Gdzie pójść z dzieckiem na kawę?

Kilka dni temu w internetowym wydaniu Polski znalazł się artykuł, poświęcony lokalom przyjaznym dzieciom. Autorka wymienia ich zaledwie sześć: Zielnik (ul. Odyńca 15),  Szczotki Pędzle (ul. Tamka 45b), Kalimba Kofifi (ul. Mierosławskiego 9), Biosfeera (al. Niepodległości 80), Restauracja Stary Dom (ul. Puławska 104/106) i Kawiarnia Misianka (park Skaryszewski). Powyższe miejsca na tle pozostałych lokali wyróżniają się tym, że są w nich atrakcje dla dzieci, kąciki zabaw, kolorowanki, książeczki z bajkami, czasami specjalne menu. Niektóre z nich są wyposażone w przewijaki dla niemowląt, czasem nawet podgrzewacze do butelek z mlekiem.

Szczerze mówiąc, jeszcze do niedawna "stosunek do dzieci" był na szarym końcu listy rzeczy, na które zwracałam uwagę, oceniając kawiarnię. Jednak coraz więcej mam wokół siebie maluchów "w drodze", i wiem, że wkrótce napicie się kawy z ich mamami nie będzie takie proste. Trzeba się będzie umawiać między spaniem a przewijaniem, w miejscu, gdzie się nie pali i gdzie znajdą się jakieś rzeczy, którymi można choć na chwilę zająć dziecko. Myślę, że te wszystkie przewijaki i podgrzewacze na stanie kawiarni nie są konieczne - takie rzeczy tylko w Ikei ;) Wystarczy przysłowiowe pudełko kredek, i żeby obsługa nie patrzyła krzywo na małego człowieka.

Popytałam znajomych, poczytałam opinie w internecie i wygląda na to, że liczba miejsc "przyjaznych dzieciom" w Warszawie nie ogranicza się do sześciu. Myślę, że w każdej dzielnicy jest ich kilka.

Bemowo
- Al Pomodoro (ul. Szeligowska 4) są krzesełka dla dzieci, kredki, a na ścianach nawet wystawa tego, co maluchy kredkami namalowały.

Gocław
- Pizza Marzano (w Promenadzie) - jest fajne menu dla dzieci, kredki i kolorowanki. Bardzo miła, zagadująca obsługa.

Kabaty
- Antich Cafe (ul. Wąwozowa 6a) są książeczki, zabawki i specjalne krzesełka.
- Mamma mia cafe & shop & baby (Aleja KEN 56 / lok. 5 )

Mokotów

- Blue Cactus (Zajączkowska 11). Menu dla dzieci,a poza tym kredki, kolorowanki, balony. Blisko stąd na plac zabaw, a w restauracji są specjalne krzesełka i przewijak.
- Pasta i basta (Odolańska 4). Menu dla dzieci, książki, kredki, specjalne krzesełka. 

Ochota

- Kolonia (róg Łęczyckiej i Ładysława, koło parku Powstańców Wielkopolskich) -  pomyślana jako miejsce, gdzie dzieci są najważniejsze i mogą czuć się swobodnie. Podobno furorę robią tosty z odciśniętą Myszką Miki ;)
- Mam Ochotę (w Ośrodku Kultury Ochoty na Grójeckiej)

Powiśle
- Czuły Barbarzyńca (Dobra 31) - co niedzielę o 11. są zaplanowane "czułe czytanki"
- Kafka (ul. Oboźna 3) - kredki, układanki itp. akcesoria sprawią, że dziecko się nie będzie nudziło, a latem można wziąć kocyk i posiedzieć na zewnątrz, na trawie.
- Tarabuk (Browarna 6) - w każdą niedzielę jest "tarabajanie", czyli opowieści dla dzieci

Saska Kępa

- Boathouse (Wał Miedzeszyński 389a) Na co dzień - krzesełka i dziecięce menu. Latem duży ogród z placem zabaw; w weekendy: kącik zabaw.
- Ganders Tea Room (Francuska 12). Latem jest w ogródku kącik dla dzieci, z plastikowym dużym domkiem, huśtawki etc.
- Francuska 30 - kredki, zabawki, duży wybór gier.
- Trattoria Rucola (Francuska 6). Przewijak, foteliki, kącik zabaw.

Starówka

- To lubię (róg Freta i Długiej) - kącik z kredkami i zabawkami.
- Trattoria Bellini (Rynek Starego Miasta) - dla dzieci skomponowane jest specjalne menu, a sam lokal jest tak duży, że znalezienie ustronnego zakątka nie powinno stanowić najmniejszego problemu.

Śródmieście
- Numery Litery (Wilcza 26), jest sporo książeczek dla dzieci, zabawki, gry i puzzle, a w każdy weekend odbywają się zajęcia plastyczne;
- Bar w Oficynie (Chmielna 28a). Są foteliki, a kucharz chętnie spełnia dziecięce zachcianki.
- Presto Cafe (Krucza 16/22) - osobna salka dla dzieci, na którą jest dobry widok z różnych stolików, więc można mieć dziecko na oku
- Street przy Rondzie ONZ (al. Jana Pawła II 19)
- Czekoladziarnia Amor (Marszałkowska 17) - kącik dla dzieci. 

Ursus
- Al Pomodoro (Dzieci Warszawy 27a, lok. 2) - menu dla dzieci, krzesełka, klocki, kolorowanki.

Wola
- Między wierszami (ul. Krochmalna 57 lok. 5, w podwórzu)
- Mesita Cafe (Sienna 93, w podwórku, ostatni lokal po lewej stronie).  Lokal dla niepalących, dzieciaki są bardzo mile widziane. Mają krzesełko do karmienia, zabawki, książeczki dla dzieci, blok i kredki.

To na pewno nie wszystkie przyjazne maluchom lokale, pewnie zaledwie ich mała część. I tu gorąca prośba do Was wszystkich: jeśli znacie miejsca, gdzie można się wybrać na kawę z dzieciakami, koniecznie dajcie nam znać - wspólnie stworzymy uzupełnianą na bieżąco listę.
dodajdo.com

Piosenka na niedzielę

Roberto Murolo (1912-2003) był jednym z najsłynniejszych włoskich pieśniarzy. Nagrywał niemal do końca długiego życia, pod koniec którego został uhonorowany najwyższym cywilnym odznaczeniem we Włoszech. Kiedy umierał w wieku 91 lat, płakała cała Italia, z jego rodzinnym Neapolem na czele. Właśnie muzyce neapolitańskiej Murolo poświęcił całe życie. Nie tylko odnajdywał, aranżował i nagrywał utwory, stworzone nawet w XVI wieku, ale jeszcze potrafił je sprzedać w milionowych nakładach. Poniżej jeden z jego przebojów.

dodajdo.com

Poproszę dużą, czarną kawę

Czasami słyszę tego typu zamówienia w kawiarniach i zawsze ciekawa byłam, jakie są sposoby na wybrnięcie z tej prośby tak, aby jednocześnie zadowolić klienta i nie sprofanować espresso. Niektórzy moi goście też uważają, że 25 ml to zdecydowanie za mało, żartobliwie stwierdzają, że tym w ogóle "nie da się napić". Proponuję wtedy cappuccino albo latte. Jeśli ma być bez mleka, to robię americano albo stawiam na palnik kawiarkę. W końcu nie o to chodzi, żeby kogoś na siłę uszczęśliwiać, serwując mu espresso. Wprawdzie podobnie jak Michael Ovadenko (jeden z założycieli Coffeeheaven, właściciel Baristy) "wierzę w edukację konsumentów, bo klienci często nie wiedzą, czego chcą", stawiam jednak na stopniową zmianę przyzwyczajeń.

W kawiarniach metody na "dużą kawę" są różne. W Coffeheaven to kawa z ekspresu przelewowego. W Bariście można zamówić french press. W Empik Cafe do espresso dolewa się trochę gorącej wody. Niestety, to nie jest ogólnie obowiązujący standard. W wielu kawiarniach "duża kawa" to "americana", a robi się to tak: filiżankę do cappuccino podstawia się pod wylewkę i... leje do pełna (100-120 ml). Co w tym złego? Im więcej wody przeleje się przez kawę, tym bardziej gorzki będzie otrzymany napar. Do przelewania wody przez kawę, wymyślono ekspresy przelewowe - ekspresy ciśnieniowe służą tylko i wyłącznie do robienia espresso. Co więcej, "americana" wcale nie jest w zgodzie z "tradycją" amerykańską, bo oni używają do tego innych maszyn, to raczej zwyczaje niemieckie.

Dodatkowy zamęt wprowadzają producenci domowych ekspresów automatycznych, pozwalając na zaprogramowanie "wielkości kawy". Trzy przyciski (albo pokrętło) sugerują, że ilość mililitrów może być dowolna. Owszem, tyle tylko, że zmienia się tylko ilość wody a porcja kawy cały czas jest taka sama, pomyślana "pod espresso". Tak naprawdę, to te trzy przyciski są po to, żeby zaprogramować  espresso (20-30ml), ristretto (15-20ml) oraz lungo (30-35ml).

Wbrew pozorom, włoskie zwyczaje nie kłócą się aż tak bardzo polskimi upodobaniami. Jeśli dodamy do espresso gorącą wodę, otrzymamy całkiem niezłe americano. Trzeba w zasadzie spełnić tylko jeden warunek - espresso musi być dobre. I tak możemy zaproponować dwie wersje: słabą, czyli 1 x espresso + gorąca woda oraz mocną, czyli 2 x espresso + gorąca woda. Ilość wody uzależniona jest od pojemności filiżanki, ale żeby nie otrzymać lury proponuję nie przekraczać 120 ml. Ta metoda pozwala zadowolić wszystkich miłośników "dużej czarnej", pozostając jednocześnie w zgodzie z włoską tradycją espresso. Cała reszta, to kwestia psychologii. Pewnie gdyby tak dać ludziom do wyboru tylko "espresso italiano" lub "rozwodnioną kawę z ekspresu ciśnieniowego, zaparzoną po niemiecku" albo - jeszcze lepiej - "lurę", to większość od razu pokochałaby espresso. W końcu odrobina snobizmu jest w każdym z nas.
dodajdo.com

Święty Patryk i największa kawa świata

Dzisiaj St. Patrick's Day, który kojarzy mi się nieodmiennie i pewnie niezbyt oryginalnie z jednym z najpopularniejszych na świecie piw - Guinnessem. Co ja mówię, piw? W stosunku do Guinnessa nie używa się przecież określenia beer.

Nie wszyscy podążają za prostym skojarzeniem, że ten sam piwowy Guinness zapoczątkował słynne dzisiaj rekordy Guinnessa. A tymczasem tak właśnie było. Księga wydana przez browar po raz pierwszy w 1955 roku miała bawić piwoszy humorystycznymi historyjkami. Z czasem ewoluowała w stronę prestiżowej publikacji. Jeśli Irlandczykom gratulujemy Guinnessa, to Guinnessowi gratulujemy marketingowego perpetuum mobile, o jakim pomarzyć może większość marek.

Przy okazji Dnia Świętego Patryka pochodziłam sobie po stronie Guinnessa oraz oficjalnej witrynie rekordów w poszukiwaniu czegoś bliskiego naszej kawowej skórze. I znalazłam między innymi największą cup of coffee świata.

Rekord zainicjowany przez największego wietnamskiego producenta kawy, Vincafe Bien Hoa, padł w 2007 roku i miał za zadanie promować wietnamską kawę (notabene i tak jest jej dużo na rynku, w Polsce na przykład 90% dostępnej kawy jest made in Vietnam - pisałyśmy o tym tutaj).

Największą filiżankę świata budowało ponad 100 ludzi. Wykonana ze stali nierdzewnej, miała (ma nadal) 1,53 metra wysokości, 2,33 metra średnicy i ważyła ponad tonę. Swoją droga, uniesienie takiej filiżanki z małym paluszkiem w górze to dopiero byłby rekord;)

Ta filiżaneczka zmieściła ponad 3,5 tysiąca litrów kawy, zrobionej z 4 tysięcy litrów wody i - i tu niestety wielki żal - z 801 kg kawy instant (teraz jakieś zadanko maturalne, ile buraków znalazło się w tej filiżance;). Z drugiej strony, gdyby mieli zaparzyć wcześniej prawdziwą kawę, jak duże wykapowatko musieliby wcześniej zrobić?

Wietnamski rekord pobili co prawda Kolumbijczycy, którzy w tym samym roku zmajstrowali filiżankę mieszczącą ponad 4 tysiące litrów kawy, ale Wietnam dzierży palmę pierwszeństwa i poza tym, kto by się tam spierał o jakieś bagatela 500 litrów kawy, prawda?

I to by było na tyle. Miłego Dnia Świetego Patryka. I szykujcie młynki, bo nasze wspólne mielenie na pewno kiedyś dojdzie do skutku.
dodajdo.com

Życzy sobie Pani buraczka do kawy?

Czy ktoś z Was zamówiłby sobie w kawiarni kawę z dodatkiem buraków, żyta czy owsa?

Nie sądzę, taka mieszanka musi smakować jak... jak stara, "dobra" Inka. Tymczasem okazuje się, że wszyscy, którzy kupują kawę rozpuszczalną lub mieloną, muszą się z tym ryzykiem liczyć. Wielu producentów, minimalizując koszty, funduje nam w swoich produktach takie niespodzianki. Jak dla mnie - zwykłe oszustwo. Jeśli ktoś chce się napić "kawy zbożowej", to może ją kupić za jakieś 30 zł za kilogram (tyle kosztuje Inka), a nie 80 zł (tak, to cena za kg rozpuszczalnej Nescafe Classic!).

Skala problemu okazała się na tyle duża, że laboratorium Głównego Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w Gdyni opracowało specjalne programy badawcze, które pozwolą na kompleksową ocenę jakości handlowej kawy. Na ich stronie możemy przeczytać, że zafałszowania w kawie naturalnej mielonej potwierdzane są nowatorską metodą mikroskopową, umożliwiającą wykrywanie upalonych surogatów między innymi jęczmienia, owsa, żyta, pszenicy, buraka czerwonego, buraka cukrowego oraz cykorii. Zupełnie inna metoda, polegająca na sprawdzaniu zawartości cukrów prostych (glukozy, fruktozy i ksylozy), będzie stosowana w przypadku kawy rozpuszczalnej.

Od dawna nawracam wszystkich na samodzielne mielenie i kupowanie tylko kawy ziarnistej. Nie sądziłam jednak, że producenci kawy mielonej i rozpuszczalnej podsuną mi taki argument. Gwarantuję Wam, że gdyby ktoś do Waszego domowego młynka do kawy próbował wepchnąć buraka, to na pewno to zauważycie.
dodajdo.com

Jak obliczyć najlepszy moment na kawę?

Trzeba wziąć pod uwagę smak (S), otoczenie (O), naczynie, w którym jest ona podawana (N), towarzystwo (T) oraz porę dnia, na którą przypada przerwa (C). Równanie ułożone na tej podstawie wygląda tak: M= 0,5xS + 0,5xO + 0,3xN + 0,15xT + 0,05xC.

Jego autor, prof. Charles Spence z Wydziału Psychologii Eksperymentalnej Uniwersytetu Oksfordzkiego uważa, że aby móc w pełni cieszyć się "coffee break", trzeba wziąć pod uwagę następujące czynniki:
czas - najlepiej będzie nam smakowała kawa wypita o 11, ponieważ o tej porze podniebienie człowieka osiąga swoją szczytową formę.
miejsce - istotne jest, żeby pomieszczenie, w którym się znajdujemy, było dobrze oświetlone. Jeszcze lepiej byłoby znaleźć się o tej porze w słońcu, na łonie natury.
zapach - 80% smaku napojów i pokarmów pochodzi z nosa, a nie języka, dlatego ważne, żeby kawa była aromatyczna (czyt. świeżo zmielona).
Do pełni szczęścia brakuje nam jeszcze tylko towarzystwa i miłych dla ucha dźwięków (prof. Spence sugeruje włoską operę bądź wokalistę o niskim i chropawym głosie). Jeśli dodatkowo weźmiemy pod uwagę, że ciepło lub zimno stymuluje określone obszary kory mózgowej, odpowiadające m.in. za chorobliwą nieufność i podejrzliwość względem innych, to lepiej, żeby kawa byłą gorąca. W końcu skoro już mamy idealny moment na kawę, to warto zadbać o najdrobniejsze szczegóły - także o to, żeby postrzegać innych w korzystniejszym niż zazwyczaj świetle.

Równanie opublikował Daily Mail, natomiast szerzej doświadczenia Spence'a zostały opisane w artykule "Changing Tastes". Autor wyjaśnia w nim, w jaki sposób poszczególne czynniki otoczenia wpływają na przyjemność wynikającą z jedzenia czy picia. Myślę sobie jednak, że wcale nie trzeba być naukowcem z Oxfordu, żeby dojść do podobnych wniosków co wspomniany wyżej profesor. Ja na przykład lubię pić kawę na balkonie. Mam stamtąd przyjemny widok na drzewa, jest cicho, spokojnie i słonecznie. A jeśli jeszcze rzeczywiście zbliża się godzina 11, to najpewniej mamy weekend. I jak tu się nie cieszyć?
dodajdo.com

Jednogwiazdkowa kawa w pięciogwiazdkowym hotelu

Tatar z łososia z sosem musztardowym, pomidorkami cherry i grilowanymi karczochami. Potem medalion z argentyńskiej polędwicy wołowej z grzybami, zielonymi szparagami i sosem z porto. A na koniec parfait z mango z czekoladowym brownie, szaszłykiem ze świeżego ananasa oraz malinami. Brzmi nieźle? Mnie też spodobało się na tyle, że z przyjemnością przyjęłam zaproszenie na... galę boksu zawodowego w warszawskim Hiltonie.

Nie mogłam doczekać się szparagów. Nieważne - białe, zielone, gotowane, pieczone czy marynowane - uwielbiam je w każdej postaci. Kłopot z nimi jest taki, że nie zawsze wychodzą mi takie, jak bym chciała. Niedoścignionym ideałem pozostają szparagi z warszawskiego Fukiera. Wersja najprostsza, z sosem holenderskim, smakuje mi najbardziej i kiedy tylko zacznie się na nie sezon, muszę tam pójść, chociaż raz.

Niestety, w Hiltonie, na wielkim talerzu, obok plastra polędwicy leżały tylko dwa szparagi (i dwa zżynki marchewki). Jędrność i smak straciły dawno temu, i ten zgrzyt przyćmił urok naprawdę dobrego mięsa. Czekałam więc z niecierpliwością na deser. W wielu miejscach przystawki i desery traktuje się po macoszemu, jakby liczyło się tylko danie główne. Myślę, że niesłusznie. W końcu porządne entrée to połowa sukcesu, a przystawki dają ogromne pole do popisu. Z drugiej strony - jeśli po superobiedzie dostaniemy kiepski deser, od razu siada atmosfera przy stoliku, przestajemy być skłonni do zostawienia sutego napiwku, i jeszcze ostrzeżemy przed tym lokalem znajomych.

I teraz uwaga. Parfait okazało się niejadalne. Smakowało jak margaryna z żelatyną. Ananasowy szaszłyk, to były trzy kosteczki ananasa nabite na wykałaczkę. Brownie... Zaraz, jakie brownie, raczej dwudniowy sucharek. Na szczęście kawałek był tak mały, że długo nie psuł wrażenia. Najlepszy z tego wszystkiego był malinowy sos. Wszystko to, zagubione na talerzu imponujących rozmiarów, było klasycznym przykładem przerostu formy nad treścią. O espresso nawet nie warto pisać.

Oczywiście jakimś usprawiedliwieniem może być fakt, że trzeba było wydać jednocześnie blisko 300 porcji. Ale pięć gwiazdek zobowiązuje, i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie w kwestii organizacji przyjęcia, np. weselnego, to nie poleciłabym Hiltona, tylko np. hotel Le Regina (też pięć gwiazdek; na zdjęciu powyżej). Podobnie zresztą jak wszystkim zagranicznym gościom. Jeśli ktoś jest skłonny wydać prawie 500 zł za pokój, to (nawet jeśli nie ma zamiaru stołować się w hotelu) lepiej, żeby miał widok z okna na Starówkę, niż na Wolę.

Hotel Hilton*****
Warszawa, ul. Grzybowska 63
http://www1.hilton.com
dodajdo.com

O urokliwym pudełeczku, sprytnym kupcu i kawie

Swego czasu dostałam od znajomej piękne pudełeczko z kawą Dallmayr Ethiopian Crown. Ponieważ w pracy nie mam ekspresu, zmuszona jestem drugą kawę dziennie wypijać po polsku, czyli po prostu zaparzam ją w filiżance (pierwszą zawsze kupuje rano na wynos). Kawa z pięknej puszeczki tak bardzo mi smakowała, że już kilka razy zamierzałam zgłębić historię marki Dallmayr i Wam o niej napisać.

I tak minął rok, a ja znalazłam się w centrum handlowym na Sadybie pół godziny przed otwarciem empiku. Wszystkie sklepy zamknięte były na cztery spusty i jedynie "punktowa" kawiarnia New Cafe, jedna z tych plomb stawianych w centrach handlowych na środku alejek, przyszła mi z pomocą. Zajęta rozmową z koleżanką, nie od razu zwróciłam uwagę na rodzaj serwowanej kawy. Aż spróbowałam zamówionego café au lait. Było świetne. Dokładnie takie, jakie powinno być au lait do croissanta.

Kawa serwowana w tej kawairence to była właśnie Dallmayr Kaffee. Historia tej marki siega 1933 roku i nie mówi o żadnym egzotycznym miejscu, tylko o naszych sąsiadach. W tamtym to czasie pewien sprytny młody kupiec z branży kawowej Konrad Werner Wille założył dział kawowy w monachijskich delikatesach Dallmayr. Werner Wille nie był zwykłym kupcem. Był smakoszem-pasjonatem, więc kupował surową kawę, by osobiście pilnować procesu palenia. W ciągu następnych lat kawowy biznes stał się główną działalnością Dallmayr. Po czasach turbulencji związanych z II wojną światową, w latach 60. odbudowano fantastyczne delikatesy przy Dienerstrasse w Monachium, a w latach 80. powołano spółkę Alois Dallmayr Kaffee OHG, która zajęła się tylko i wyłącznie kawą.

Dzisiaj delikatesy Dallmayr można spotkać w całych Niemczech, podobnie jak kawę tej marki. Dziennie w palarni Dallmayr produkuje się 200 ton kawy. Firma oferuje kilka jej rodzajów, w większości składających się w 100% z arabiki. W specjalnych seriach wypuszczane są mieszanki Ethiopian Crown (piłam i jest rewelacyjna), San Sebastian, Antigua Tarrazu, Dyawa Antara oraz Sigri Estate. Dla zwolenników E.S.E. dostępne są też wersje w saszetkach.

Zatem polecam z czystym sumieniem. Jeśli będziecie szukali czegoś na prezent, możecie wybrać wersję w ozdobnym pudełeczku, jakie ja dostałam. Jeśli bedziecie na zakupach w centrum na warszawskiej Sadybie, odnajdźcie niepozorną kawową plombę obok Empiku i American Bookstore - daję jej 4 gwiazdki, bo do pełni szczęścia brakuje jej tylko odpowiedniego wnętrza. A jeśli będziecie w Monachium, absolutne MUST BE dla Was to wizyta w Cafe&Bistro Dallmayr i podzielenie się wrażeniami - monachijska kawiarnia awansem dostaje od Kawowego 5*.

Kawiarenka Dallmayr Kaffee
CH Sadyba
ul. Powsińska 31, Warszawa

Café & Bistro Dallmayr
Dienerstr. 14-15
D-80331 München
dodajdo.com

Po prostu Wola

Wola to taka dziwna dzielnica, w której zapyziałe podwórka sąsiadują z lśniącymi biurowcami. Jeśli więc szukacie szewca albo tapicera, to tam na pewno go znajdziecie. Nie wiadomo tylko jak długo, bo stare kamienice coraz częściej są wyburzane, a na ich miejscu powstają wieżowce. 


Do Po prostu cafe w jednym z takich nowoczesnych budynków trafiłam przypadkiem, klucząc w okolicy i szukając "kawowego" miejsca, w którym jeszcze nie byłam. W środku przytulnie, uwagę przykuwa zwłaszcza podłoga z bielonych desek. Poza tym pachnie nowością - ale nic dziwnego, w końcu lokal ma dopiero trzy dni :) Dlatego nie będę krytykować kiepsko spienionego mleka w cappuccino (7 zł), szwankujących głośników ani braku bitej śmietany. O tym ostatnim zostaliśmy poinformowani z tak rozbrajającym uśmiechem, że nie sposób tego zanotować in minus.

Przejdźmy więc do pozytywów - espresso (5zł) było całkiem niezłe, a jeszcze lepszy był rogalik z serowym nadzieniem i pączki (po 2,20 zł). Bardzo apetycznie wyglądały kanapki (5 zł), poza tym w menu jest sporo lunchowych pozycji - zaciekawiły mnie zwłaszcza makowe pierogi (to chyba najdroższa opcja, 6 sztuk kosztuje 15 zł) i pewnie następnym razem ich spróbuję. Pani, która nas obsługiwała (pewnie właścicielka), była tak sympatyczna, że gdybym mieszkała w okolicy, wpadałabym tam nie tylko na kawę. W końcu nic tak nie poprawia humoru, jak miła pogawędka z samego rana.

Jeśli w kawiarni są miejsca przy oknie, to, siedząc na wysokim barowym stołku, niemal na sto procent mamy zapewniony widok na ruchliwą ulicę. Rzadko idę na kawę sama, ale jeśli już tak się zdarzy, to lubię siadać właśnie w takim miejscu i obserwować. Do Po prostu cafe wprawdzie nie poszłam sama, ale wybrałam miejsce przy oknie ze względu na słońce, które przez nie wpadało. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy okazało się, że mam widok na warsztat samochodowy w starym stylu, z wielkim szyldem "Wulkanizacja". W tle co prawda jakiś wieżowiec, ale tak czy siak, ten widok dobrze oddaje klimat Woli.

Po prostu cafe
ul. Chłodna 48, Warszawa
dodajdo.com

"Matin du café"


Fail-Better podrzucił nam tak piękny utworek, że nie sposób się nim nie podzielić. Zwłaszcza, że za oknem zaczyna padać śnieg i o wiośnie lepiej na razie zapomnieć. Zachęcamy zatem do posłuchania "Matin du Cafe" francuskiego zespołu Felipecha. Ponieważ znacznie lepiej brzmi to w oryginale niż w wersjach na żywo - odwiedźcie stronę Felipechi na MySpace. Matin du Cafe to utwór pierwszy.
Miłego bujania.
dodajdo.com

Nowica 21

Wydaje się miejscem na końcu świata. Z Warszawy jedzie się tam chyba z 7 godzin, a ostatnie kilkanaście kilometrów to droga pełna wiraży i stromych zboczy.

Ale jeśli po zimie tęsknicie za lasem, zapachem drewna, mokrej ziemi i wiosną w powietrzu, to Nowica - gdybyście się tam wybrali - spełniłaby te zachcianki z nawiązką. Byliśmy tam w kwietniu (dwa lata temu), ale tamtejszy klimat tak mi utkwił w pamięci, że co roku o tej porze myślę, że fajnie byłoby tam jeszcze kiedyś pojechać. Odwiedzić znajome miejsca, iść na długi spacer, zatrzymując się przy każdej kapliczce, podumać na wojskowym cmentarzu, pozachwycać się cerkwiami, poszukać smaczków, niewidocznych na pierwszy rzut oka. Co tu dużo mówić, Nowica nas urzekła. Nie tylko widokami.



Alina i Leszek, u których się zatrzymaliśmy, przenieśli się tam z Warszawy. Kupili ziemię w górach, tradycyjną łemkowską chyżę (taki dom z drewnianych bali, który w połowie był przeznaczony dla zwierząt) i kurnik, po czym z kurnika Leszek (własnoręcznie!) zrobił Mały Domek, w którym mieszkaliśmy (trzy sypialnie, salon z kominkiem, kuchnia i łazienka), a chyżę zmodernizował i teraz to jest piękny, drewniany dom - nowoczesny, ale wpisujący się w tamtejszy klimat, wypełniony urokliwymi drobiazgami wykonanymi przez samego Leszka, jego plastycznie uzdolnione córki i okolicznych artystów, którzy również upodobali sobie te okolice. Nie znaliśmy się wcześniej, więc tym milszym zaskoczeniem był sposób, w jaki nas ugościli. Z Alinką przegadałyśmy wiele godzin, popijając herbatę i grzejąc się przy (albo i na) wiekowym piecu, a Leszek męskiej części wycieczki zaimponował umiejętnościami budowlano-artystyczno-kuchennymi. Tak, tak, kuchennymi też - w trakcie naszego pobytu dwa razy piekł ciasto. 


Jadąc tam, trzeba wiedzieć o kilku rzeczach. Po pierwsze - żeby gdzieś zadzwonić, trzeba wejść na górkę za domem (na zdjęciu powyżej), niżej nie ma zasięgu. Do najbliższego sklepu, w Uściu, jest 5 km., ale też pieczywo tam jest lepsze niż w Warszawie i można kupować je raz na kilka dni. Dzieci są bardzo mile widziane i jest spora szansa, że jak pojedziecie tam w sezonie, to będą miały towarzystwo w swoim wieku do zabawy. Właściciele nie mają też nic przeciwko psom, pod warunkiem, że są pokojowo nastawione do ludzi i innych zwierząt. Jeśli chodzi o jedzenie - można sobie samemu coś ugotować albo zamówić śniadanie i obiadokolację. W okolicy nie ma żadnego baru ani kawiarni, więc kawiarkę trzeba zabrać obowiązkowo. 

Nowica 21
38-315 Uście Gorlickie
dodajdo.com