Bo na imię mam Młynek, a nazwisko Kawowy

Absurdalnie, z przymrużeniem oka...

dodajdo.com

Kawa, czekolada i pieprz

Jaki jest największy pożytek z bezprzewodowego internetu w domu? Można położyć laptopa na kuchennym blacie i w czasie gotowania nie biegać co chwilę do pokoju. Bo tak się jakoś składa, że większość przepisów, które testuję, pochodzi z blogów. Mam większe zaufanie do Liski (White Plate), Asi (Kwestia Smaku) czy Mico (Olive and Flour) niż anonimowych autorów gazetowych przepisów; tym bardziej, że do niedawna w co drugim takim drukowanym przepisie była vegeta, a w co trzecim bulion z kostki. Jedynym kulinarnym pismem, jakie od czasu do czasu kupuję, jest Kuchnia, i to głównie za sprawą fantastycznych zdjęć, które inspirują bardziej niż wyliczanka składników (bo i tak zwykle robię tak, jak lubię, a nie jak każą w przepisie). Laptop zwykle jest jedynym świadkiem moich kulinarnych wpadek, i pierwszym, kiedy udaje mi się wyczarować coś pysznego.

Lubię być w kuchni sama. Wprawdzie związek z J., który teraz jest moim mężem, zaczął się od wspólnego skrobania marchewek i długich dysput filozoficzno-cukierniczych, ale tak naprawdę kiedy gotuję, nie potrzebuję towarzystwa. Lubię mieć porządne entrée, czasem ledwie się powstrzymuję przed stawianiem czegoś na stole z "tadaaam" na ustach ;) Ogromną przyjemność sprawia mi błysk zaskoczenia w oczach gości, a potem rozanielone miny. I nic nie poprawia mi nastroju tak bardzo, jak gotowanie. To chyba nawet lepsze niż zakupy. Bardziej ekonomiczne, a poza tym efekt cieszy nie tylko mnie. Fajnie jest gotować dla kogoś. Jeść razem. Od czasu do czasu pocelebrować kolację czy śniadanie. Magda Gessler, od której nauczyłam się takiego (jedynego słusznego) podejścia do jedzenia, powiedziałaby pewnie, że jest w tym jakaś magia. I ja w to wierzę. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie chce mi się gotować dla kogoś, kogo nie lubię? Mogę się trzy godziny zastanawiać nad menu kiedy ma przyjść ktoś, na kogo czekam, ale nie będę się tak starać, jeśli ktoś mi podpadł.

A wracając do Kuchni... Najnowszy numer (11/2009) rozpoczyna się fajnym deserem. Pikantnym, rozgrzewającym - w sam raz na jesień.

Krem czekoladowo-kawowy z różowym pieprzem


1/3 szklanki śmietanki 36%
1,5 łyżeczki zmielonej kawy
1/4 łyżeczki ziaren różowego pieprzu rozgniecionego w moździerzu
10-12 dag posiekanej gorzkiej czekolady
3-4 białka
1 łyżka cukru

Zagotowujemy śmietankę z kawą i pieprzem,zdejmujemy z ognia, przykrywamy i odstawiamy na pół godziny. Cedzimy przez gęste sitko, łączymy ze stopioną czekoladą, studzimy. Ubijamy białka z cukrem na sztywną pianę, delikatnie łączymy z masą czekoladową. Gotowym kremem napełniamy pucharki. Możemy podać z cząstkami gruszek z syropu albo świeżymi owocami, np. malinami

dodajdo.com

Moka. Mokka. Mocha. Co z tą kawą?

Mało rzeczy irytuje mnie tak bardzo jak to, kiedy ktoś mówi o sprawach, o których nie ma zielonego pojęcia. Niemal wszyscy Polacy świetnie się znają na piłce nożnej, wiedzą co zrobić, żeby jeździć lepiej niż Kubica i jak uzdrowić polską gospodarkę. Kiedy takie sądy wypowiadane są w kameralnym gronie, przy piwie czy rodzinnym obiedzie, to pół biedy. Gorzej, kiedy podobne rzeczy czytam w gazetach. I to nie byle jakich, bo np. w Poradniku dziennika "Polska"* czy artykule Adamczewskiego w "Polityce".**

W tekście z Dziennika czytamy:
"(...) prawdziwą gratką dla koneserów jest kawa Kopi Luwak. Rocznie zbiera się jej nie więcej niż 400 kg i zbierają ją…cywety. Te niewielkie, żyjące na Sumatrze przypominające lisa ssaki spokrewnione z łasicami uwielbiają owoce kawowca."
Niby drobiazg, ale Sumatra to nie jedyna wyspa, z której pochodzi Kopi Luwak. Równie dobrze może być z Jawy lub Celebes, a także z Filipin czy Wietnamu.

"Jeśli inwestycja w ekspres ciśnieniowy to zbyt duży wydatek, podobny efekt można uzyskać, kupując dzbanek z tłokiem do parzenia kawy. Wtedy zmielone ziarna wystarczy zalać gorącą wodą (nie wrzącą – najlepsza jest o temp. od 88 do 92 stopni C) i powoli opuszczać tłok. Potem trzeba kawę przelać do innego naczynia. Zmielona nie powinna być poddawana działaniu wody dłużej niż dwie minuty."
Autor tekstu chyba nigdy nie pił kawy z french pressu? Jej smak niewiele ma wspólnego z espresso, a i sama instrukcja obsługi tłoczka pozostawia wiele do życzenia... Pisałam już o tym, ale przypomnę - najpierw wsypujemy kawę, wlewamy wodę, potem czekamy 3-4 minuty, opuszczamy tłoczek i dopiero pijemy. 

I wreszcie gwóźdź programu:
"Można także kupić tzw. mokkę – włoską maszynkę do parzenia kawy, którą stawia się na gazie lub płycie kuchennej.
(...) Aby jednak efekt był doskonały, przed pierwszym wypiciem kawy z nowego urządzenia trzeba przynajmniej dwa razy „zaparzyć” samą wodę, zostawiając ją potem na 24 godziny, później jeszcze kolejne dwa razy zużyte już fusy kawowe. One także powinny postać dobę. Później maszynkę można opłukać i przystępować do parzenia kawy. Po użyciu powinno się ją płukać w wodzie (bez dodatku środków chemicznych). To wystarczy, jeśli mokka jest używana codziennie. Jeśli tylko od czasu do czasu – przed każdym użyciem trzeba wykonać dwa „ślepe” parzenia – z samej wody i z fusów."
Po pierwsze - "ślepe parzenia". Wszystko to brzmi dość skomplikowanie, a tymczasem w instrukcji obsługi mojej kawiarki piszą tylko o tym, żeby pierwsze dwa-trzy napary wylać.

Kolejna sprawa - nazewnictwo. Mokka to gatunek kawy i miasto w Jemenie, które dawno, dawno temu było centrum handlu pomiędzy krajami środkowego wschodu, a Indiami i stało się miejscem przeładunku kawy (dlatego ówczesna metropolia nadała swoje imię arabskiej kawie). Ewentualnie, po wiedeńsku, potoczne określenie espresso. 

Włoska kawiarka, którą ma na myśli autor tego cytatu, to moka. Niestety, jako potwierdzenie tej informacji musi wystarczyć włoska wikipedia, bowiem nawet tłumacz książki Jona Thorna pod wiele obiecującym tytułem "Przewodnik po światowych markach kawy" nie popisał się i niemal wszystko, co jest kawą, nazywa mokką.
Swoją drogą ta "moka" często sprawia kłopoty, więc wyjaśnijmy jeszcze przy okazji, że pisana z "ch", mocha, to po prostu kawa z czekoladą (1/3 kawy, 1/3 mleka, 1/3 czekolady lub syropu czekoladowego).

O wiele bardziej zabawny jest jednak tekst Adamczewskiego. "Otóż, jeżeli w kawiarni już od drzwi czuć intensywny zapach mielonej kawy, to znaczy, że mają kiepski młynek i olejki eteryczne bezużytecznie ulatują w powietrze, zamiast znaleźć się w moim espresso." Dawno takiej bzdury nie czytałam. Panie Piotrze, to nie tak. To, co czuć od progu, to zwykle kawowy odświeżacz powietrza. Inna sprawa, że świeżo zmielona kawa musi pachnieć! Jeśli nie pachnie, to pewnie jest zwietrzała.

I dalej: "Espresso należy sporządzać z 30 g kawy zmielonej w młynku żarnowym (nie uwalnia olejków, bo nie przecina, lecz zgniata ziarna) i zaparzanej w temperaturze ok. 90 stopni przez 20 sekund"
Espresso robi się z 7 g mielonej kawy. Ok, nie każdy musi to wiedzieć. Ale z tym młynkiem to już przesada. Co pachnie mocniej - listek, choćby bazylii, roztarty w palcach, czy posiekany nożem?

Takich "kwiatków" jest znacznie więcej, wybrałam te dwa teksty, bo jeden jest dosłownie sprzed kilku dni, a drugi został napisany przez Piotra Adamczewskiego, który dla wielu ludzi jest kulinarnym guru i można by się spodziewać, że wie, co mówi. Prawie dwa i pół tysiąca lat temu Sokrates powiedział "Wiem, że nic nie wiem". Wielka szkoda, że dzisiaj tak mało osób potrafi to za nim powtórzyć. Przecież naprawdę nie każdy musi się znać na wszystkim.

*Zapach mokki, "Polska - Kurier Lubelski", 24.10.2009
**Adamczewski P., Prosto od kozy, Polityka - nr 36 (2670) z dnia 06-09-2008; s. 123
dodajdo.com

100% arabiki, 0% sensu

Co roku, oprócz Nagród Nobla, przyznawane są konkurencyjne wyróżnienia. Nie honoruje się nimi naukowców, których wynalazki i odkrycia zrewolucjonizowały ludzkie życie, lecz takich, którzy wymyślili... największe idiotyzmy. Cóż, kawa nie jest - niestety - żadnym wyjątkiem, więc dziwacznych wynalazków dla kawoszy też nie brakuje. Pytanie tylko, kto to wymyśla, bo przecież kawa... pobudza do myślenia. Skoro więc po małej czarnej ludziom wpadają do głów takie pomysły, to naprawdę boję się myśleć, co by wymyślili, popijając na przykład zwykły soczek.

A oto mój ranking najgłupszych kawowych wynalazków:

Miejsce 6.
Kostki lodu to przeżytek
To coś w rodzaju ekspresu do kawy. Nie robi jednak kawy, tylko... kostki. Z maszyny wypadają kostki lodu, albo raczej zamrożonej kawy. Maszynę, specjalnie dla illy, zaprojektowała firma Farenheit 212. Trzeba przyznać, że kostkarka jest naprawdę ładna. Tylko nie mam bladego pojęcia, po co komu kostki kawy? Żeby potem zalać je mlekiem i czekać, aż się rozpuszczą?



Miejsce 5.
Kryształowe espresso
Za 10 tysięcy złotych można kupić profesjonalny ekspres do stosowania w małej kawiarni. Można też kupić fenomenalny zestaw kina domowego, używany samochód, albo metr kwadratowy mieszkania w Warszawie. Można też zainwestować taką kwotę w ekspres do kawy z kryształkami Svarowskiego. Chyba też miał być ładny...?




Miejsce 4.
Kawa długogrająca
Nie chcesz przerywać słuchania ulubionej muzyki, nawet podczas picia kawy? Ten wynalazek jest dla ciebie! Przygotuj sobie filiżankę espresso i postaw ją na tym specjalnym... spodeczku do kawy z czytnikiem płyt CD. To się nazywa kawa długogrająca...




Miejsce 3.
Tour de kawa
Coś dla ludzi, którzy nigdy się nie rozstają ze swoimi pedałami. Jeśli masz ochotę na kawę, a nie możesz zejść z roweru, ten rewolucyjny rowerowy uchwyt na kubek z kawą ułatwi ci życie. Ciekawe, czy można to stosować w rowerach górskich?




Miejsce 2.
Skocz po kawę
To nie jest automat dla leniwych. Chcesz się napić kawy? Musisz poskakać. Automat BeMoved ma "wynieść interakcję człowiek-automat do kawy na zupełnie nowy poziom". Jedno jest pewne: korzystanie z tego automatu do kawy na pewno cię rozrusza. Prawdę mówiąc, rozruszałby nawet, gdyby zamiast kawy podawał zwykłą wodę.



Miejsce 1.
Kawa od serca
Młynek do kawy Heart Beans, wykonany z drewna mahoniowego i naszpikowany nowoczesną elektroniką, mieli ziarna w rytm uderzeń serca. Wystarczy go tylko przytulić, a wbudowany monitor pracy serca uruchomi silnik, który napędza żarna zgodnie z rytmem uderzeń serca. Dzięki temu kawa ma szansę być jeszcze bardziej osobista, a jej smak i aromat bardziej zgodny z aktualnym nastrojem i za każdym razem trochę inny, bo zależny od rytmu serca w danej chwili. Moim zdaniem producenci powinni jeszcze popracować nad nowszą wersją, która wykryje przyspieszony puls, poda odpowiednie leki, zadzwoni po lekarza i jemu też zrobi kawę...

dodajdo.com

Instrumentalnie

Mówi się, że niektóre fotografie wyrażają więcej, niż tysiąc słów. O kawie też wcale nie trzeba pisać poematów ;) Czasem wystarczy... zagrać.

Panie i Panowie, dziś na Kawowym nietypowo, bo instrumentalnie.

Trochę jazzu, czyli Galt MacDermot i Coffee Cold


oraz tzw. flamenco nuevo w wykonaniu Jessego Cooka.

dodajdo.com

Pieczony śledź z sosem kawowym

Czy ktoś z Was słyszał już o homingu? Podobno to dość nowe zjawisko, choć mnie się wydaje, że raczej nowa nazwa dla czegoś, co wszyscy dobrze znamy.

Tak czy inaczej - okazuje się, że od pewnego czasu właśnie taki sposób spędzania wolnego czasu preferuję. Homing to alternatywa dla clubbingu. Spotykamy się z przyjaciółmi w domu, pijemy winko, kawę, jemy coś dobrego itd. Chodzi o to, żeby się dobrze bawić w swoim towarzystwie. Podobno ostatnio to modne wśród celebrytów ;) Tak czy inaczej myślę, że warto byłoby tę ideę rozpropagować. Bo przyznam szczerze, że jechanie na drugi koniec miasta tylko po to, żeby się chwilę pogibać w rytm muzyki (albo i nie), to jedna z ostatnich rzeczy, na jakie mam ochotę po całym tygodniu.

Od pewnego czasu pretekstem do naszych cotygodniowych spotkań jest kuchnia. Było już spotkanie włoskie, francuskie, a dziś Magdaro będzie gotować po grecku. Na razie jest łatwo - schody zaczną się w momencie, kiedy ruszymy poza Europę. Na przykład trzeba się będzie dowiedzieć, co jedzą mieszkańcy Zimbabwe.

Na zachętę mam dla Was przepis rodem z Nigerii. Lojalnie uprzedzam, że nie wiem, czy to dobre ;)

Pieczony śledź z sosem kawowym

Śledź:
    1 duży lub dwa małe śledziki
    1 łyżka sosu sojowego
    1 łyżka miodu
    espresso
    gruba sól

    Sos:
      sok z połówki cytryny
      1/2 kieliszka białego wytrawnego wina
      50 ml sosu sojowego
      espresso
      2 łyżki masła
      ząbek czosnku
      1 cebula
      sól, pieprz, ziele angielskie i cynamon

      Piekarnik nagrzać do 150 stopni C. Śledzie wypatroszyć, opłukać, osuszyć i ponacinać z dwóch stron. Nacięcia wysmarować sosem sojowym wymieszanym z kawą i miodem, oprószyć solą i pieprzem. Blachę wysypać grubą solą, ułożyć na niej rybę i piec około 10 minut.

      W międzyczasie można przygotować sos. Do rondla wlać wino, sos sojowy i kawę, dodać drobno pokrojoną cebulkę. Całość zagotować, zredukować, a potem (cały czas gotując na małym ogniu) dodawać na przemian masło i sok z cytryny. Na koniec przyprawić do smaku cynamonem i zielem (angielskim).
      dodajdo.com

      Bílý Koníček, czyli kawa w muzeum

      Muzeum kojarzy mi się z nudnymi wycieczkami z czasów szkolnych. Z oszklonymi gablotami, z eksponatami, których nie można dotknąć i przynudzającym przewodnikiem, niewiele młodszym niż okazy, o których opowiada. Na szczęście coraz więcej jest miejsc, które walczą z takimi stereotypami. Wystarczy wspomnieć o Muzeum Powstania Warszawskiego. Od pewnego czasu bardzo pozytywne zmiany zachodzą też w Muzeum Etnograficznym. Uwierzycie, że jego pracownicy prowadzą bloga? Na żadnej wystawie dawno nie byłam, ale się wybiorę. Na razie byłam na kawie...

      - Czy czekolada na gorąco to jest u Państwa taka gęsta? Czy nie bardzo?
      - A jaką Pani woli?
      - Wolałabym gęstą
      - To będzie gęsta. Sami ją robimy, więc nie ma najmniejszego problemu.


      Prawda, że brzmi obiecująco? Tak brzmiał dialog między koleżanką, z którą się wybrałam do Bilego Konicka, a obsługą kawiarni. Dodam, że koleżanka lubi ekstremalnie czekoladowe desery nie mniej ode mnie, więc byle czym się nie zadowoli. Obiecała nawet, że zrobi kiedyś rundę po Warszawie, żeby zobaczyć, czy gdzieś robią czekoladę na gorąco tak, jak trzeba.

      Niestety, Bily Konicek zbyt wielu punktów w tej kategorii nie otrzyma. "Gęsta czekolada" w ich wykonaniu to niezbyt gęste "kakałko" z olbrzymią ilością bitej śmietany. Nie dało się jej zjeść bez zalania całego kubka. Chyba dobrze, że nie miałam ze sobą aparatu, bo wyglądało to bardzo nieapetycznie. ;)

      Tarta z pieczarkami (10 zł) to też nie był dobry wybór. Kompletnie nijaka, bez smaku. Jeszcze gorzej wypadła szpinakowa. Za każdym razem, kiedy dostaję szpinak przyrządzony w ten sposób przestaję się dziwić, dlaczego wielu ludzi uważa, że to warzywo jest niejadalne. A wystarczy odrobina wyobraźni. I czosnku ;)

      Potem było już tylko lepiej. Kawa (espresso, 5 zł) na mocną trójkę z plusem. Obsługa bardzo miła. Wygodne siedzenia. Domowa atmosfera. Bardzo, bardzo dużo pięknie wydanych książek. Warto tam przyjść samemu, żeby posiedzieć i pooglądać (albo i kupić) albumy poświęcone Gaudiemu, fotografie z Paryża czy podręczniki hiszpańskiego designu.

      Sama kawiarnia też zresztą jest bardzo ładnie urządzona. Biała cegła na ścianach, jasne drewno, szare kanapy... Czysto, przestronnie, wszystko jest przemyślane i świetnie się ze sobą komponuje. Fantastycznie w takim ascetycznym wnętrzu prezentują się motywy ludowe, między innymi kubki w łowickie wycinanki (20 zł). Bardzo lubię taki "lekki" wystrój w kawiarniach. Zajrzyjcie tam choćby po to, jak ładnie można zaaranżować przestrzeń muzealnego holu.

      Bily Konicek
       Państwowe Muzeum Etnograficzne
       ul. Kredytowa 1, Warszawa
      strona: pme.waw.pl

      dodajdo.com

      Warsztaty espresso

      W najbliższy weekend w łódzkiej Kawiarni i Restauracji Affogato odbędzie się "spotkanie z małą czarną".

      Organizatorzy zapowiadają zgłębianie tajników espresso. Pierwszego dnia zaplanowane są wykłady i dyskusje, natomiast drugiego - część praktyczna. Uczestnictwo w warsztatach jest bezpłatne.

      24 października godz.12.00
      Akademia espresso

      25 października godz.12.00
      Warsztaty espresso

      Informacje i zapisy:
      Affogato, Piotrkowska 90
      tel. 42 632 72 20, kom. 664 454 220
      www.affogato.pl
      dodajdo.com

      French press. Trzy minuty i gotowe

      Pisałyśmy już o kawie z ekspresu ciśnieniowego, z kawiarki i po turecku. Dziś czas na french press (kafetiera tłokowa).

      Jak się tego używa?
      Wsypujemy kawę do dzbanka. Ilość dowolna, w zależności od upodobań, ale standard to czubata łyżeczka na 125 ml. Ziarna powinny być dość grubo zmielone, żeby drobinki kawy nie przedostały się do naparu. Zalewamy kawę gorącą wodą, mieszamy, czekamy 3-4 minuty (do tego momentu wychodzi z kawy to, co najlepsze), po czym zakładamy pokrywkę z tłoczkiem i powoli dociskamy fusy do dna. Ponad filtrem powinien być teraz napar gotowy do picia.

      Prym w produkcji tego typu urządzeń wiedzie firma Bodum (na zdj.). Wprawdzie ich kafetierki są dość drogie (od 80 zł), ale można przebierać w kolorach i wielkościach. Z kolei w Ikei litrowy zaparzacz do kawy i herbaty kosztuje 35 zł.

      Jeśli chcielibyście spróbować, jak smakuje kawa zaparzona w ten sposób, to rozejrzyjcie się w kawiarniach, ostatnio widziałam, że Barista ma ją w swojej ofercie.

      Prawda, że to dobra alternatywa dla zalewajki w szklance?
      dodajdo.com

      O tym, jak publicysta Tygodnika Powszechnego szukał wiatru w polu.

      Na początek małe wyjaśnienie - jestem czytelnikiem Tygodnika Powszechnego. Dzisiaj już raczej mniej stałym niż dawniej, ale też dzisiaj nie publikują już Czesława Miłosza (z przyczyn oczywistych) i Józefy Hennelowej (z przyczyn mniej oczywistych). Ale nadal lubię poczytać komentarze Jana Klaty, ks. Bonieckiego oraz o sprawach, o których kościół katolicki często woli milczeć.

      Wzięłam wczoraj zatem do ręki Tygodnik, zaczynam jak zwykle od końca, a tu dwie strony tekstu pt. "9 kaw"*. Najpierw się zdziwiłam, co to się porobiło! Jak werbowałam I.nną do Kawowego jakoś nie miałam do końca przekonania, czy temat chwyci. Nie mówiło się za dużo o kawie. A tutaj tekst o niej w Tygodniku Powszechnym, który - powiedzmy sobie jasno - do lifestylowych magazynów nie należy.

      Zaczęłam więc czytać. I poza ciekawymi cytatami o kawie, którymi autor, Marcin Wicha, opatrzył tekst, niewiele z niego wyniosłam. Mizerne to i tendencyjne. Nie chodzi o to, że się z tektem nie zgadzam. Chodzi o jakość. Co jak co, ale od Tygodnika oczekuję wnikliwości i rzetelności. A tu naprawde nie wiem, co autor chciał powiedzieć.

      Bo wyobraźcie sobie, w poszukiwaniu konkurencji Bliklego, który świętuje swoje 140. urodziny, autor wybrał się na spacer kawowy po Nowym Świecie w Warszawie, poczynając od skrzyżowania ze Świętokrzyską, na rondzie Charlesa de Gaulle'a kończąc. Poszedł sobie tą trasą, wchodził do sieciowych kawiarni (nie licząc Vincenta), do sklepów typu Tchibo czy Nespresso (w których jak przypuszczam nasza stopa nigdy nie stanęła i nie stanie) i wyglądał... Skamandrytów! Oczywiście, Skamandrytów AD 2009. I wielce był zdziwiony, że widzi same laptopy, że jakies dziewczyny o organizacji wesela rozmawiają, o sprawach przyziemnych i paskudnie komercyjnych, a ludzie się wszędzie spieszą i rozmawiają przez komórki.

      Ja się pytam, czego oczekiwał Pan Redaktor wchodząc do sieciówek? No chyba nie literatów? A nawet jesli literatów, to chyba nie spodziewał sie, że będą siedzieli z piórem i notesem? Dzisiaj literaci wykorzystują internet, mają swoje własne strony, blogi, stowarzyszenia - sieć roi sie od miejsc, w których można zadebiutować. Nie trzeba się prosić magazynu literackiego o publikację, choć oczywiście taka publikacja w mediach tradycyjnych nadal nobilituje. Dzisiaj można znaleźć czytelników w sieci, a krytykowi literackiemu posłać link do strony z nasza twórczością. Wydawcy zaś coraz przychylniej patrza na twórców, którzy mają już swoją publiczność, choćby wirtualną. Zatem niech sie nikt nie oburza na laptopy, to takie samo narzędzie jak dawniej pióro i notes.

      Ale zakładając, że Pan Redaktor natknął się na samych yuppies, których widok i mnie mierzi, to chyba nie dziwne, że siedzą w Starbucksie czy Coffee Heaven? A w Cavie lansuja się celebryci. To dośc oczywiste. Halo! Jesteśmy na Nowym Świecie, jednej z najpopularniejszych ulic Stolicy.
      Zamiast narzekać na skrzeczącą rzeczywistość, należy sobie zadać nieco trudu, i zamiast do Starbucksa, wejść do Cafe Lente na tyłach Nowego Światu, zamiast do Costa - do Amatorskiej, zamiast do Coffe Heaven - przejść się przez bramę do tzw. pawilonów. Tam, owszem, można znaleźć i dzisiejszych Skamandrytów i wolnomyślicieli, i ludzi o wszelkiej maści wykształceniu. Ale to trzeba się jednak natrudzić a nie iść na łatwiznę i poczynić populistyczny tekst narzekający na dzisiejszy świat.

      Wybaczcie tę odrobinę jadu, która wyziera z mojej polemiki, ale poczułam się urażona tym tekstem. Kolejna publikacja o tym, że ludzie nie mają sobie dzisiaj nic do zaoferowania, a my młodzi latamy z kawą w papierowych kubkach ściskając laptopa, który nam uzupełnia pustkę w naszych biednych, skomercjalizowanych głowach. Oczywiście świat dzisiaj pełen jest japiszonów oraz bananowych dzieci, ale nie uogólniajmy, "ludzie są różne", Panie Redaktorze. Gdyby wstąpił Pan do innych kawiarni, konkurujących z Bliklem na Nowym Świecie, otrzymałby Pan szerszy obraz dzisiejszej klienteli. Wchodząc do fast fooda nie oczekujmy wykwintnego menu.

      Z jedna rzeczą w tekście się zgadzam i nawet wywołała ona moje rozbawienie: z uwagą na temat cen w Cafe Vincent. Redaktor Wicha nabył tam pieczywo i "zapłacił kwotę, za którą mógłby nabyć pół kawalerki w którejś z peryferyjnych dzielnic", a na koniec dodał "czekam, aż Vicnent wprowadzi ratalną sprzedaż rogalików". Szczerze mnie to ubawiło i sama równiez, pisząc o Vincencie, nadmieniałam, że croissanty to mają droższe niż w Paryżu.

      Szkoda mi wielce, że tekst o takim potencjale (mozna było dowcipnie przedstawić obraz społeczeństwa na podstawie kawiarnianej klienteli) mimo przyjemnego stylu autora, tak jest płaski i cienki jak właśnie kawa z sieciówek, z którymi (słusznie) gardzi autor. Już widzę kiwających głową czytelników TP, komentujących " tak, tak, ta dzisiejsza młodzież, tylko pieniądze i pieniądze, nie spotkasz już inteligiencji...".

      Tekst "9 kaw" możecie przeczytać na stronach internetowych Tygodnika Powszechnego, bo numer zeszłotygodniowy znika juz powoli z kiosków. Ale nie ma rady, musicie w związku z tym otworzyć laptopy...


      * Wicha M., 9 kaw, "Tygodnik Powszechny" nr 3145, 18.10.2009, Kraków, str 46.

      dodajdo.com

      Nie mieszaj kawy z red bullem


      Myślałam, że hasło "ostrożnie z kofeiną", rzucone od niechcenia przez Magdaro na samym początku Maratonu blogerów, mnie nie dotyczy. Ilość wypijanej przeze mnie kawy zdecydowanie przekracza dawki zalecane przez różne mądre głowy, i jakoś nie zachowuję się jak bohater tego filmu. Tymczasem okazało się, że wprawdzie kawa mnie nie pobudza, ale red bull - tak. A najpewniej jedno i drugie, czyli połączenie kawy i red bulla wypitego po 23. Efekt był taki, że chodziłam jak nakręcona, nie mogłam spać do 4, a myśli, zamiast zwalniać, galopowały w mojej głowie jak szalone.

      Sam maraton okazał się ciekawym wydarzeniem, choć gdyby to ode mnie zależało, to kilka rzeczy zorganizowałabym inaczej. Przede wszystkim przydałyby się jakieś identyfikatory, żeby było wiadomo, kto jest kim. My, czyli Kawowy duet, byłyśmy rozpoznawalne dzięki termosowi z kawą i filiżankom. O Chudą sukę ktoś zapytał prosto z mostu, i nie miała innego wyjścia jak tylko się ujawnić i wyjaśnić pochodzenie intrygującego nicka. Reszta zaczęła się integrować dopiero po kanapkach.

      Kolejna sprawa to treść wspólnie pisanego bloga. Może warto byłoby następnym razem postawić na jakość, a nie na ilość... Nie to, żeby od razu ustalać tematy, ale 12-godzinny Hyde Park (z małymi odstępstwami) to dla mnie nic więcej, jak skumulowany szum informacyjny.

      Na temat samego Bloxa, jako platformy wymiany myśli, nie będę się wypowiadać, bo na organizatora narzekać nie wypada. Powiem tylko, że googlowy system dodawania zdjęć jest o trzy klasy lepszy. Podobnie jak edytor tekstu, który np. nie podkreśla literówek. I system komentarzy, uniemożliwiający skasowanie czegoś, co się opublikowało trzy razy.

      Ogólnie było fajnie, ale już wiem, że na kolejnej edycji Maratonu nie dam się skusić na red bulla. Zamiast tego wezmę po prostu większy termos z kawą.

      dodajdo.com

      Kawa + Gazeta = Gazeta Cafe

      Dzisiaj z I.nną jesteśmy na Maratonie Bloxa. I.nna przytargała kawę w termosie, mamy filiżanki i lansujemy się. Maraton odbywa się w budynku Agory, czyli siedzibie Gazety Wyborczej, radia Tok FM i innych mediów tego wydawcy. I jeszcze jednej miłej rzeczy: Gazeta Cafe.
      Właściwie powinnam ją opisać wcześniej, bo w końcu to tu co rano zamawiam latte bez piany. I to właśnie espresso z Gazeta Cafe pozwala mi czasami przetrwać poniedziałki, a latte umila mi szczególnie parszywe dni, kiedy nic w pracy nie wychodzi, wszyscy czegoś ode mnie chcą, a ja mam niemoc twórczą i totalny brak pomysłów. Wtedy nabywam moją ulubioną kawę w Gazeta Cafe, idę do mojego biureczka, puszczam mój ulubiony kawałek Beatlesów "Rocky Raccoon" i od razu mi lepiej.
      Oczywiście nie pisze tego dlatego, że to akurat kawiarnia mojego chlebodawcy. gdyby kawa była nieznośna, napisałabym o tym bez ogródek. Gazeta Cafe po prostu naprawdę serwuje dobrą kawę. Espresso jest takie jak trzeba (choć filiżanki nie podgrzewają), latte jest po prostu wyborna, idealne proporcje, nie za gorzka, nie za mleczna, stawia na nogi i nie jest tylko wiadrem mleka. Capu jest idealne, że nie wstyd czasem kogoś zaprosić na spotkanie w kawiarence, a do tego urocze słodkości - zygmuntówki, magdalenki (coś dla mnie;) i inne pyszne ciacha.
      Gazeta Cafe serwuje Ionię. Kawę mielą na bieżąco w osobnym młynku i wszystko przygotowują jak należy. Jeśli zatem będziecie w pobliżu Czerskiej czy też będziecie się wybierali na jakieś spotkanie do Agory, zarezerwujcie chwilę czasu i wpadnijcie na kawę. Nie jest to miejsce na spotkanie towarzyskie, ale można się chwilę zadumać nad gazetą, nabyć jakąś płytę czy książkę z kolekcji GW i napić dobrej kawy. Własną Gazeta Cafe mają tez oddziały Gazety Wyborczej w Płocku i Poznaniu - szukajcie ich w siedzibach redakcji.

      Gazeta Cafe
      Warszawa, ul. Czerska 8/10
      pn-pt, 8.00 - 19.00
      dodajdo.com

      Lody na zimową depresję

      Kawa i lody to tak oczywiste połączenie, że aż dziwne, że jeszcze o tym nie pisałyśmy. Tym bardziej, że w obu przypadkach zasada jest taka sama. Żeby były naprawdę dobre, muszą być wysokiej jakości.

      O tym jaką kawę lubię, pisałam wiele razy. Z lodami sprawa jest nieco prostsza. Tak naprawdę nie lubię tylko truskawkowych. W ogóle nie lubię "przerobionych" truskawek - ani dżemy, ani kompoty mi nie wchodzą. Jest tylko jeden wyjątek. Sorbet truskawkowy Grycana.

      Przy okazji odświeżania zimowej garderoby wpadłam więc na sorbecik i kawę do Galerii Mokotów. Przy Grycanie jak zwykle kolejka, ale w tym wypadku tłum mnie nie denerwuje. Wręcz przeciwnie; cieszy, że ludzie widzą różnicę. Gdyby tak nie było, czy chciałoby im się potem wchodzić na www. grycan.pl tylko po to, żeby napisać, że uwielbiają te lody? Zobaczcie sami, jest prawie 1700 opinii!

      Zapominam więc o swoich socjopatycznych skłonnościach i grzecznie czekam aż przyjdzie moja kolej. Za każdym razem jestem wdzięczna panu Zbyszkowi, za te "lody od pokoleń", i za to, że po sprzedaniu Zielonej Budki, kiedy jakość tak drastycznie zaczęła spadać, zdecydował się na rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Udało mu się, i już nie musi się wstydzić swojego nazwiska. Mamy polski produkt, produkowany według włoskiej filozofii jedzenia. Z dbałością o szczegóły, o jakość składników. Śmietana i owoce, ot i cała tajemnica.

      Od jakiegoś czasu w punktach Grycana można też kupić kawę. Nie jest ona tak rewelacyjna jak lody, ale daje radę ;) Espresso, macchiato i americano kosztują 4,90, espresso z bitą śmietaną (jest pyszna) - 6,90. Za latte zapłacimy 8,90, a za latte z dodatkami (cynamon, czekolada etc.) 9,90. Na miejscu oczywiście porcelana, na wynos papierowe kubki.

      Dla tych z Czytelników, którzy jeszcze nie znają lodów Grycana, mam pracę domową. Jak już będziecie tam na kawie, koniecznie spróbujcie sorbetu truskawkowego! Całej reszcie polecam tradycyjne smaki: śmietankowe, waniliowe czy sułtańskie (czekolada i bakalie). To jak sen o byciu małą dziewczynką, która je lody całą sobą i świata poza nimi nie widzi.
      dodajdo.com

      Nie musisz być inteligentny. Wystarczy, że twój kubek jest

      Już nigdy nie dolejesz więcej mleka, niż będzie to konieczne. Czas wreszcie położyć kres porannym kawowym dylematom! - tak brzmi opis inteligentnego kubka do kawy o wdzięcznej nazwie Mycuppa coffee

      Kochani! Co za ulga. Już nie musimy udawać inteligentnych. Wystarczy, że - za jedyne 49 zł - nabędziemy taki kubas, a wszelkie nasze kawowe rozterki znikną w mgnieniu oka.

      Jak przejawia się inteligencja tego produktu? Otóż kubek od wewnątrz ma namalowane paski, przypominające próbniki kolorów. To skala, która ma wskazywać, czy dodaliśmy wystarczającą ilość mleka. Może się sprawdzić u tych, którzy lubią dolewać sobie zimne mleko do swojej rozpuszczalnej porcji porannej przyjemności. Ale żeby od razu doszukiwać się u kubka inteligencji? Chyba jednak wolę swoje mało inteligentne filiżanki.
      dodajdo.com

      Kawowy na Nocnym Maratonie Blogerów

      Uprzejmie donosimy, że Kawowy będzie obecny na Nocnym Maratonie Blogerów, organizowanym przez Blox.pl. To trzeci taki maraton, ale my będziemy na nim po raz pierwszy. Idea jest taka, by pokazac the power of blogs:) Blogerzy spotykają się w jednym miejscu i blogują non stop przez 12 godzin. Informacje o wydarzeniu na www.maraton.blox.pl. Stąd właśnie w prawej szpalcie pojawił się specjalny znaczek.
      Maraton ewidentnie należy do wydarzeń z cyklu "zabierz ze sobą kawiarkę". Ja w każdym razie zabieram kawę w termosie, będziemy się w końcu musiały z I.nną jakoś podratować by wytrwać od 18.00 17 X do 6. rano dnia następnego.

      Swoją drogą, tak skonstatowałam, że sporo tych aktywności ostatnio na kawowym. Zastanawiam się, czy nie przedobrzyłysmy przypadkiem z kofeiną. I od razu przypomniał mi się prezentowany tu już uroczy filmik...:)

      dodajdo.com

      Cascina Madonnina, czyli Włochy w pigułce

      Prawdziwe włoskie salami smakuje tak, że w trakcie jedzenia można niemal usłyszeć ryk osła, z którego zostało zrobione. Kiedy jadłam salami w gospodarstwie agroturystycznym Cascina Madonnina, nie słyszałam osła. Ale tylko dlatego, że było zrobione z gęsi. A te owszem - było słychać, bo nieświadome swojego przeznaczenia dreptały po podwórku gospdarstwa. Ich gdakanie nie przeszkadzało jednak ani trochę w delektowaniu się salami. Najlepszym salami, jakie w życiu jadłam!

      Cascina Madonnina to włoska wieś, kilkanaście kilometrów od Mediolanu. Trafiliśmy tu do gospodarstwa agroturystycznego, połączonego z ekologiczną fermą gęsi. W Polsce hasło "agroturystyka" ciągle jeszcze bywa kojarzone z garażami przerobionymi na pokoje, umeblowanymi tym, co akurat przestało być potrzebne w domu gospodarzy. Jeśli macie takie wyobrażenie na temat tego miejsca, to natychmiast o tym zapomnijcie. Cascina to zupełnie inna bajka! To standard porządnego, czterogwiazdkowego pokoju. To przestronne pokoje, każdy z lodówką codziennie uzupełnianą w napoje. To meble jak z wystawy Almi Decor, puchate kołdry (na życzenie jest też wersja dla alergików), śnieżnobiała pościel i takie same ręczniki, każdy wielkości małego prześcieradła. I wreszcie restauracja prowadzona przez gospodarzy. Do niedawna tylko dla wtajemniczonych: specjalnych gości i przyjaciół.

      Gdybym miała w dwóch słowach określić Włochów, powiedziałabym, że wszyscy mają ciemne włosy i uśmiech od ucha do ucha. I tacy właśnie są mieszkańcy Casciny. Paolo, który cierpliwie tłumaczył przez telefon, jak mamy dojechać do celu (zgubiliśmy się przy zjeździe z autostrady). Moyra, która ciągle pytała, czy nie jesteśmy głodni i której nasz zachwyt nad jej wypiekami przynosił prawdziwą radość. Dzieciaki, które z naszym psem grały w piłkę...

      Któregoś popołudnia gospodarze zaprosili nas na kolację. Była kuchnia lokalna, dania tylko z kaczek i gęsi. Proste jedzenie, którego tajemnica tkwi w jakości składników. Zaczęliśmy od przystawki, czyli pieczonego na miejscu chleba i wspomnianej wyżej kiełbasy. Potem tortellini z farszem o smaku nieprzypominającym nam niczego znanego (niestety, bariera językowa nie pozwoliła nam ustalić co to było), posypane miętą i parmezanem. Ledwie zjedliśmy - podano główną atrakcję wieczoru. Kawałki gęsi na gorącym kamiennym talerzu. Można zdejmować je w dowolnym momencie, dzięki czemu każdy dostanie to, co lubi, czyli bardziej lub mniej przypieczony kawałek. Świetne rozwiązanie. Następny w kolejce był ser grana padano z miodem (wiem, brzmi dziwnie, ale... smakuje fantastycznie). Na deser ciasto z ricottą i świeżymi owocami (maliny, jeżyny, czerwone porzeczki). Kawka, kieliszek grappy, kilka kawałków baaardzo gorzkiej czekolady i... można iść spać. Wszystko było tak dobre, że pisząc o tym zrobiłam się głodna ;)

      Aha, jeszcze jedno. Wprawdzie ten wpis ma etykietkę "zabierz ze sobą kawiarkę", ale tak naprawdę wcale nie trzeba jej ze sobą wozić. W kuchni jest kilka, do wyboru, do koloru. W końcu to Włochy.

      Azienda Agricola Cascina Madonnina di Fusé Moyra
      Via Cascina Madonnina, 17
      20010 Pregnana Milanese (Milan) - Italy
      www.cascinamadonnina.it

      Dwuosobowy pokój kosztuje 90 euro. Ceny są wysokie jak na polskie warunki, ale przestają odstraszać, kiedy się je porówna z cennikiem przeciętnego dwugwiazdkowego hotelu w Mediolanie. W Cascinie w cenie pokoju - poza niesamowitą atmosferą - dostaniemy śniadanie z nieziemskim salami, o którym pisałam wcześniej, napoje i wino przez cały dzień, a po południu świeżo pieczone ciasto i przekąski.
      dodajdo.com

      Albo na miejscu, albo na wynos

      Kawiarnia, o której wspominałam przy okazji Szmatriksu, to Cafe Chełmska. Bardzo przyjemne miejsce na Mokotowie. W środku kilka malutkich stolików, ale przestrzeń jest tak zaaranżowana, że tworzą się dyskretne zakątki. Można spokojnie usiąść i rozmawiać bez obaw, że będziemy trącać się łokciami z ludźmi przy sąsiednich stolikach. A jak komuś się spieszy, to może wziąć kawę na wynos. Mielą ziarna przed zaparzeniem (niestety, nie wszędzie jest to standardem*) i moje espresso (4,50 zł) było znacznie powyżej warszawskiej średniej. Osoba przede mną zamawiała espresso macchiato i mleko miało piękną, jogurtową konsystencję. Najsłabiej wypadło latte Magdaro.

      foto: Cafe Chełmska

      Oprócz kawy na Chełmskiej można wypić herbatę, świeżo wyciskane soki lub smoothies. Są też croissanty, muffiny, eklerki, ciasta (sernik, szarlotka, blok czekoladowy), kanapki na ciepło i zimno oraz sałatki. Zamówiłam blok. Niestety, nie powalił mnie na kolana. Trochę zbyt mdły, trochę za mało czekoladowy. Zaznaczam jednak, że to nie jest wiążąca opinia - ja po prostu lubię ekstremalnie czekoladowe desery, a i czekolada, która ma mniej niż 60 procent kakao może dla mnie nie istnieć.

      Daję Cafe Chełmska 4. Może i latte takie sobie, ale cała reszta zasługuje na znacznie więcej niż tylko stwierdzenie, że "przynajmniej nie otrują" ;)

      Cafe Chełmska
      ul. Chełmska 9, Warszawa
      www.cafechelmska.pl


      * Całkiem niedawno ktoś mi opowiadał, że w kawiarni podano mu kawę ze zmielonej wcześniej kawy. W odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie używają młynka (skoro i tak stoi na blacie) usłyszał, że głośno chodzi, więc mielą kawę rano, zanim przyjdą klienci. To się nadaje na oddzielny wpis, prawda? ;)

      dodajdo.com

      Kawowy w Szmatriksie

      Blog Drobno Mielony wychodzi dziś z internetu do świata rzeczywistego. Będziemy promowały kawowy styl życia podczas imprezy o nazwie Lula Swap Show.

      To pierwsze takie wydarzenie w Polsce, choć na Zachodzie odbywa się regularnie. Obie z Magdaro, choć w różnych rolach, bierzemy udział w Szmatriksie. Postanowiłyśmy to wykorzystać do promocji naszego bloga i kawy samej w sobie. Niestety, z powodu przeprowadzki i ekspresu w naprawie nasz zaprzyjaźniony dystrybutor kawy nie mógł pojawić się na miejscu, żeby robić kawę dla uczestników imprezy. Nie poddałyśmy się jednak i wywalczyłyśmy zniżkę dla szmatriksowców w pobliskiej kawiarni. Wrażenia z imprezy i kawiarni wkrótce na Kawowym.
      dodajdo.com

      Zasłyszane w kawiarni

      Tym razem z cyklu "z życia wzięte". Dzisiaj w jednej kawiarni pan w kolejce przede mną zamówił dużą latte z mlekiem.

      Zaprzyjaźniona baristka powiedziała mi, że zdarzyło jej się już odbierać zamówienia na "cafe lejt" oraz "orandż dżus pomarańczowy".

      To mi przypomina od razu tekst I.nnej "Lejta maciate, panocku". Pamiętacie? jest tu :)
      dodajdo.com

      Obrazy malowane kawą



      Kawę nie tylko można pić. Można nią także malować, a technika polegająca na wykorzystywaniu kawy zamiast farb (arfe) doczekała się nawet swoich własnych mistrzów.

      Angel Sarkela-Saur i Andrew Saur swoją przygodę z malowaniem kawą rozpoczęli całkiem przypadkowo, a pomysł wpadł im do głowy przy okazji wystawy w kawiarni. Wypróbowali kilka różnych technik, m. in. używali kawy do szkicowania i malowali nią tak, jakby to były pastele. Ostatecznie, kawa użyta została jako substytut akwareli, co pozwoliło uzyskać wiele subtelnych odcieni brązu:



      Nie wiem, czy Karen Eland to artystka, która pracowała jako baristka, czy baristka, która została artystką ;) Nakładając na płótno kolejne warstwy espresso tworzy reprodukcje najbardziej znanych na świecie obrazów, dodając do nich motywy kawowe:



      Prawda, że fajne?
      Więcej obrazów malowanych w ten sposób można zobaczyć na stronach artystów:
      dodajdo.com

      Zmieniamy się. Na lepsze :)

      Od najbliższego opisu w kategorii Miejsca wprowadzamy system ocen. Wprawdzie nie od razu będą się z nami tak liczyć, jak z przewodnikiem Michelina, ale... od czegoś trzeba zacząć. Obiecujemy, że wkrótce uzupełnimy oceny przy opisywanych wcześniej kawiarniach. We wszystkich przypadkach będziemy stosowały następującą skalę:

      +
      Lepiej wypić olej silnikowy. Walory smakowe podobne, a przynajmniej unikniemy rozczarowania

      ++
      Wchodzisz na własne ryzyko. Tylko w razie ekstremalnego głodu kofeinowego!

      +++
      Ok. Nie powalą Cię na kolana, ale przynajmniej nie otrują.

      ++++
      Kawa dobrej roboty.

      +++++
      Najlepsza kawa na wschód od Półwyspu Apenińskiego.
      dodajdo.com

      Dziś polecamy...

      Kolejna nowość na Kawowym. Od dziś, w małym okienku po prawej stronie będziemy coś polecać. Będą blogi, strony www, książki, filmy, koncerty, wystawy i inne - jednym słowem, nigdy nie wiadomo co to będzie, ale codziennie coś nowego. Można przysyłać nam sugestie i propozycje - maile są w zakładce Od Autorek.
      dodajdo.com

      Dowcip na weekend

      - Co pan taki smutny ostatnio, panie dyrektorze?
      - A bo sekretarkę zmieniłem.
      - I co? Niezbyt bystra, tak?
      - Nie, właśnie całkiem mądra.
      - To może leniwa?
      - Skąd! Bardzo pracowita!
      - To może hmmm... ten... tego... nie chce...
      - No coś pan! ...kilka razy dziennie!
      - A może nie chce brać do...
      - Jak to nie?! ...jak odkurzacz!
      - No to o co chodzi?
      - Aaa... bo kawę robi jakąś taką...
      dodajdo.com

      Mazury z Fasonem


      Dziś zaczynamy cykl Zabierz ze sobą kawiarkę. Będziemy w nim pisać o miejscach, w których nie brakuje niczego, poza kawą. Będą to gospodarstwa agroturystyczne, biwaki, małe miasteczka itp., gdzie wprawdzie atmosfera jest znakomita, ale kawa wręcz przeciwnie. Na początek "Z Fasonem" - absolutnie wyjątkowe miejsce na Mazurach, 6 kilometrów od najbliższej kawiarni, a chyba ze 20 od przyzwoitej kawy. Sami rozumiecie, że bez kawiarki bym sobie tam zupełnie nie dała rady. Na pewno znacie podobne miejsca i będzie nam miło, jeśli zgłosicie swoje propozycje do tego działu.


      W Sterławkach Małych, 10 km od Giżycka i prawie 250 od Warszawy telefon gubi zasięg, a telewizora nie ma wcale (ale internet jest!). Dwa kilometry za wsią znajduje się stare gospodarstwo, w które wkomponowano nowy dom - piękny, przestronny, stylowo urządzony. Jeszcze więcej przestrzeni jest dokoła tego gospodarstwa. Jak okiem sięgnąć pola, łąki, lasy... Zieleń otacza to miejsce z każdej strony, a do innych ludzi daleko. Trzeba wejść na pięterko, żeby w oddali w ogóle zobaczyć dom sąsiadów.

      Co tam można robić? - zapytacie. Chodzić na długie spacery, na ryby i grzyby. Kąpać się w jeziorze, jeździć na rowerze, a wieczory spędzać przy ognisku, z kiełbasą na patyku. Można też leżeć z książką w hamaku i słuchać, jak rosną liście. Dla mnie jednak największą atrakcją okazały się konie. To właśnie tam po raz pierwszy usiadłam w siodle i mogę z czystym sumieniem napisać, że poziom szkolenia jest super. W Warszawie do tej pory nie udało mi się znaleźć miejsca, gdzie instruktor byłby choć w połowie tak zainteresowany jeźdźcami, jak tam. Jedna lekcja w przeciętnej szkółce nijak się ma do tego, czego w ciągu godziny można się nauczyć w Sterławkach. A poza tym - gdzie indziej można do woli podglądać konie na padoku, częstować je marchewką i zbierać dla nich jabłka? Najfajniej jest wieczorem, kiedy konie dostają kolację. Całą stajnię wypełnia wtedy zbiorowe chrupanie, jedyny w swoim rodzaju dźwięk. Polecam każdemu, naprawdę robi wrażenie.

      "Z Fasonem" to zupełnie niezwykłe miejsce, stworzone przez niezwykłych ludzi, z których każdy ma niesamowitą historię życia. Podobnie, jak chyba każde ze zwierząt tam mieszkających (sześć koni, trzy koty i trzy psy). Można tam przyjechać samemu albo z bandą przyjaciół; można zorganizować obóz integracyjny, albo wybrać się na romantyczny weekend. Jedna rada: nie próbujcie grać z Agatą w scrabble ani z Wieśkiem w darta, bo ograją Was jak dzieci i wpędzą w kompleksy. Poza tym jest cudownie i tylko kawy brak, dlatego właśnie trzeba zabrać ze sobą kawiarkę. Bo do najbliższej kawiarni jest ponad 6 km, a kawa stamtąd zupełnie nie zachęca do tego, żeby choć na chwilę wracać do cywilizacji...




      Z Fasonem
      Sterławki Małe 25,
      508 975 098 i 502 627 522
      cena noclegu: 35-40 zł za osobę
      dodajdo.com