Chochołowy Dwór. I pyszno, i straszno.


Z lokalnymi gastronomiami jest tak, że choćby w przewodnikach Michellin dostały najwyższe noty, i tak liczy się to, co o nich mówi pani Zosia ze spożywczaka lub czy się tam udało wesele córki sołtysa. Tak też było z Chochołowym Dworem z Jerzmanowic, nieopodal Krakowa, który omijaliśmy szerokim łukiem ze względu na zła sławę.


Ale także cały entourage tego przybytku jakoś specjalnie nas nie zachęcał. Wielgachny, postawiony "na bogato", wygląda trochę jak fantazja architekta-amatora. W środku nie jest lepiej - łączą się przeróżne style. Miało być po staropolsku, a znajdujemy też secesję, prowansalskie klimaty, jakieś amerykańskie akcenty. ..o ile dobrze pamiętam, Wyspiański nic nie wspominał w weselu o Harleyu Davidsonie. Jakieś szklane przepierzenia, skóra, drewno , kilkumetrowa rzeźba.. No nie powiem, jest czym zadowolić gusta weselnej orkiestry. Trochę szkoda, bo widać, że zainwestowano tam naprawdę duże pieniądze. Widać to choćby po przepięknych stołach z litego drewna - jedynym akcencie, który mi sie podobał. 
Musze jednak oddać Chochołowemu sprawiedliwość, że mimo tego pomieszania z poplątaniem, siedziało się tam bardzo przyjemnie, przytulne wieczorne oświetlenie nadawało miejscu klimat. (Który skutecznie próbował psuć jakiś domorosły DJ, puszczając w tle wszystko, co miał na swojej playliście, a było to tak: Mietek Szczesniak, Grechuta, kabareciarz Halama, znowu Grechuta, Edith Piaff, znowu jakiś kabaret - przyznacie, że klimatycznie?;).
Ale w końcu po dwóch latach zajrzeliśmy tam, nie spodziewając się wiele. Głównie dlatego, że mieliśmy po drodze. I dzisiaj, na wspomnienie tamtego wieczoru, mam ślinotok i wybaczam całą niekonsekwencję w kwestii wystroju.
Zła sława Chochołowego niesie, że na dania się czeka. Biorąc pod uwagę to, co dostajemy na talerzu, wcale mnie to nie dziwi. Możemy  być pewni, że wszystko jest przygotowywane na bieżąco, nie otrzymujemy nic odgrzanego w mikrofali. Kuchnia polska XXI wieku, czyli jeśli sałatka z grilowanym oscypkiem, to z sosem balsamiczno-malinowym. Wspaniały befsztyk, rewelacyjne przystawki i ogromny creme brulee - byliśmy pewni, że obsługa się pomyliła i niesie nam żurek.
Urzekło mnie też staranne podanie wszystkich dań. Ładne, nowoczesne kompozycje, a nie - co zwykle spotykamy w lokalach z kuchnią polską - nałożone bez ładu i składu jedzenie, w imię kompozycji "jak u babci".
Kawa bez zarzutu. Espresso z orzechową nuta, gęste, mało kwaskowe, czyli tak, jak lubię.
Za jedzenie śmiało daję 5 gwiazdek i na pewno będę wracać, jeśli będę w pobliżu.  Za całokształt niestety 4, bo restauracja to nie tylko jedzenie, ale także otoczenie i muzyka.

Polecam. Oczywiście nie jest to miejsce, do którego warto się specjalnie fatygować, ale jeśli planujecie podróż i szukacie miejsca na przystanek czy nocleg w okolicach Krakowa, warto wstąpić. Przymknijcie tylko oko na otoczenie i skupcie sie na talerzach.


 Chochołowy Dwór
Jerzmanowice 54a
godz. 7:00 - 22:00

dodajdo.com

Spotkajmy się... na Przystanku MDM

Jakie miejsca wybieracie, kiedy spotykacie się z kimś na mieście? Wybieracie jakiś charakterystyczny punkt, czy raczej konkretne miejsce (kawiarnia, restauracja)? U mnie najczęściej brane są pod uwagę trzy opcje - pod palmą na rondzie de Gaulle'a, pod Rotundą, albo koło KFC na Pl. Konstytucji.

Dopóki na Nowym Świecie istniała Colombia Cafe, spod palmy zwykle "na kawę" chodziło się tam. Na szczęście ta kawiarnia nie została zamknięta na amen, tylko przeniesiona na ul. Kruczą 6/14. Brak Colombii zresztą wpływa pozytywnie na kondycję - trzeba się kawałek przespacerować, żeby będąc na Nowym Świecie skutecznie ominąć sieciówki. Ostatnio jednak spotkaniom bardziej sprzyjają okolice Pl. Konstytucji. Pisałam niedawno o MiTo. Po drugiej stronie ulicy jest kolejne "kawowe" miejsce, Przystanek MDM. Byłam już dwa razy - i w zasadzie to mogłoby wystarczyć za rekomendację.

fot.mdm





 Po pierwsze - kawa. Próbowałam espresso i mrożonej kawy z syropem czekoladowym. Espresso przygotowane bez zarzutu, z wyraźną, ale przyjemną kwasowością. Duża, mrożona kawa była ratunkiem na czas upału - jak się okazało, to był chyba ostatni gorący dzień w tym roku.

Po drugie - kanapki. Na tablicy było napisane, że są kanapki, ale nie było ich nigdzie widać. Duży plus za to, że są przygotowywane na bieżąco, bo chyba nie ma nic gorszego niż kanapka rozmięknięta od pomidora. Jakie te kanapki? - Może być z kurczakiem, szynką, serem.... - zaczęła wymieniać baristka, zaglądając jednocześnie do lodówki. To był tak naturalny i domowy gest, że poczułam się jakbym wpadła po pracy do siostry, a nie do kawiarni. Ciabatta z serem pleśniowym, pomidorem, ogórkiem i sałatą, podana na ciepło, była znakomita.

Po trzecie - klimat. Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa powstała w latach 50. i do tych czasów odwołuje się kawiarnia. Bar z blond sklejki, odrestaurowane krzesła i fotele z lat 50, stoliki dokładnie takie same, jak kiedyś stały w domu babci. Ładnie, przytulnie, kolorowo. Póki jest ciepło, miło jest posiedzieć na zewnątrz, oczywiście pod warunkiem, że nie wybraliśmy się na kawę w godzinach szczytu (chyba, że nie przeszkadza Wam szum ulicy).

Po czwarte - ceny. Nie musicie się obawiać spustoszenia portfela. Za kanapkę, espresso x 2 i latte zapłaciłyśmy z Magdaro 28 zł. Następnym razem pewnie skusze się na chorizo gotowane w białym winie albo drinka.
dodajdo.com

Wrzesień

Chłodne poranki. Jabłka. Herbata. Garnek pełen powideł. Zimne stopy. Ciepłe swetry. Wrzosy w doniczkach. Urodziny.

Kiedyś także nowe książki, zeszyty i cała masa przeróżnych artykułów papierniczych. Mam do nich słabość do dziś i czasem żałuję, że wszystko, czego teraz potrzebuję, to kalendarz.

Lubię wrzesień. We wrześniu robię się sentymentalna.


dodajdo.com

Długi weekend małych przyjemności

Lubię, kiedy Warszawa pustoszeje. Nie ma korków na ulicach, kolejek do przymierzalni w sklepach, tłumów na przejściach dla pieszych. Czy inne duże miasta też są tak wyludnione o tej porze roku? Od kilku lat wakacyjne miesiące spędzamy tu, a urlop planujemy na jesień. Kiedy jest ciepło wszędzie jest dobrze. Nie przeszkadza mi, że muszę chodzić do pracy w czasie, kiedy inni się "wakacjują", skoro po pracy nadal jest ciepło i świeci słońce. Co innego w listopadzie, kiedy ciemno robi się o 17 i jedyne na co mam wtedy ochotę, to zapaść w zimowy sen.

Z weekendem trwającym dłużej niż dwa dni jest podobnie.  Zostaliśmy w domu, mając w planie jedno: reset. Wyspaliśmy się, chyba trochę "na zapas", odkryliśmy kilka fajnych miejsc (i kawowych, i kulinarnych), spotkaliśmy się z przyjaciółmi, ugotowaliśmy kilka pysznych obiadów, upiekliśmy muffinki. Uwielbiam takie dni, kiedy jedynym problemem jest kwestia wyboru filiżanek, w których będziemy pić kawę. Ostatnio najbardziej lubię błękitne.



W ogóle w trakcie tych kilku dni przypomniałam sobie, jak przyjemnie jest cieszyć się małymi rzeczami. Tym, że lody sułtańskie zawsze smakują tak samo dobrze. Że odkryłam miłą włoską knajpkę tuż koło domu. Że mamy sąsiadów tak fajnych, że można do nich spontanicznie zastukać o 22 z butelką wina. I że z balkonu widzę schodki jakby żywcem wyjęte z jakiegoś "tajemniczego ogrodu". Mogłabym tak długo wymieniać, ale to strasznie banalnie brzmi ;)





dodajdo.com

MiTo. Na kawę, na kanapki, na śniadanie

Uwaga, uwaga. Dotarłam wreszcie do MiTo. Na odkrywanie fajnych miejsc nigdy nie jest za późno.

MiTo jest pomiędzy stacją Metro Politechnika a Pl. Konstytucji. Miejscówka do pozazdroszczenia - to taka okolica, że prędzej czy później każdemu jest "po drodze". Pierwsze wrażenie? Jak ja lubię, jak sufit jest tak wysoko! I fajnie, że wnętrze jest urządzone nowocześnie, że na ścianach wiszą obrazy (m. in. Julity Malinowskiej - świetne!). I że nie jest beżowo-brązowo i miękko, i przytulnie. To nie znaczy, że nie lubię beżowo-brązowych miejsc z wygodnymi kanapami. Nie lubię tylko, jak wszystkie miejsca wyglądają podobnie. W MiTo jest jasno i przestronnie. Mi to pasuje.

Przyszłam do MiTo głównie na kawę, ale zaczęłam od malinowego croissanta, bo skusiła mnie informacja, że są pieczone na miejscu. Nie mogę mu nic konkretnego zarzucić, ale powiem szczerze - te w Filtrach smakują mi bardziej. Ale potem było już tylko lepiej. Średnia kanapka caprese kosztuje w MiTo 12 zł i zapewniam, że średnia to określenie odnoszące się tylko i wyłącznie do rozmiaru. Była pyszna!  J. jadł sałatkę z camembertem (19 zł). Bardzo dobra i bardzo duża. Uwierzycie, że porcja była taka, że nie dał rady zjeść całej?

A na koniec oczywiście kawa. Świat byłby o wiele piękniejszy, gdyby w każdym miejscu z kawą serwowano taką dobra kawę ;)
Zamówiłam espresso, ale pewnie następnym razem skuszę się na któryś z kawowych lub herbacianych mrożonych drinków. A następny raz to pewnie znów będzie weekend, ale dla odmiany w porze śniadaniowej. Bo w MiTo weekendowe śniadania serwowane są w formie szwedzkiego stołu. Za 15 zł "jesz ile chcesz".



MiTo. Art cafe books 
Warszawa, ul. Waryńskiego 28
www.mito.art.pl
dodajdo.com

Jogurtowa kawa mrożona

Ten przepis jest efektem niechęci do wychodzenia na zewnątrz w taki upał. Za mało mleka na mrożoną kawę? Spróbujmy z jogurtem. Efekt wyszedł zaskakująco dobry.


Jogurtowa kawa mrożona 
90 ml mocnej, schłodzonej kawy
250 ml jogurtu naturalnego
75 ml mleka
duża szczypta cukru

Składniki zmiksować, jeśli jogurt jest bardzo gęsty, to dodać więcej mleka, aż do uzyskania płynnej konsystencji. Ja nie słodzę kawy, jogurt też był bez cukru, mimo wszystko uznałam, że odrobina cukru jest potrzebna dla przełamania kwaśno-słonego posmaku. Jeśli normalnie słodzicie kawę, to dodajcie cukru więcej, wedle uznania. Podane składniki wystarczą na dwie duże porcje - no bo kto by pił mrożoną kawę sam?


dodajdo.com

Karmello. Ładne czekoladki

Są takie dni, że tylko kanapa i kocyk mogą nas uratować. Czy to zbieg okoliczności, że zwykle są to poniedziałki? W ten ostatni też trzeba było zostać w domu, zamiast szwendać się po mieście.... Ale wybrałam się na spacer po Chmielnej, a tam zajrzałam do Karmello, bo skusiło mnie witryna z czekoladkami. 

Wzięłam kilka pralinek na spróbowanie, ale na miejscu dałam radę zjeść tylko dwie, tak były słodkie. Wyglądały świetnie, ale nie były lepsze niż przeciętne czekoladki z pudełka kupionego w przysłowiowym sklepie na rogu. Czekolada na gorąco też mnie nie zachwyciła. Za dużo mleka i cukru, za mało czekolady. 

Żeby było sprawiedliwie, wypada na plus zanotować bardzo miłą i profesjonalną obsługę, skorą do dzielenia się wiedzą na temat oferowanych słodkości. I ceny. 4,50 za pralinkę i espresso w centrum Warszawy? Można powiedzieć, że to pół darmo ;) Prawda jest jednak taka, że nic w Karmello nie sprawiło, żebym była skłonna tam wrócić albo polecić to miejsce znajomym. Szkoda.

Karmello
Ul. Chmielna 11
Warszawa
dodajdo.com

Cupping w MiTo. Bo palenie ma znaczenie

MiTo istnieje od roku i mniej więcej od tego czasu jest na mojej liście "do zajrzenia".  Jestem bardzo ciekawa tego miejsca, ponieważ wydaje się, że jest tam wszystko, co lubię - kawa, francuskie wypieki, książki, gazety i sztuka. Jest też wi-fi, wiec jak w końcu tam dotrę, to będę mogła od razu podzielić się z Wami wrażeniami. Oprócz tego w MiTo organizowane są wystawy, spotkania z artystami, pokazy filmowe i wiele innych wydarzeń.

fot. https://www.facebook.com/MiToArt

Jutro o 19:00 w MiTo odbędzie się spotkanie dla miłośników kawy. Będzie można dowiedzieć się, na czym polega proces wypalenia zielonych ziaren kawowca, jakie sposoby i stopnie wypalenia są wykorzystywane przez duże, komercyjne palarnie i jaki wpływ na smak ma palenie kawy. Najważniejsze, że to nie będzie sucha "pogadanka" - będzie można próbować kaw wypalonych do różnego stopnia i porównywać sobie ich aromaty. Wstęp kosztuje 10 zł, co - biorąc pod uwagę ilość "atrakcji" - wydaje się ceną symboliczną.

MiTo art café books
ul. Waryńskiego 28
00-650‎ Warszawa
www.mito.art.pl





















































dodajdo.com

Velke dvojite espresso

Pierwsze skojarzenie z czeską Pragą to zapewne piwo i tonące w papierosowym dymie przybytki tego trunku. Jesli jednak wybieracie się do naszych południowych sąsiadów (którym co prawda nie moge wybaczyc tego gola!), koniecznie przygotujcie się na solidną dawkę kofeiny w rewelacyjnym entourage'u!

Praskie kawiarnie to przede wszystkim arcydzieła sztuki przełomu XIX i XX wieku. Secesja, art deco, kubizm - to wszystko można znaleźć na kawowej trasie w Pradze. Koniecznie zaznaczcie sobie na mapie takie miejsca jak: Kavarna Slavia, Lucerna, Obecni Dum, Grand cafe Orient, Cafe Imperial czy Savoy.

Podczas naszego tygodniowego pobytu w Pradze każdy poranek witaliśmy w kawiarni Slavia. Dla unikających papierosowego dymu polecam właśnie wizyty poranne, kiedy palacze nie zdążą jeszcze zagęścić atmosfery. (Przypominam, że Praga jest ostatnim bastionem do zdobycia dla antynikotynowego lobby. No ale narzekać w Pradze na dym z papierosów, to jak pojechac do Afryki i marudzić, że gorąco.)
Ale wracamy do Slavii. Witanie poranka przy ogromnych oknach z widokiem na rzekę i Teatr Wielki, wśród przepychu art deco, onyksu, wapienia i pięknych witryn, to prawdziwa przyjemność. Przede wszystkim możemy się tam napić naprawdę dobrej kawy i zjeść niezły deser. Mimo, że kawiarnię odwiedzały takie sławy jak Rainer Maria Rilke czy Franz Kafka, a i dzisiaj bywa nieformalnym miejscem spotkań na szczycie, ceny nie są wygórowane. Dvojite Espresso (doppio) czy Velke Espresso (americano) to koszt około 70kc. Do kawy proponuję jedno z pysznych ciastek kuszących za zdobioną witryną.


A skoro o witrynach mowa, od razu przypomina mi się jedyne w swoim rodzaju miejsce, Grand Cafe Orient.  Kubistyczną kamienicę, zwaną Domem Czarnej Madonny, trudno przegapić na trasie turystycznych wycieczek. Kubizm wyziera także z kazdego kąta kawiarni, począwszy od pięknych sufitów, przez misternie wykonane witryny za barem (bar to w ogóle małe dzieło sztuki), po najdrobniejsze szczegóły, jak uchwyty, lampy, klamki. Zresztą cała kamienica robi duże wrażenie, włączne z krętymi schodami prowadzącymi na piętro do kawiarni. Całość zaprojektował na poczatku XX w. architekt Josef Gočár. Sama kawiarnia została zamknięta w latach 20. i otwarta na nowo dopiero w roku 2005.
Chociaż menu i obsługa nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia, to polecam Wam to miejsce nie ze względu na kawę, ale na wnętrza i muzykę na żywo sączącą się z fortepianu w rogu sali. Naprawdę można się tam zrelaksować.


Po prawie półtora roku od wizyty w Pradze (tak, to chyba rekord odkładania tematu na Kawowym, najwyraźniejsze są właśnie wspomnienia tych przepięknych praskich kawiarni. Uważam, że dla nich warto wybrać się do Pragi choćby na weekend. Podczas takich kawowych przerw czułam się trochę jak bohater filmu Woodiego Allena "O północy w Paryżu", który marzył, by przenieść się w czasie do lat 20. XX wieku. 

ps: Z cyklu Magdaro Dobra Rada: niestety w Pradze zawsze trzeba mieć przy sobie gotówkę. W większości lokali gastronomicznych nie można płacić kartą (Slavia jest wyjątkiem). Bankomaty rozsiane są rzadko, co skutkowało na początku tym, że pomiędzy zjedzeniem posiłku a opuszczeniem lokalu Piter udawal się na kilometrowy spacer z dżipiesem w ręku w celu wybrania gotówki. W przeciwnym razie skazani jestesmy na niełaskę kantorów, które dla odmiany rozsiane są bardzo gęsto i najwyraźniej mają niepisaną umowę z właścicielami gastronimii.


dodajdo.com

Egzotycznie, aromatycznie... Namaste India

Macie czasem ochotę na "coś zupełnie innego"? Innego niż stałe pozycje w domowym menu, innego niż kuchnia włoska, chińska czy kurczak z rusztu. Mnie tak ostatnio naszło. Naszło mnie na Indie.

Zachęceni entuzjastycznymi opiniami na Gastronautach wybraliśmy się więc do Namaste. Dobrze, że je wcześniej przeczytałam, bo pierwsze wrażenie było słabe. Ktoś zajął nam nasz - wcześniej zarezerwowany - stolik i wylądowaliśmy w miejscu między wejściem a WC. Później okazało się, że to miejscówka na wagę złota, bo ruch w lokalu był taki, że z braku miejsc ludzie zaczęli zamawiać jedzenie na wynos. Kolejny słaby punkt - menu... Na widok 120 pozycji zwykle uciekam. Zostaliśmy, bo zwyczajnie byliśmy głodni i nie chciało nam się "zwiedzać" okolicy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

Na przekąskę zamówiliśmy Ghobi 65, czyli panierowanego kalafiora z pomidorami i indyjskimi przyprawami (14 zł) oraz Chicken lababdar (kurczak w sosie cebulowo-pomidorowym z orzechami nerkowca, 24 zł) i Chicken madras (kurczak, cebula, papryka, dużo przypraw i mnóstwo chili, 25 zł). Do tego dwa rodzaje indyjskiego chleba (po 4 zł). Nigdy nie byłam w Indiach, więc nie wiem, czy tak właśnie te dania powinny smakować. Ale było bardzo dobrze, mimo że Chicken madras był dla mnie ciut za ostry. Lubię pikantne jedzenie, ale lubię też, kiedy w takim daniu czuć coś poza ostrością. Całe szczęście, że tuż obok nas stał dystrybutor z wodą. Przypuszczam, że ta woda już wielu uratowała - oczywiście można zamówić napoje z karty, ale jeśli się tego nie zrobi od razu (albo wypije się w oczekiwaniu na dania), to stanie w kolejce po wodę ze łzami w oczach i drapaniem w gardle jest ostatnią rzeczą, na jaką się ma ochotę w chwili, kiedy okazuje się, że zamówione danie jest ostrzejsze niż się spodziewaliśmy.

Jeśli wpadniecie do Namaste, spróbujcie Indian coffee (7 zł) z mlekiem i przyprawami. Na co dzień prawie nie piję kawy z mlekiem, a już na pewno nie z taką ilością. Cynamon wolę w towarzystwie jabłek. I sama byłam zdziwiona, jak bardzo mi ta kawa smakowała. Imbir, kardamon, cynamon i odrobina kurkumy to mieszanka, z pomocą której udało mi się odczarować owsiankę. Wprawdzie nie był to koszmar mojego dzieciństwa, ale też nigdy nie jadłam jej z przyjemnością, Taką z przyprawami polubiłam. Kawa w Namaste pachnie podobnie (głównie za sprawą kardamonu), może dlatego tak mi smakowała.

Namaste to nie jest miejsce bez wad. Wystrój nie powala, obsługa jest mało zorganizowana, kelnerki nie mówią po polsku. Do tego ruch jak na Marszałkowskiej i spory czas oczekiwania, najpierw w kolejce do kasy, żeby cokolwiek zamówić, potem jeszcze na realizację zamówienia. Ale miejsce broni się jedzeniem. Jeśli macie sporo czasu i ochotę na aromatyczne, egzotyczne jedzenie - to Namaste jest bardzo ok.

Namaste
ul.  Nowogrodzka 15, Warszawa
dodajdo.com

Bialetti w promocji

Jeśli ktoś z Was w najbliższym czasie planuje zakup kawiarki to polecam zajrzeć na www.westwing.pl
Trwa tam właśnie wyprzedaż produktów marki Bialetti - są garnki, patelnie, przeróżne gadżety kuchenne i kawiarki w naprawdę niezłych cenach (kawiarki od 55 do 99 zł). Oficjalnie kampania trwa do 3 marca, ale w takich przypadkach jak zawsze - kto pierwszy ten lepszy.

dodajdo.com

Dlaczego kawa jest taka droga?

Kawa "na mieście" jest za droga - do tego chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Skąd te ceny? Bo brak tradycji picia kawy na mieście. Bo rynek jest za mały. Bo ziarna sprowadzane do Polski są świetnej jakości. Bo w kawiarni płacimy nie za kawę, a za miejsce przy stoliku i "zachodni styl życia". Bo czynsze są za wysokie. Bo na jedzeniu się nie zarabia. I wreszcie - bo "jeśli będzie zbyt tanio, przyjdą ludzie, na których nam nie zależy".

Takie powody wymienia autor tekstu Nasza bardzo droga kawa. Czemu? "To element selekcji". Materiał jest o tyle ciekawy, że cytowane są w nim wypowiedzi właściciela palarni, szefowej marketingu w CHI Polska SA (właściciel marki Coffee Heaven), brand manager Starbucksa oraz anonimowego menadżera kawiarni. Wynika z nich mniej więcej tyle, że na pytanie "dlaczego kawa jest taka droga" można odpowiedzieć znacznie krócej: bo tak.

Brak tradycji picia na mieście? Owszem. Ale właściciele kawiarni nie robią nic, żeby to zmienić. Latte za 10 zł skutecznie zniechęca do tego, żeby chodzić na kawę trzy razy dziennie. Ziarna są świetnej jakości? Nie sądzę, żeby mega paki Lavazzy z Makro były droższe niż ziarna dostępne w jakimkolwiek europejskim mieście. Miejsce przy stoliku? Do wypicia szybkiej kawy nie jest potrzebne. Można zrobić tak, jak jest we Włoszech - cena kawy wypitej na stojąco jest niższa od tej branej z gazetą do stolika. Na jedzeniu się nie zarabia? Hm... Pozwólcie, że ten argument pozostawię bez komentarza. I wreszcie - przyjdą ludzie, na których nam nie zależy. A więc właścicielom kawiarni nie zależy na klientach, którzy nie wydają bezmyślnie kilkunastu złotych na latte? Ciekawe. Tak naprawdę jedynym problemem, z którym ciężko się uporać, zwłaszcza w momencie otwierania kawiarni, są czynsze. Pytanie, czy naprawdę wszystkie kawiarnie muszą się znajdować w okolicach Chmielnej.

"Prędzej jednak Polacy zaczną zarabiać więcej, niż kawa w kawiarniach stanieje" - puentuje autor wspomnianego wyżej tekstu. Trudno zaprzeczyć. Póki co pozostaje nam zapraszać się "na kawę" do domu. Tu raczej nikt nie będzie nam wypominał, że oddychamy powietrzem "dla wybranych".
dodajdo.com

Za zimna? Za gorąca?


Czy kiedykolwiek zwróciliście uwagę, że kiedy przegapi się moment, kiedy temperatura kawy jest idealna, staje się prawie-nie-do-wypicia? Przyznaję bez bicia - w pracy zawsze wylewam pół kubka do zlewu, bo nigdy nie wyrabiam się z wypiciem kawy kiedy jej temperatura jest "perfect".
dodajdo.com

Czarny motyl? Brudny motyl!

- Myślisz, że te firanki mają taki kolor, czy...
- Hm... Jedna jest szara, a druga bardzo szara..
- To co, nadal chcemy tu coś zjeść?

Pytanie było retoryczne. Firanki są brudne, czego więc można się spodziewać na zapleczu? Jeśli dodać do tego zapach stęchlizny uderzający od progu, dawno niemalowane ściany i dłuuugą listę oferowanych dań (zbyt długą nawet jak na średniej wielkości restaurację) nawet naleśniki z malinową konfiturą przestają być przedmiotem pożądania.

Piszę o tym ku przestrodze - omijajcie to miejsce z daleka. Jeśli znajdziecie się na Pradze, poszukajcie klimatycznych kawiarni i koniecznie dajcie znać. Wiosną chętnie się po praskiej stronie Warszawy powłóczę. Chwilowo jednak kapituluję. Motyl okazał się być ćmą, zostawiającą ciemne ślady po byle muśnięciu.

Czarny motyl
ul. Ząbkowska 2, Warszawa
dodajdo.com

Chwila prawdy

dodajdo.com

Kawa z mlekiem. Albo mleko z kawą.

Capu z puszystą, mleczną pianą. Duży kubek latte na rozgrzewkę w chłodne dni. A może małe macchiato z plamką mleka? Kawa i mleko to duet, bez którego wielu ludzi nie wyobraża sobie poranka.

Są dwie szkoły łączenia kawy z mlekiem. Jedna mówi o tym, że do picia z mlekiem powinno się używać ciemno palonej, wyrazistej w smaku kawy, której smak będzie intensywny nawet po dodaniu sporej ilości mleka.Druga - że bardziej harmonijny smak uzyskamy robiąc mleczną kawę na bazie łagodnej mieszanki. Osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji.

Trzeba jednak pamiętać, że równie ważne jak kawa jest mleko. Od ilości mleka na półkach można dostać oczopląsu -  gorsze od wybierania mleka jest chyba tylko poszukiwanie masła w obcym sklepie (sprawdzanie za każdym razem ile jest masła w tym maśle, po które właśnie sięgam, bo nie mogę znaleźć ulubionego, doprowadza mnie do szału). Które mleko jest "najlepsze" każdy musi zdecydować sam, przypominam jednak, że najłatwiej spienia się to o większej zawartości tłuszczu (co najmniej 3.2%, np. Wsie Mleko i Hej mają 3,8%) i że pasteryzowane jest trochę lepsze niż UHT.

We Włoszech kawa z mlekiem i rogalik to śniadanie. A raczej mleko z kawą, bo przecież w cappuccino czy cafe latte kawa właściwie jest tylko dodatkiem do mleka. Takie śniadania w naszym klimacie nie zdają egzaminu, przynajmniej o tej porze roku. Jednak niezależnie od tego, w jakim kraju jesteśmy, jedno jest pewne. Dobra kawa + dobre mleko = dobre capu/latte. Zła kawa i/lub złe mleko psują cały efekt. Wtedy nie pomogą nawet rady baristów ;)

 
dodajdo.com

One World. One Family. One Coffee

Taki tytuł nosi gigantyczna mozaika stworzona przez Saimira Stratiego, albańskiego artystę, który dał się już poznać jako twórca wielkoformatowych prac wykonanych z przedmiotów niekoniecznie kojarzących się ze sztuką.

www.rekordyguinessa.pl
Strati ma już na swoim koncie m.in. największy na świecie obraz z korków do wina i galopującego konia z wykałaczek, stworzył także postać Homera ze śrubek.  Jego najnowsze dzieło to obraz zajmujący powierzchnię 25 metrów kwadratowych, wykonany z kawy. I nie jest to żadna nowoczesna abstrakcja - mozaika przedstawia 5 postaci reprezentujących różne regiony świata. Swoich przedstawicieli ma tu Afryka, Japonia, Brazylia, Europa i USA. Sam Strati podkreśla, że pracą mającą szansę na wpis w Księdze Rekordów Guinessa chciał zwrócić uwagę świata na fakt, że warto dzielić się miłością.  - Kubek kawy wypity wspólnie z kimś bliskim zbliży nas do siebie bardziej, niż niejedno ważne spotkanie na szczycie, z którego tak słyną zagraniczni liderzy państw - powiedział.

Do ułożenia mozaiki Strati wykorzystał 140 kilogramów ziaren kawy o różnych stopniu palenia, od jasnozłotego po czarny. Mimo nieźle brzmiącej idei "pojednania ponad podziałami" nie mogę się pozbyć wrażenia, że to koszmarne marnotrawstwo. 140 kg kawy... Można by z tego przyrządzić 14 tysięcy filiżanek espresso!
dodajdo.com

Jak kawa zdradza charakter

Podobno to, w jaki sposób trzymamy filiżankę i jak szybko wypijamy kawę uważnemu obserwatorowi pozwala dostrzec... więcej, niż można by się spodziewać. Podobno na podstawie zachowania w trakcie picia kawy można wyróżnić kilka typów osobowości. Istnieje ich conajmniej siedem:

Typ lisa - w trakcie rozmowy zerka na krawędź filiżanki i zasłania się nią. Wychwytuje słabe strony przeciwnika.

Typ chwytający - chwyta filiżankę całą dłonią, a nie za ucho. „Szybki bill” chwytający każdą okazję, mało subtelny.

Typ leniwca – nie wyjmuje łyżeczki z filiżanki. Jest to lekkoduch zmęczony życiem i znudzony.

Typ znerwicowany – pracuje podczas picia kawy. Męczy go codzienność i poukładane życie. Jest narażony na stres.

Typ pawia - odchyla mały palec. To gawędziarz pragnący być w centrum uwagi. Chce być obserwowany przez innych i sam również obserwuje.

Typ aktora – manipuluje filiżanką podczas spotkania. Każdą okazję traktuje jako możliwość wystąpienia przed ludźmi.

Typ czepiający się - nie potrafi sam iść na kawę. Osoba potrzebująca towarzystwa, która w samotności pogrąża się we własnych myślach.

Czy któraś z tych opcji pasuje do Was? Ja jestem mało subtelna, znerwicowana i nie potrafię się sama sobą zająć. Przynajmniej tak wynika z "testu kawowego" ;) Co więcej - nie widzę nic złego w zatapianiu się we własnych myślach, a to, że piję kawę ze wzrokiem utkwionym w monitorze nie świadczy o tym, że męczy mnie codzienność i poukładane życie, tylko że mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. A każdemu, kto wmawia mi, że nie lubię poukładanego życia mam ochotę opowiedzieć o tym, że w każdy sobotni poranek podlewam storczyki, że poranna kawa to zawsze musi być espresso, że wieszam pranie tak, żeby kolejne rzeczy pasowały do siebie kolorystycznie, że jak urlop to we wrześniu, a na talerzu mięso ma być z lewej a surówka z prawej - w żadnym razie odwrotnie. Ale o tym innym razem.

Pozdrawiam Was serdecznie znad puszki z coca-colą
I.nna
dodajdo.com

O książkach przy kawie

Czy wśród czytelników Kawowego są Szczecinianie? Jeśli tak, to czy znacie kawiarnie Columbus Coffee na ul. Krzywoustego? Trwa tam promocja - każdy kto przyniesie książkę, dostanie kawę za darmo. W momencie kiedy wszystkie dostępne półki w Columbus Coffee na Krzywoustego zostaną zapełnione, akcja “kawa za książkę” zostanie uruchomiona w innej kawiarni tej sieci. Taka biblioteczka działa już w Columbus Coffee w biurowcu Oxygen. Można sięgnąć po książkę i poczytać przy kawie, a nawet pożyczyć ją na dłużej i wziąć do domu.

Przyznam szczerze, że nie wiem, czy kawa serwowana w wyżej wymienionych miejscach jest godna polecenia. Jakoś nigdy nie nadarzyła się okazja, żeby się do Szczecina wybrać, choć kiedyś nawet dostałam przewodnik po tym mieście. Pomysł "książka za kawę" wydał mi się jednak tak fajny, że polecam w ciemno. Lubię czytać przy kawie, a kawiarni z książkami nie odwiedzam nałogowo tylko dlatego, że zawsze z takich miejsc wychodzę z książkami. Ostatnio zaczytałam się tak w gdańskiej Bookarni. Poszłam na kawę, wyszłam z czterema książkami, między innymi Ramseyem "po godzinach". To chyba najładniejsza z kulinarnych książek, jakie miałam ostatnio w ręku (czy Wam też zdarza się kupować książki tylko dlatego, że są ładne?). Twarda oprawa, porządny papier (matowy!) i znakomite fotografie w moich ulubionych ostatnio tonacjach, czyli wszelkich odcieniach morskich niebieskości.

Józef Wilkoń, Księga dżungli
Inna książka, która sprawiła, że oniemiałam z zachwytu, to nowe wydanie Księgi dżungli (w tym miejscu serdecznie dziękuję św. Mikołajowi). I wcale nie chodzi o tekst. Oczywiście - Księdze dobrze zrobiło uwspółcześnione tłumaczenie Andrzeja Polkowskiego (przekładał m.in. „Opowieści z Narnii” i „Harry'ego Pottera” oraz oficjalne przemówienia i homilie Jana Pawła II wygłoszone w różnych krajach po angielsku). Ale prawdziwym smaczkiem są ilustracje Józefa Wilkonia. Wilki, tygrysy i biegnące przez karty książki bawoły sprawiają, że ta nowa Księga dżungli ma dwóch równoprawnych autorów - Kiplinga i Wilkonia.
dodajdo.com