połączenie.

A potem przyjemne zaskoczenie - biała czekolada z cointreau, polecona przez sprzedawczynię. Zaskoczenie - bo przepyszna, a przecież ja za białą czekoladą nie przepadam. Im ciemniejsza, tym bardziej mi smakuje, choć przyznam, że odkrycie tej prawdy zajeło mi sporo czasu. Mam wrażenie, że do gorzkiej czekolady trzeba po prostu dorosnąć - tak jak do oliwek, wytrawnego wina czy espresso....

Oczywiście nie mogłam wyjść stamtąd bez spróbowania kawy. Czekałam na nią z bijącym sercem, myśląc sobie, że przecież nie może być tak pięknie, żeby wszystko tu było takie pyszne jak ta trufla z chili. Dostałam prawdziwe espresso w porcelanowej filiżance, z brązowym cukrem dla osłody i szklaneczką wody. Gęste, aromatyczne espresso z orzechowa pianką. W gruncie rzeczy dość łagodne, bo nie wydawało mi się gorzkie ani kwaśne nawet po degustacji czekoladek. Byłam w siódmym niebie. Aż żal, że właściciele Chocolate Club nie wybrali sobie jakiejś bardziej urokliwej lokalizacji.

A na deser garść konkretów. Pralinki dostępne są w 140 smakach, kupuje się je na wagę i 1 sztuka kosztuje ok 2 zł. Espresso - 6zł, ale jedna wybrana czekoladka jest gratis do każdej zamówionej filiżanki.
Można kupić czekoladki "na wynos" - wtedy pakowane są w tekturowe pudełeczko z atłasową wstążką. W zależności od okazji można też wybrać coś ze specjalnej oferty - zainteresowanych odsyłam po szczegóły na stronę www.eurogift.pl.
dodajdo.com